Co za tydzień. Kto to widział, żeby piątek wypadał przed czwartkiem. Takie rzeczy nie dzieją się bez konsekwencji. Mowy nie ma.
Proszę? Mam wyjaśnić? Dobrze, zacznę od wyjaśnienia. Otóż dość popularne określenie piątego dnia tygodnia, nie tylko w Polsce, brzmi, poza oczywistym “piątkiem”, również “piąteczek”, bądź “piątunio”. Chodzi o to, że w sumie weekend zaczyna się właśnie piątkowego popołudnia, co dla wszystkich od dawna rozumie się samo przez się. Kochamy piątek, niektórzy na zabój. Ci wręcz doczekać się nie mogą, więc z żalu upijają się już od poprzedniej soboty.
PAZURKIEM PO CZUPRYNIE
Jednakowoż czwartek minionego tygodnia, inaczej niż każdy czwartek wypadający przed piątkiem, naznaczony został coroczną uroczystością Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Potocznie zwaną “Bożym Ciałem”. W Polsce jest to dzień wolny od pracy. Stąd “piątek przed czwartkiem”. Teraz rozumiemy? Okay.
To jeszcze raz: ależ to był tydzień. Kto to widział, żeby piątek wypadał przed czwartkiem? Takie rzeczy nie dzieją się bez konsekwencji. I jak się zaraz okazało – a przecież to i owo okazuje się co i rusz, może z tym zastrzeżeniem, że nie aż tak często się okazuje, jak tym razem, i nie aż tak bardzo od razu się okazuje – więc okazało się, że pan Mentzen “Jeszcze Raz” Sławomir (“Konfederacja”), uważa papieża za następcę Jezusa Chrystusa na Ziemi. Tak wyznał dziennikarzowi Krzysztofowi Stanowskiemu w programie tego ostatniego, emitowanym na platformie Youtube. Niebywałe.
Zapewne ktoś zwróci mi teraz uwagę, że Mentzen nie jako pierwszy strzelił wzmiankowaną gafę i to będzie prawda. Wszelako… kiedy spomiędzy tabunów ludzi złej woli, taką gafą ku nam strzelają, budzi to śmiech i politowanie. Natomiast kiedy granatem ciska w nas człowiek od nas, wstydzimy się wszyscy. Poza strzelającym ewentualnie. Tak, tak. Czemu mianowicie i czego Mentzen miałby się wstydzić, jak nie wie?
Więc, by tak rzec, ożeż ty, że tak możesz, cukiereczku ty nasz, doktorze od podatków. A słyszałeś pan, jak zagrzmiało w odpowiedzi? Następnym razem nie tylko zagrzmi panu. Uderzy. Czy tam przywali. Najwyższy wytrzyma, bez obaw, nie takie rzeczy wytrzymywał Stwórca, ale Matka Boska nie zdzierży i przejedzie pazurkiem po czuprynie. Czy tam gwizdnie w kapelusz. Matka wiele zrobi dla Syna, pewnie sam wie to pan najlepiej. Po samym sobie.
PIĘKNE CZASY
Tłumaczę i objaśniam na zaś – tyleż Mentzenowi, co wszystkim zainteresowanym. Otóż w rozumieniu katolickim, doktryna o pierwszeństwie biskupa Rzymu w przewodzeniu Kościołowi, w strzeżeniu depozytu nauki wiary oraz moralności, doktryna nazywana “Prymatem Świętego Piotra” bądź “Prymatem Piotrowym”, nie czyni z papieża następcy Chrystusa. Zastępcy też nie. Jedno i drugie brzmi doprawdy nonsensownie. Chrystus to Boży Syn “współistotny Ojcu” , natomiast papież, każdy papież, jest jedynie (i aż) następcą św. Piotra Apostoła. Z czego wynika, nota bene, że św. Piotr doczekał dwóch żyjących następców. Tak na marginesie.
I dość o tym. Com miał wyjaśnić, wyjaśniłem. Dalej będzie o czasach. Boć piękne czasy ludzi dopadły. To znaczy większość ludzi. Nas. Ktoś nie widzi, jak piękne? Napisałbym: “Zaprawdę piękne czasy nastały nam” – jednakowoż to byłaby już przesada zbyt odległa od rzeczywistości. Nie przesadzajmy. Powiedzmy szczerze: byłaby to już prawda nazbyt przerysowana. Kłamstwo małe, malusie, ale i tak nie można. Nie tym razem. Więc.
