Co to jest pastorał paproci? Długo sama nie wiedziałam. A było to tak. Mój zmarły mąż doglądał ogrodu w bardzo specyficzny sposób. Pozwalał, aby rosło co chciało. Do pewnego stopnia oczywiście. Potrafił pielęgnować nie-wiadomo-co, aż się nie okazało co to jest. Tym sposobem wyhodował całą gamę ziół, szczególnie lubił te rodem z Kanady (native plants). Po starannym oznaczeniu ich – co często było trudne i nie miało polskich odpowiedników, zbierał te rośliny w zielniku i wypróbowywał jak działają. Najczęściej na mnie. Często nawet nie wiedziałam, że jestem obiektem jego zielarskich eksperymentów. Bo jakbym wiedziała…
Potem rozdawał te swoje zielska różnym znajomym, a na wszystko była specyficzna mieszanka. Nie znam się na tym, ale tak na moje oko, to mieszał te same zioła w różnych proporcjach, na różne dolegliwości. Ponoć pomagało. A to ważne. Ważne też, że stosował tylko i wyłącznie ziele bezpieczne. I jak jakieś było opisane, że może być szkodliwe na coś tam, to go nie zbierał, ale dalej pozwalał rosnąć w ogrodzie.
Podobne podejście miał także do dzieci. Niech tam sobie swobodnie rosną, byle nie schodziły za bardzo z właściwej ścieżki. No to i nie zeszły. Może tylko tak trochę. Ale to każdy kto ma dzieci, to wie jak to bywa. No chyba, że się musi pochwalić przed szwagierką, to wtedy wszystko jest idealnie. A wy wiecie, że jak tak idealnie jest, to już jest nie prawdziwie. Pokażcie mi takie idealne dziecko.
No więc zostało mi w ogrodzie takie różne ziele, i różne krzaki. Nawet nie wiem co to jest. Z oznakowaniem mi też idzie kiepsko, i najczęściej ani po polsku, ani po angielsku, ani po łacinie mi nie wychodzi, i w ostateczności ta sama roślina może być inaczej zidentyfikowana po polsku, inaczej po angielsku, a łacina wcale ich nie jednoczy. Na ten przykład, mam w ogrodzie kilka rodzajów paproci. Jedna z odmian produkuje na wiosnę jadalne fiddleheads, dostępne w Ontario na warzywnych straganach ze zdrową żywnością.
Jedno z moich za swobodnie wychowywanych dzieci jest jaroszem (teraz to się mówi wegeterianinem) i wynajduje różne takie dziwne naturalne jedzenia. Kiedyś mi zrobił kolację z młodych pałek tataraku, tak dla eksperymentu. Nawet było smaczne.
Więc te pączki liści paproci nazywane tutaj fiddleheads zawitały na mój wiosenny stół już kilka lat temu. Potem okazało się, że mam takie fiddlehead paprocie w ogródku. A potem znajoma mnie poprosiła o paprocie. No ale jak to zrobić w okresie zarazy? Nie da się. Zrobił to za mnie jej sąsiad, więc zadzwoniła i mi powiedziała, że dostała od niego kilka strusich paproci. Zapytała, czy mam takie? Nie wiem. Ale od czego jest google? Książkowe przewodniki zielarskie jak zwykle mi nie pomogły. A tu w googlu owszem znalazłam. Ta strusia paproć mojej znajomej, to pióropusznik strusi (mateuccia struthioptersi), i to są moje fiddleheads, które do jedzenia mają nazwę pastorał paproci. Pastorał paproci też jest oznaczony w języku polskim jako jadalny. Więc po nitce do kłębka i wyszukałam co mam. Teraz wiem, że moje fiddleheads paprocie, to pióropuszniki strusie. I obojętnie jak je nie nazwiemy, to na wiosnę jeszcze zwinięte czubki liści – stąd nazwa pastorał po polsku, i fiddleheads (główka skrzypiec) po angielsku – są źródłem super zdrowego jedzenia. Spróbujcie. Warto. Szczególnie jeśli macie dostęp do nich prosto z lasu. To taki wiosenny rarytas. Pomoże w dotrwaniu do lepszych czasów.
MichalinkaToronto@gmail.com