Ostatnio Prof. Andrzej Targowski, dzisiaj emerytowany profesor Michigan State University napisał wspomnienia o swym bliskim znajomym Stefanie Bratkowskim. W swoich wspomnieniach Prof. Andrzej Targowski pozytywnie wspomina metody pierwszego sekretarza PZPR Edwarda Gierka których zadaniem było zbudowanie nowej, nowoczesnej Polski albo raczej PRL-u poprzez zakupy technologii z Zachodu wedle tak zwanego „programu technokratyzacji”.
Profesor Andrzej Targowski pisze:
„ Program technokratyzacji bowiem polegał m.in. na zakupieniu ok. 440 licencji na zagraniczne wyroby i procesy technologiczne, które miały zmodernizować polską technikę a co za tym idzie polską gospodarkę, handel konsumpcyjny, w tym zagraniczny no i poziom życia obywateli. W związku z realizacją tego programu, już nie tylko jednostki wyjeżdżały na Zachód (jak wspomniany wyjazd Stefana do Hiszpani) ale wyjechało ponad 50,000 polskich inżynierów, ekonomistów, organizatorów i innych na szkolenia na Zachodzie. Dzięki tym wyjazdom zaoszczędzili cenne dewizy, które potem umożliwiały wyjazd małżonków i dzieci na wówczas wymarzone wakacje na Zachód. W ten sposób ponad 100,000 Polaków zobaczyło na własne oczy „wyższość socjalizmu nad kapitalizmem”. To oni potem stanowili pełną wiedzy szpicę Rewolucji Solidarności, która zwyciężyła”
Różnica mojej opinii i opinii Prof. Tarkowskiego polega chyba na tym, że ja jestem nieco młodszy i wyjechałem natychmiast po studiach z PRL przed zajęciem jakiegoś ważnego stanowiska w przemyśle albo nauce. Kiedy ja wyemigrowałem z PRL zasadniczo w roku 1960 za „panowania” Władysława Gomułki, Prof. Andrzej Targowski już był zaprzyjaźniony z grupą „reformatorów” rządzącą PRL za panowania Edwarda Gierka i ekspertem od komputerów. Różnica w mojej pozycji i Prof. Targowskiego była między nami wyraźna. Ja byłem młodym pucybutem, a Prof. Targowski rozmawiał jak równy równemu z resortowymi ministrami. Nikt wtedy nie traktował mnie na serio. Do partii PZPR nie należałem, z ZMP wyrzucano mnie trzy razy, głownie za tańczenie Boogi-Woogi, jeśli ktoś pamięta co ten imperialistyczny taniec znaczył.
Pierwsze wątpliwości co do wyższości systemu centralnego planowania nad chaotyczną gospodarką imperialistów zaczęły się w roku 1953 w czasie moje pierwszej praktyki przemysłowej w Zakładach Radiowych imienia Kasprzaka, gdzie wtedy produkowano pierwsze lampowe odbiorniki radiowe na szwedzkiej licencji marki AGA.
W owej fabryce jako 19-letniemu studentowi nakazano mi wtedy produkować śrubki o wymiarach 3M ( trzy milimetry). Pracowałem na maszynie półautomatycznej tak zwanej „rewolwerówce” do której z jednego końca wchodził drut a na wyjściu wypadała śrubka M3, już nagwintowana. Śrubki M3 w tamtych czasach były nieodzownym elementem całej elektroniki „lampowej”. Takich rewolwerówek był na wydziale mechanicznym 10. Po kilku dniach nudnej pracy na rewolwerówce, poszedłem do majstra z pytaniem, dlaczego w fabryce, której zadaniem jest produkcja aparatów radiowych produkuje się śrubki. Czy nie lepiej jest kupić te śrubki od wyspecjalizowanej fabryki śrubek. Majster powiedział: „Masz rację synu, niestety w socjalizmie wszystko musi być zgodne z planem. Fabryka śrubek ma swój plan roczny, który wymaga, żeby fabryka wyprodukowała tyle set kilogramów śrubek. Dlatego też fabryka produkuje wyłącznie duże śruby, bo są cięższe. Im się nie opłaca produkować setki tysięcy małych śrubek M3. Dlatego też my czy chcemy czy nie je produkujemy. Czy rozumiesz? Nie zawracaj mi więcej głowy”.
