Proklamowanie przez rząd “Polskiego Ładu” wzbudziło mieszane uczucia nie tylko dlatego, że w ten sposób Naczelnik Państwa przelicytował, a właściwie włączył tam wszystkie postulaty opozycji – nawet Konfedederacji w postaci dziesięciokrotnego podwyższenia kwoty wolnej od podatku w podatku dochodowym – ale również dlatego, że – jak ujawnił pobożny wicepremier Jarosław Gowin – w najbliższych 9 latach będzie to kosztowało 650 mld złotych – oczywiście niezależnie od istniejących już wydatków budżetowych.
Wzbudziło to niepokój zwłaszcza wśród “krwiopijców”, ale pobożny wicepremier Gowin zaraz pośpieszył z wyjaśnieniem, że będzie bronił “klasy średniej” jak niepodległości.
Wzbudziło to jeszcze większy niepokój, bo skoro wszyscy mają na “Polskim Ładzie” skorzystać, to kto na nim straci? Że “krwiopijcy” – to wiadomo, ale w naszym nieszczęśliwym kraju nie ma ich aż tak wielu, żeby opędzić te wydatki, nawet gdyby rząd rzucił hasło, by bogatych zjadać. Nie jest to zresztą wykluczone, bo Lewicy na przykład takie coś pewnie by się spodobało – ale obywatele, zwłaszcza nauczeni poprzednimi doświadczeniami wiedzą, że jak partia mówi, że da – to mówi. Żeby tedy te wszystkie niepokoje rozwiać, Naczelnik Państwa przypomniał, że przecież Niemcy nie wypłaciły Polsce reparacji wojennych, a Wielce Czcigodny poseł Mularczyk skwapliwie podchwycił ten temat, który z powodzeniem eksploatuje już drugą kadencję.
Krótko mówiąc, wygląda na to, że “Polski Ład” sfinansują Niemcy, wypłacając naszemu nieszczęśliwemu krajowi stosowne reparacje. Jest to prawdopodobne tym bardziej, że uważający się za prezydenta Polski pan Jan Zbigniew hrabia Potocki już te reparacje od Niemiec dla Polski wyprocesował i to – bagatela! – w wysokości 800 mld dolarów. Za taką sumę można by sfinansować nie jeden, ale nawet trzy “Polskie Łady”, więc – jak mówią gitowcy – “wszystko gra i koliduje”. Jest atoli pewien szczegół, który może w tej sprawie mieć znaczenie.
Otóż pan Jan Zbigniew hrabia Potocki wyprocesował te 800 mld dolarów dla Polski od Niemiec w Europejskim Sądzie Arbitrażowym – Sądzie Polubownym w Ciechanowie, który został, utworzony decyzją regionalnego Stowarzyszenia Biznesu w Opinogórze.
Nie wiadomo, czy Niemcy w tym procesie uczestniczyły, ani nawet – że o nim wiedziały. To nie byłoby może przeszkodą, bo przecież wyroki zaoczne, zwłaszcza wydawane przez niezawisłe sądy w Poznaniu, bywają egzekwowane – ale jak wyegzekwować ten wyrok na Niemczech? Świadom zapewne tych trudności minister spraw zagranicznych, pan Jacek Czaputowicz, podczas konferencji prasowej z udziałem ówczesnego niemieckiego ministra spraw zagranicznych Waltera Steinmeiera oświadczył, iż “problem reparacji w stosunkach polsko-niemieckich nie istnieje”. Ale dla Naczelnika Państwa, a zwłaszcza – dla Wielce Czcigodnego posła Mularczyka – to może nie być żadna przeszkoda – byle tylko wyznawcy Prawa i Sprawiedliwości w taką możliwość uwierzyli – a potem się zobaczy.
