Jak te roślinki. Co prawda tylko niektóre. Od trzech lat opiekuję się zapuszczonym ogrodem. Kiedyś uprawiano w nim dorodne organiczne warzywa. Z krzaków malin zbierało się tyle, że starczyło i do jedzenia, i na sok, i do zamrożenia. Aronia wysypywała cierpkie owoce, z którymi nie wiadomo co było robić, bo chętnych nie za wielu. Krzak jagody goji (goji berry) stał się tak popularny, że przychodziły pielgrzymki działkowiczów go podziwiać. No może nie pielgrzymki, ale inni działkowicze z gośćmi. Wtedy jeszcze wolno było przyprowadzać na ogródek gości, żeby się pochwalić i pokazać jak pięknie rośnie.
Ale to było przed pandemią. Obecnie tylko przypisani i opłaceni użytkownicy mają prawo wstępu. To i tak lepiej, bo w zeszłym roku, roku pierwszym zarazy, wstęp był po prostu zabroniony dla każdego bez wyjątku, aż prawie do czerwca. Działka była kiedyś pokazowa za sprawą pracowitego i doświadczonego ogrodnika. Ale ogrodnik wyjechał do Polski. A ogród popadł w depresję. Tak, rośliny też mają uczucia i tęsknią. Jak nie wierzycie, to nie. Ogród zobojętniał i stał się nieczuły na wysiłki tych, którzy mieli dobre chęci. I tak co rok nowy ogrodnik poddawał się pod koniec sezonu, gdy to zamiast dorodnych ziemniaków i oberżyn zbierał pożarte przez stonkę produkty nie nadające się do jedzenia. Aronie jakby skuliły się, a ich owoce zrobiły się jeszcze bardziej cierpkie. Pewnie z tęsknoty?
W końcu przyszła kolej na mnie. Ogród objęłam trzy lata temu. W roku pierwszym tyle było chwastów, głównie pokrzyw i ostów, że naderwałam sobie ramię wyrywając te chwaściska. Ci, którzy wiedzą, jak rosną pokrzywy i osty, wiedzą o czym mówię. Długie podziemne kłącza i koląco parzące rośliny długo nie dawały za wygraną. Ja też nie. Pod koniec sezonu było w miarę czysto, bo bluszczyk kurdybanek (creeping charlie) był pestką w porównaniu z pokrzywami i chwastami. Udało mi się grządki skopać, i wszystko nawieźć.
Rok drugi był lepszy, choć pielenia było dalej co nie miara, ale już moje ścięgna ramion, kolana i grzbiet nie pękały z wysiłku. Już miałam pewne zbiory, choć wyjałowiona gleba potrzebowała jeszcze trochę odpoczynku. To tak jak my, po długiej chorobie rekonwalescencja trwa równie długo.
I tak dotrwałam do roku trzeciego, a zarazem drugiego roku zarazy. Tym razem ontaryjski rozkaz pozostania w domu (stay home order) przyniósł rozsądniejsze rozwiązania, i do ogródka mogę chodzić z przestrzeganiem wszystkich wymogów. Gości jednak przyprowadzać nie wolno. Tak więc zaczęłam. Pokrzyw i ostów prawie nie ma, ale za to są różne inne chwasty – niektóre zapowiadają się pięknie, aż szkoda wyrywać. Ale, ale. Tuż przy granicy odnalazły się małe jakby znajome roślinki. Jakby znajome, bo w innym ogrodzie są o wiele okazalsze. Po bliższym przyjrzeniu im się rozpoznałam, że to chrzan. Przetrwał wszystkie ataki pokrzyw, ostów i kudrybanków. Z wielką troską oczyściłam korzonki roślinki, ledwo, ledwo chrzanowate. Wyszykowałam dobre stanowisko, głębokie, żeby mogły swobodnie zapuszczać korzenie. Podlałam jak należy, nawiozłam. Jak dobrze pójdzie, to na Wielkanoc w przyszłym roku będę miała własny chrzan. Niby mała rzecz, a cieszy. A my bierzmy przykład z tych małych roślinek chrzanu – przetrwały. Nie dajmy się zarosnąć chwastom, aż nie przyjdzie lepszy czas i ogrodnik, żebyśmy mogli ponownie się roztańczyć.
9-ty kwietnia, 2021