Wtedy zrozumiałem, że problem gospodarki planowej będzie jej zgonem w wyścigu z chaotyczną gospodarką kapitalistów, ale utrzymałem to odkrycie w tajemnicy do czasu, kiedy wyemigrowałem bez zgody Władz Krajowych (czytaj Bezpieki) do Szwecji, a później do Stanów Zjednoczonych w których żyję od 53 lat. Tutaj zakładając własną firmę, Columbus Instruments w której nauczyłem się podstaw wolnorynkowej ekonomii. Ostatnio przeszedłem już na emeryturę i jako zamożny emeryt mam więcej czasu nad rozważaniem czy sekretarz Edward Gierek miał rację, czy rację miała moja bezrolna babcia z wioski Janów, która przekazała mi przed śmiercią jej ostatnią radę ekonomiczną: „Janek, pamiętaj nigdy pieniędzy nie pożyczaj” Ostatnio doszedłem do wniosku, że gdyby Edward Gierek mniej słuchał swych marksistowskich ekonomistów, a raczej konsultował się z moją babcią, to byłoby to lepsze dla niego i dla Polski.
W latach 1970 – 1968 roku obserwowałem zatem politykę Gierka z oddali, już mieszkając już w USA i próbowałem zrozumieć, dlaczego banki amerykańskie dają pożyczki komunistycznej Polsce wiedząc, że struktura scentralizowanego przemysłu w państwach komunistycznych powoduje niską wydajność pracy, mimo że robotnicy są płaceni marnie?
Pytanie, które sobie także zadawałem, było, dlaczego sowiecki patron, czyli ZSSR który nadzorował PRL się na takie zadłużenie Polski godził. Pochodziło to chyba z powodu tych samych problemów niewydolności gospodarki PRL i ZSSR. W obydwu krajach młodsza generacja polityków i służb bezpieczeństwa, na których cały system się opierał, zdawały sobie sprawę, że istniejący komunistyczny system gospodarczy nie jest wydolny, aby zapewnić masom pracujących wyższy standard życiowy i „służby” donosiły, że klasa robotnicza jest niezadowolona. W związku z tym różne, ratunkowe koncepcje gospodarcze zaistniały w których jedną były zakupy nowych technologii na Zachodzie w wypadku Polski za pożyczone pieniądze. ZSSR miał się nieco lepiej, jako że tak jak dzisiaj Rosja miał nadwyżkę ropy naftowej i gazu, a także złota, za które mogli kupować nową technologię z wyjątkiem takich które mogły mieć strategiczne zastosowanie. Stąd embargo USA na komputery, małe i duże i obwody scalone konieczne do ich produkcji. W PRL natomiast mówiono, że za pieniądze z Zachodu zbudujemy drugą Japonię, a zaciągnięte kredyty spłacimy exportem do krajów kapitalistycznych produktów wysokiej klasy będących cenowo konkurencyjnych. O ile sobie przypominam te tendencje w latach 60tych nazywano „cybernetyką”, a Prof. Targowski nazywa je w okresie panowania Gierka „technokratyzacją” polskiego przemysłu.
Prof. Targowski pisze o zaletach zakupu 440 licencji na zagraniczne wyroby za pożyczone na Zachodzie dolary przez towarzysza Gierka, które jakoby miały zapewnić produkcje nowoczesnych, ale tańszych produktów w polskich fabrykach. Eksport tych tańszych produktów miał zapewnić spłatę zaciągniętych na Zachodzie długów. Wszystko to opierało się na absurdalnym przekonaniu, że praca polskiego robotnika jest tania. Wynikało to z braku znajomości rzeczywistego kursu dolara w wymianie na złoty. Być może wyjazd 50,000 polskich specjalistów na Zachód był korzystny z punktu ich prywatnych interesów wynikających z diet i łapówek jakie brali ci, którzy decydowali o zakupach, ale z punktu finansowego był katastrofą dla gospodarki PRL.
Oczywiście nie wszyscy brali łapówki, ale sam fakt, że nagłe olbrzymie sumy dewiz dostały się do rąk oligarchii partyjnej wywołały nacisk ze strony zachodnich banków, aby te fundusze szybko wykorzystać. Decyzje zapadały więc zbyt szybko, bez wystarczającej ekonomicznej analizy, aby inwestycje były opłacalne.
Tak się składa, że wiele lat temu spotkałem już w Ameryce człowieka, który handlował sprzętem technicznym w krajach Bloku Sowieckiego. Opowiadał z dużą dozą humoru jego rozmowy przy kolacjach zakrapianych wódką z rosyjskimi nabywcami amerykańskich produktów. Specjalista ten szczycił się swym polskim szlacheckim pochodzeniem z rodowym herbem, które jakoby winno dodawać mu splendoru w negocjacjach. Otóż, Rosjanie wiedząc coś niecoś o polskiej szlachcie mówili mu, że sytuacja szlachty polskiej teraz się zmieniła. Kiedyś w 18 wieku każdy polski szlachcic miała swojego Żyda, który prowadziła karczmę i upijał chłopów, a teraz Żydzi mają swojego szlachcica, którego wysyłają na posyłki do Rosji. Rzecz w tym, że ten dzisiejszy polsko-amerykański szlachcic pracował dla firmy, której właścicielem był Żyd i jego zadaniem było wręczanie Rosjanom łapówki, za złożone zamówienia. Ta sytuacja w Rosji nie odbiegała chyba od sytuacji w PRL. Za drobne łapówki w zachodniej walucie ulokowane w bankach szwajcarskich Polacy i Sowieci przepłacali za przestarzałe licencje.
