W czasach PRL-u ukuto dość śmieszne określenie, „negocjacje władzy ze społeczeństwem”; tak jak gdyby władza była czymś zupełnie oddzielnym, nie mającym związku z narodem i Polakami, jakimś obcym ciałem, z którym „przedstawiciele społeczeństwa” czyli na dobrą sprawę nie wiadomo kto i w jaki sposób wyłoniony, mieli negocjować w ważnych sprawach.
I rzeczywiście to tak było, że peerelowska władza była elementem obcym, nawiezionym do Polski i Polacy musieli się z nią układać, oczywiście, w ramach kampanii PR- owo/propagandowej, która miała ładnie przypudrować tak zwaną „transformację ustrojową”. W tamtych czasach określenie „władza i społeczeństwo” nas ludzi z PRL-u zupełnie nie dziwiło.
I tak na przykład milicjant reprezentował „władzę”, a ksiądz „społeczeństwo”.
Rzeczywisty idiotyzm tego sformułowania stanął mi przed oczami w pełnej krasie, gdy przyjechałem tutaj, do Kanady i… miałem wypadek drogowy. Był to pierwszy moment, kiedy zetknąłem się z kanadyjską policją, a ta policja reprezentowała „społeczeństwo”; ta policja była nasza, była służbą społeczeństwu, była miła i pomocna.
Tak było w Kanadzie; tak jest w krajach, które są demokratyczne, obywatelskie, w których obywatele mają poczucie wpływu na życie polityczne i traktują władzę, jako swoją, swoich przedstawicieli.
To obecnie w Kanadzie zaczyna się powoli zmieniać i widać to wyraźnie przy reakcji policji wobec osób, które protestują przeciwko tak zwanym lockdownom i innym ograniczeniom „pandemicznym”. Coraz bardziej widać tutaj napięcie, a przecież policja reagując w stosunku do tych ludzi nie reaguje przeciwko przestępcom, którzy dokonali jakiś poważnych zbrodni, nie są to złodzieje, bandyci, lecz zwykli obywatele wyrażający swe poglądy, tacy, jakimi również w czasie poza służbą są policjanci.
Wyraźnie widać ten proces przechodzenia policji na stronę „władzy”, władzy, która temu społeczeństwu usiłuje coś narzucić, przestaje mu służyć, a staje się wykonawcą jakiegoś planu czy ideologii.
Było to także zauważalne podczas akcji policji w Calgary przy aresztowaniu pastora Artura Pawłowskiego Te zdjęcia obiegły cały świat, kiedy policjanci kazali klęczeć na mokrym asfalcie zatrzymanemu pastorowi, człowiekowi, który niczego nie ukradł, nie uciekał przed nikim i nie stawiał oporu. Aresztowało go na drodze szybkiego ruchu kilkunastu policjantów, którzy najpierw dogonili go pięcioma radiowozami.
Wyraźnie był to pokaz siły; spektakularna akcja, która miała zademonstrować, kto tu rządzi i o to właśnie chodzi, że korupcja systemu politycznego dotyczy tego „kto rządzi”; czy rządzą wybrani reprezentanci; czy ludzie czują, że mają wpływ na proces polityczny, że coś od nich zależy; że mogą zmieniać sytuację wokół siebie, urządzać ją tak jak chcą, czy też są zakładnikami jakiejś ideologii, jakiegoś pomysłu na świat, który nie jest do ruszenia, i w którym jedynie możemy sobie pozwolić na drobne korekty.
Tą ideologią w dzisiejszej Kanadzie jest – skrótowo rzecz ujmując – polityczna poprawność. Naprawdę chodzi po prostu o zestaw globalistycznych zasad, które są wdrażane na całym świecie zdominowanym przez państwa zachodnie „nowego typu”.
Ludzie, którzy nie chcą żyć według tych zasad są w tym społeczeństwie wykluczeni i nie mają żadnej reprezentacji. Niezależnie od tego czy rządzi Partia Liberalna czy partia konserwatywna te zasady są konsekwentnie wdrażane, a pole manewru politycznego dotyczy jedynie nieznacznych korekt polityki fiskalnej.
Nagle okazało się, że zaczyna dominować politycznie poprawny bolszewizm i wszyscy posłusznie klękają przed nim na jedno kolano, tak, jak gdyby były to zasady nie do ruszenia nie do zakwestionowania, jak gdyby na temat tych zasad nie mogła się toczyć żadna debata publiczna. Oponentom i kontestatorom zamyka się usta, a w skrajnych przypadkach zamyka się ich do więzienia i to w majestacie „praworządnego państwa”.
Dochodzi do tego, że nowomowa politycznej poprawności jest przejmowana również przez tych, którzy rzekomo są za zachowaniem, a może i restytucją zasad Ancien Régim’u – oto pani minister zdrowia Ontario wywodząca się z partii postępowo-konserwatywnej używa sformułowania „osoby w ciąży” unikając nacechowanego „tradycją” słowa „matka”.
W rozmowach z różnymi komentatorami i politykami zadaję zawsze pytanie „kto rządzi?”. Najwyraźniej bowiem, my, ludzie, społeczeństwo, nie rządzimy. Widać, że jest wiele rzeczy, których nie możemy zmienić, nikt nam nawet nie chce zaproponować referendum czy odwoływać się do naszej opinii na temat tych nowych imponderabiliów.
Znów mamy więc z jednej strony, „społeczeństwo”, a z drugiej „władzę”, podobnie jak mieliśmy w „Polsce Ludowej”. Wówczas jednak przynajmniej wiedzieliśmy, gdzie jest ośrodek władzy; był pośrednio w Warszawie, w Biurze Politycznym, Komitecie Centralnym PZPR, a tak naprawdę – co było dla każdego oczywiste – był w Moskwie na Kremlu.
Dzisiaj w Kanadzie też mamy „ośrodek władzy”, tylko nie wiadomo gdzie.
Pozostaje się domyślać…
Andrzej Kumor