Więc piękne czasy nas dopadły. Ciekawsze niż zwykle. Wyjątkowo ciekawe. Pora najwyższa pierzyny i prześcieradła w powłoczki upychać, w kufer pchać porcelanę, garnki, zegar, i co tam jeszcze, i na wóz siadać. I konie popędzać batem, i uciekać, głośno krzycząc, by bliźnich ostrzec przed zagrożeniem. I proszę nie zapomnieć o zakopanym pod lasem słoiku z brylantami. Czy z innymi precjozami. Czy tam ze złotem. O czym pamiętam i nie zapomnę, skoro akurat ten słoik, co go śp. Leokadia, matka mego śp. Ojca, zakopała w lasku przy drodze z Baranowicz do Słonimia, do tej pory w ziemi tkwi. Gdzieś tam. Nam korzenie powyrywali, a nasze słoiki korzenie pozapuszczały. I wcale nie w odwecie. Przez co bilans nie wyszedł za zero. Ot, ciężki los polskich wygnańców do Nie Wiadomo Gdzie, Byle Precz Z Ojcowizny.
Z tym, że w sumie dziś uciekać nie ma gdzie i dokąd, a i troska o bliźniego to chyba tylko w książkach nam została. No raczej. Przecież nie między nami. Bo niby czemu ktokolwiek miałby w naszym imieniu o nas dbać, skoro sami nie dbać o siebie postanowiliśmy? Nic jak tylko torbę plastikową na głowę i szczelnie zawiązać, reszta pójdzie sama i prędko.
MECHANIZMY ZDARZEŃ
Nie namawiam, nie zachęcam, nie zmuszam. Analizuję opcje. Bo mam jeszcze jedną w zanadrzu: żyć tak, jak dotąd, nie czekając na nieuniknione. Nie przejmując się niczym, czym nie przejmowalibyśmy się dotąd. Strategicznie rzecz ujmując, postawa taka wydawać może się głupia, nawet nieodpowiedzialna, ale z taktycznego punktu widzenia wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. No tak? Czy jakoś inaczej? Więc.
Idźmy więc w tym kierunku. Mamy pierwszą połowę czerwca 2021 roku. Od początku pandemii mija szesnasty miesiąc. Czy tam siedemnasty. Medycy w Connecticut dochodzą powoli do siebie, przymuszeni do złożenia podpisów na papierze z treścią następującą: “Uznając, że korzyści przewyższają ryzyko, dobrowolnie przyjmuję pełną odpowiedzialność za wszelkie reakcje, które mogą wynikać z otrzymania przeze mnie szczepionki. Rozumiem, że nikt, i nigdy, i w jakimkolwiek zakresie, nie może być odpowiedzialny i nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, za jakiekolwiek straty, obrażenia, śmierć lub szkody poniesione przeze mnie lub przez jakąkolwiek osobę w dowolnym czasie w związku z, lub w wyniku tego programu szczepień, lub podania produktu”.
Dalej, wirusolog francuski, współodkrywca HIV, noblista w dziedzinie fizjologii i medycyny, powtarza oskarżenia sprzed roku (że Sars-CoV-2 ma sztuczny charakter), znajdując dla swych wątpliwości i zastrzeżeń kolejne uzasadnienia. “Używamy szczepionek, które zamiast łagodzić pandemię Covid-19, prowadzą do jej zaostrzenia” – twierdzi dodając, że prowadzi własny program badawczy z osobami, które zaraziły się koronawirusem po otrzymaniu szczepionki. “Pokażę wam, jak tworzą się warianty odporne na szczepionkę” – przekonuje.
Mniej więcej w tym samym czasie, na łamach “Microbiology & Infectious Diseases”, Bart Classen woła: “Szczepionki oparte na RNA mogą potencjalnie powodować więcej chorób niż epidemia Covid-19”. A to, gdyż: “Technologia szczepionek oparta na RNA może stwarzać mechanizmy niepożądanych zdarzeń poszczepiennych, których ujawnienie może zająć lata”.
THETA, JOTA I IDIOTA
Classenowi wtóruje, niezależnie, Geert Vanden Bossche – o tym weterynarzu, zwanym “gościem od szczepionek” i o jego spostrzeżeniach, dokumentujących podejrzenia, naprawdę warto poczytać. Natomiast na temat związanego i z administracją USA, i z Chińczykami z Wuhan, to jest na temat doktora Anthony’ego Fauci powiem tyle tylko, że jego kompromitacja nabiera tempa po opublikowaniu w przestrzeni publicznej szeregu (tysiące stron) jego e-maili, pochodzących z okresu styczeń – kwiecień ubiegłego roku (amerykański portal “BuzzFeed News” oraz dziennik “The Washington Post”). Może warto przypomnieć słowa Fauciego: “Jeśli popatrzymy na ewolucję wirusa u nietoperzy, to dowody naukowe bardzo, bardzo mocno sugerują, że SARS-CoV-2 nie mógł zostać stworzony sztucznie” – pan doktor szedł drogą w zaparte ponad rok, by ostatecznie (maj 2021) przyznać, że jednak nie jest przekonany, czy wirus rzeczywiście pochodzi “z natury”, i że należy tę sprawę koniecznie wyjaśnić do końca.