Poczynając od faktu, że zachodnie licencje nie były najnowocześniejszymi to jednocześnie wymagały zakupów z Zachodu materiałów, których nie można było wyprodukować w Polsce. Jednocześnie struktura handlu zagranicznego opierająca się na sowieckim modelu nie pasowała do handlu w świecie zachodnim. Takie molochy jak Elektrim, Varimex, Metaleksport i ich sprzedawcy handlowały tysiącami produktów, których jakości i zastosowań nie znali. Także nie można było ustalić ceny tych produktów nie znając kosztów robocizny i wszystkich innych elementów gospodarki łącznie z olbrzymim kosztem nadbudowy w postaci wydatków socjalnych czy nadmiernym zatrudnianiu w przemyśle przekraczającym o 100% rzeczywiste potrzeby.
W sumie tak zwana tania produkcja w PRL-u była iluzją, jeśli się doda wszystkie koszty, które tą produkcję podrożały. W pewnym okresie tych pożyczonych dolarów było tak dużo, że importowano drogie maszyny, kiedy mury fabryk jeszcze nie były wykończone. Maszyny rdzewiały na deszczu i śniegu. Jeden z moich kolegów ze studiów pracował w firmie handlowej Elektrim, handlując zagranicą motorami elektrycznymi produkowanymi w Polsce. Za jego plecami ktoś zadecydował o zakupie w Japonii fabryki małych motorków elektrycznych używanych powszechnie w młynkach do kawy albo w golarkach elektrycznych. Fabrykę kupiono, ale produkcji motorków nie ruszono, gdyż w nikt w Polsce nie produkował niezwykle cienkiego drutu używanego w tych motorkach. Drut trzeba by było importować z Japonii. Dewiz na drut zabrakło. Dolary jakie wydano na zakup fabryki motorków wyrzucono w błoto. Oto praktyczne przekłady gierkowskiej „technokratyzacji” polskiego przemysłu.
W okresie panowania Gierka, będąc już obywatelem amerykańskim, dziwiłem się, dlaczego amerykańskie banki dają Polsce kredyty na zakup licencji. Teraz, kiedy system socjalistyczny umarł na świecie z wyjątkiem jego muzealnego wydania w Korei Północnej, podejrzewam, że oferowanie kredytów przez zachodnie banki, miało swój polityczny i strategiczny sens. Długi te, których kraje „socjalistyczne” nie były w stanie spłacić poprzez eksport technologicznie przestarzałych produktów, zmusiły je do eksportu żywności kosztem konsumpcji „klasy robotniczej”. Śledząc wydarzenia w Polsce zauważyłem, że każda podwyżka cen cukru lub mięsa powodowała strajki i palenie Komitetów Wojewódzkich PZPR. Nie cenzura, nie paszporty na Zachód, nie wolność słowa, ale kiełbasa i cukier, były argumentem klasy robotniczej, że Komunę trzeba obalić, bo przecież wszyscy mamy te same żołądki. Ci którzy dawali Polsce kredyty wiedzieli co robią. Długi spowodowały brak kiełbasy który zdenerwował klasę robotniczą która zamiast popierać komunizm go sama obaliła. Dzisiaj niektórzy tego żałują, bo wtedy było bardziej po równo. Stąd pochodzą dzisiejsze ciągotki do komunizmu nawet w fortecy kapitalizmy, jakim miały być Stany Zjednoczone.
Na pytanie mego młodego siostrzeńca: „Wujku powiedz me jak zostać bogatym” powiedziałem mu na początek potrzeba być głodnym. Dzisiaj powinienem dodać, że potrzeba na to 50 lat pracy, którą się lubi i nie myśleć o bogactwie. Bogactwo, być może przyjdzie jako rezultat pracy. A jeśli nie przyjdzie, to sama praca powinna dać ci wiele radości i satysfakcji. Niestety rada ta jest przestarzałą. Nikt jest dzisiaj nie będzie brał jej na serio. Ani w Polsce, ani w USA.
Ale mimo wszystko to powspominać warto, jak powiedziała leciwa staruszka księdzu na świętej spowiedzi, przyznając się do grzechów, kiedy miała lat dwadzieścia.
Jan Czekajewski