Tymczasem, wbrew zapewnieniom, jakie padają w “Rocie” Marii Konopnickiej, że “nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – co, jak wiadomo, jest naszym programem minimum w stosunku do Niemiec, nieoczekiwanie w twarz plunął Polsce nawet nie Niemiec, tylko mężny Czech. Tamtejszy rząd bowiem złożył w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości skargę na Polskę w sprawie odkrywkowej kopalni węgla brunatnego w Turoszowie – że to niby obniża drastycznie poziom wód gruntowych w całej okolicy, od czego “planeta” doznaje niewymownych paroksyzmów. Czuła na paroksyzmy “planety” (“król na łzy kurewskie czuły, kazał dać ze swej szkatuły każdej kurwie po dukacie, po czym zamknął się w komnacie i zawołać kazał swego astrologa nadwornego” – pisał Aleksander Fredro) niezawisła sędzia Trybunału nakazała Polsce “natychmiastowe” wstrzymanie wydobycia w kopalni “Turów” – co wymagałoby również zatrzymania pracy elektrowni w Turoszowie, opalanej tym węglem. W Bogatyni, która żyje z kopalni i elektrowni, wzbudziło to panikę.
W tej sytuacji pan premier Morawiecki rozpoczął nocne rozmowy z czeskim premierem, panem Babiszem i nad ranem zakomunikował, że jest zgoda, że Czesi swoją skargę wycofają. Pojawiły się wszelako komplikacje, bo czeski premier powiedział, że on na nic nie wyraził zgody, a o ewentualnym wycofaniu skargi można będzie mówiąc dopiero po podpisaniu umowy.
Rzecznik polskiego rządu, pan Miller, wyjaśnił, że zaszło “nieporozumienie”, ale nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, czy umowa jest podpisana, czy nie jest. Mówi się przy tym, że tak naprawdę, to Czesi chcą, by Polska płaciła im za tę wodę 45 mln euro rocznie, więc jest obawa, że jak Polska im tego nie zagwarantuje, to skargi mogą z Trybunału nie wycofać. Jeśli tak, to trzeba postawić pytanie, dlaczego tej sprawy nie załatwiono z Czechami wcześniej, na drodze dyplomatycznej, tylko pan premier, przyparty przez Czechów i Trybunał do ściany, musiał prowadzić nocne rodaków rozmowy?
Możliwe, że opinia ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, pana Bartłomieja Sienkiewicza, że państwo polskie istnieje “teoretycznie”, a tak naprawdę, to “ch…, d… i kamieni kupa”, nie była taka odległa od prawdy, bo oto w tym samym czasie w twarz plunął Polsce również białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka. Po awanturach z panią Swietłaną Cichanouską, uznał on Polskę za kraj nieprzyjazny i zmusił do lądowania w Mińsku zarejestrowany w Polsce, pasażerski samolot Ryanair, lecący z Aten do Wilna. Znad litewskiej granicy zawrócił go uzbrojony białoruski myśliwiec, pod pretekstem, że na pokładzie jest bomba. Bomby wprawdzie nie było, ale za to był pan Roman Protasewicz, białoruski opozycjonista, który wraz z towarzyszącą mu panią, obywatelką rosyjską nazwiskiem Sapieha, został aresztowany.
W obliczu tego ostentacyjnego złamania konwencji chicagowskiej z 1944 roku, pan premier Morawiecki wezwał Radę Europejską do nałożenia na Białoruś sankcji, zwłaszcza, że bardzo energicznie zareagował na ten incydent prezydent Józio Biden.
Ruscy szachiści przypomnieli w odpowiedzi, że w swoim czasie Amerykanie, myśląc, że na pokładzie jest Snowden, zmusili do lądowania w Wiedniu samolot boliwijskiego prezydenta. Okazało się, że Snowdena tam nie ma, więc po kilkunastu godzinach boliwijski prezydent odleciał sobie z Bogiem.
Pikanterii sprawie dodaje informacja, jakoby pan Protasewicz znajdował się pod opieką polskich służb, a być może – nawet amerykańskich. W tej sytuacji okazało się, że tajniacy białoruscy, a być może rosyjscy – bo w Mińsku samolot opuściło również czterech Rosjan – przechytrzyli i Amerykanów i naszych abewiaków.
Najwyraźniej “Polski Ład” nie wystartował pod najlepszymi auspicjami, ale możemy się przecież pocieszać, że miłe są tylko złego początki.
Stanisław Michalkiewicz