Niejako w tle tych wszystkich wydarzeń, Światowa Organizacja Zdrowia zdecydowała o zmianie nazw rozpoznanych i niebezpiecznych wariantów koronawirusa. Ludzie ponadprzeciętnie mądrzy, innych jak wiadomo do WHO nie przyjmują, uznali mianowicie dotychczasowe określenia, zakorzenione geograficzne, za “stygmatyzujące”. Zupełnie jakby dziewczęta i chłopcy z WHO nie mieli już czym innym się bawić. Teraz mamy więc wariant Alfa (brytyjski) i Beta (południowoafrykański). Wariant brazylijski nazywamy Gammą, zaś indyjski Deltą. Poza tym zdążyliśmy już “wyhodować” warianty: Epsilon, Zeta, Eta, Theta, Iota i idiota. Przepraszam, Iota i Kappa. Za to określenia wariantów wirusa stosowane w gronie naukowców, brzmią… wróć! – wyglądają tak jak dotąd, mianowicie niczym starannie zaszyfrowana depesza. Proszę spojrzeć na ten przykład: “B.1.1.7, P.3, P.1, B.1.617.2, B.1.351, P.2, B.1.427, B.1.525”…
Czyli tak jak mówiłem. Dzieje się. Przyszło nam żyć i umierać w ciekawszych czasach niż zwykle. W wyjątkowo ciekawych – nic tylko pierzyny, prześcieradła, zegar i porcelana… – i tak dalej. I krzyczeć, krzyczeć głośno. O to ostatnie, mam wrażenie, najłatwiej, bo robi się samo. Dość oczy otworzyć.
Zaprawdę powiadam nam, że ktoś, tam, gdzieś, tuż, niedaleko, pęka prawdopodobnie z dumy, że powiodło się aż w takim stopniu. To znaczy, że aż tak dobrze się udało. To znaczy z dumy pękają ci, którzy wiedzą, o co toczy się gra, i że, jak w każdej grze rozumianej właściwie oraz rozgrywanej w odpowiedniej skali, nie ma zmiłuj: albo my ich, albo oni nas.
WYWĘGLANIE W TOKU
Cała reszta to tylko didaskalia, użyteczne wielce dla ustawicznego klajstrowania nędzy i upodlenia. Alprazolam dla mas. Relanium dla naiwnych. Opium dla gawiedzi. Dziurawa parasolka nad świeżą koafiurą. Czy jakoś podobnie, nieważne. Ważne, że planeta ocaleje. Ludzie to dodatek, znajdą się zawsze. A jak się nie znajdą i będzie trzeba, to sobie ludzi wyhodujemy. Tyle, że będzie ich mniej. I o to przecież chodzi, o to chodzi.
No tak, o to. Wypada się zgodzić. Spójrzmy tylko. Dziś każdy chciałby na Malediwy, na Madagaskar, do Tanzanii. Czy tam do Egiptu. W ostateczności do Chorwacji czy Bułgarii. Przynajmniej tam. I koniecznie samolotem. Do tego wszyscy pepsi chleją i zagryzają hamburgerami. Czy tam inną colę. Grillują jakby poszaleli – w ogródkach, na balkonach, podobno kogoś przyłapano na grillowaniu w łazience. Czterodniowy tydzień pracy marzy się każdemu, gwarantowany dochód podstawowy, tanie mieszkanie na wynajem, auto elektryczne, dziecko na życzenie z kompletem pieluch na dwanaście miesięcy, plus buty wiosenne, buty letnie, buty zimowe razy dwa, kurtka i płaszcz, kapelusz, nowa żona co dekadę, nowy mąż dwa razy w życiu co najmniej, nowa kochanka, kochanek co kwartał – i tak dalej, i tak dalej.
No przecież, że tak dalej nie da się żyć. To znaczy dłużej. To znaczy planeta żyć tak dłużej rady nie da. To znaczy daje póki co, ale już niedługo. Deficyt zdolności adaptacyjnych, tak na to wołają. “Wicie rozumicie, zasoby ograniczone som”, dla wszystkich nie starczy. Więc.
Pomagajmy więc planecie, zamiast planetę zabijać. Jedną mamy. Ocalmy glob ziemski przed człowiekiem. Przed ludźmi glob ratujmy. Zanim będzie za późno, a nadmierny ślad węglowy wszystkich nas do cna wywęgli. Cokolwiek miałoby to znaczyć, proces wywęglania trwa. To samo innymi słowami: wspomóż Ziemię czynem, umrzyj przed terminem. Czy jakoś podobnie. Do diabła z rozsądkiem. Z rozumem do diabła. I z rozumnością. Ogarnij się, człecze, a jako człowiek ogarnięty i świadomy, zatroskany o przyszłość – odejdź. Umrzyj, znaczy. Albo my ciebie umrzemy. Capisci?
***
Najkrócej rzecz ujmując: dopadli nas. Stąd: “Ludzie dopadnięci”. No bo jak inaczej? Banda idiotów, wytresowanych skutecznie do głupoty i posłuszeństwa? No dajcie spokój. Ludzie dopadnięci przez postęp i nowoczesność, tak właśnie. W życiu na Ziemi udział wzięli… – i do piachu z nimi. Z nami?
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl