O. Ludwik Stryczek OMI urodził się 3 sierpnia 1958 w Łące w rodzinie chłopskiej Józefa i Łucji z d. Chmiel. W latach 1965–1973 uczęszczał do szkoły podstawowej w Łące. Po jej ukończeniu uczył się zawodu elektryka w ZSZ w Pszczynie. W 1974 roku po śmierci wuja przeniósł się do Wisły Wielkiej, gdzie przez pięć lat pomagał owdowiałej ciotce w gospodarstwie. Po ukończeniu zasadniczej szkoły zawodowej uczęszczał do LO dla Pracujących w Pszczynie, które ukończył maturą w 1979 roku. W tym samym roku, 1 września wstąpił do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Po rocznym nowicjacie na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich przez 6 lat studiował w Wyższym Seminarium Ojców Oblatów w Obrze. W grudniu 1989 roku wyjechał do Francji celem przygotowania się do pracy na misjach. 15 sierpnia 1990 przybył do Kamerunu. Pierwszą placówką misyjną było Guider, gdzie pracował przez 1,5 roku. Po tym okresie podjął obowiązki misjonarza w południowo-wschodniej części Kamerunu wśród Pigmejów. Po pięciu miesiącach przybył na północ Kamerunu do misji w wiosce Bidzar. Potem pracował na misji w mieście Tchollire w diecezji Garoua. Od 2017 został wysłany aby tworzyć nowo utworzoną misję Padarmę w diecezji Garoua w Północnym Kamerunie. 1go stycznia 2020 w Figuil obchodzone było 50 lecie pobytu polskich Oblatów w Kamerunie.
Andrzej Kumor: – Chciałem pogratulować rocznicy kapłaństwa i zapytać dlaczego Afryka? Dlaczego tam ojciec postanowił pojechać?
O. Ludwik Stryczek: Powołanie to jest dar od Pana Boga. Kiedy poszedłem do seminarium, to w mojej parafii wszyscy się dziwili, on do seminarium?! – pytali. Byłem takim, można powiedzieć, normalnym młodzieńcem, jednak gdzieś tam zrodziło się to powołanie kapłańskie i powołanie misyjne. Kiedy poszedłem do proboszcza i powiedziałem mu o tym, że jest to powołanie misyjne, zgromadzenie misyjne, ten ksiądz dał mi katalog wskazując na ojców Oblatów; w końcu tych ojców Oblatów wybrałem. Nie żałuję. Jednak po święceniach otrzymałem obediencję jako ekonom. Powiedziałem Ojcu Superiorowi w dniu święceń, że na ekonoma nie potrzeba święceń kapłańskich… Przez 3 lata byłem ekonomem. Najpierw w Iławie przez 10 miesięcy, a później ponad 2 lata w Kodniu nad Bugiem, w naszym sanktuarium.
Później pojawiła się potrzeba wyjazdu na misje. Prowincjał ówczesny o. Józef Kuc zwrócił się do mnie, czy ciągle jeszcze chcę jechać na misje? Mówię tak, a on, a do Kamerunu? Mówię, nie ma problemu.
I w 1989 roku opuściłem Polskę, pojechałem do Francji i w 1990 roku 15 sierpnia dotarłem do Kamerunu .
– Pierwsze wrażenia?
– Leciałem sam, musiałem cały dzień czekać na samolot w Douala, w mieście portowym nad oceanem. Niesamowicie parno, było to takie uciążliwe, ale ja byłem niesamowicie zadowolony.
Później wziąłem samolot, żeby dolecieć jeszcze 2 godziny do północnego Kamerunu, do Garoua, tam odebrał mnie ojciec Stanisław Jankowicz, jeszcze dzisiaj żyje, jest już w Polsce.
Rozpocząłem moją misję w Guider. Guider to była jedyna misja w północnym Kamerunie gdzie było światło, woda, i telefon. Ja się zdziwiłem, że przyjechałem do luksusu, a przygotowałem się do ubóstwa. Jednak po półtora rocznym, stażu misjonarza w Kamerunie zostałem posłany już na misje, gdzie nie było prądu, gdzie nie było telefonu, była woda tylko ze studni. I przez moje 30 lat byłem cały czas gdzieś tam w tym buszu. Nawet, pamiętam, taki ksiądz diecezjalny Bartolemeo mówi mi, proszę księdza, ale wszyscy jednak chcą do tego asfaltu, gdzieś do miasta, a ojciec cały czas w buszu… Ja mu wtedy odpowiedziałem, wiesz dlaczego ja jestem w tym buszu, bo nic innego nie umiem robić, tylko z tymi prostymi ludźmi być, tam sobie radzę. No, nie było światła, ale tam starałem się organizować, jeżeli chodzi o światło, baterie słoneczne, jeżeli chodzi o wodę to studnie.
– Misjonarz, jeśli zaczyna, to zaczyna od szpitala, szkoły, a potem jest Pan Bóg, tak?
– Misjonarz jest od wszystkiego. Najpierw jest to nauczanie, to głoszenie Dobrej Nowiny o zbawieniu człowieka przez Boga, a później jest zdrowie, szkolnictwo, sprawiedliwość, pokój. Tam po prostu nie zamykają się drzwi na misji; „proszę ojca, moja żona od 2 dni rodzi, trzeba ją zawieźć do szpitala”. Gdy byłem w takiej misji Tchollire to najbliższy szpital był 90 km, żadnego asfaltu… Oczywiście trzeba tę żonę zawieźć, później, jeżeli widzi się jakiegoś młodzieńca jakąś dziewczynę, że jest w kaplicy poza Eucharystią, poza jakimś wspólnym nabożeństwem, to zawsze trzeba zapytać o co chodzi, jakie masz problemy? „Proszę ojca moja rodzina mieszka 200 km stąd nie ma pieniędzy, ze szkoły mnie wyrzucili, z liceum”, bo tam trzeba płacić w liceum. To wtedy człowiek sprawdza, czy rzeczywiście trzeba pomóc i czy to jest prawdziwe i wtenczas pomaga się, albo „proszę ojca, moja rodzina mieszka 100 km dalej i już mi się skończyła żywność, kukurydza, nie mam co jeść”, to wtedy idzie się do spichlerza…
Misjonarz nigdy nie może powiedzieć, że nie ma, że nie może, że nie wie, jak pomóc, zawsze trzeba umieć zaradzić. Najpierw trzeba powiedzieć, że umiem, że mogę, no i zawsze… tam jest ten palec Boży, że zawsze to wychodzi na dobre.
Na przykład, spotkałem takiego młodzieńca, który nigdy nie miał problemu w szkole podstawowej i dyrektor mówi proszę księdza, on musi iść do liceum na informatykę, bo on jest niesamowicie zdolny z matematyki. Po liceum ten młodzieniec chciał pójść do seminarium, jednak kiedy powiedział biskupowi, że ten dyrektor powiedział, iż jest dobry z matematyki i musi zrobić informatykę to biskup mówi, idź i rób informatykę. Cała rodzina bardzo biedna, jego dwaj bracia i siostra, to byli inwalidzi, tak że pomagałem temu chłopakowi przez studia. Zrobił informatykę, dzisiaj już jest księdzem, jest proboszczem diecezji, wszystkie dokumenty wszystkie jakieś plakaty robi, ma licencjat z informatyki. Dla mnie to jest taka mała duma, bo mu pomogłem w czasie liceum, później mu pomagałem na studiach.
– Ojcze Ludwiku na czym polega bieda tamtych ludzi, jakby to ojciec porównał z biedą tutaj? Czego im trzeba najbardziej, a czego nam trzeba najbardziej?
– Chcę powiedzieć, że do Kanady przyjechałem na 7 tygodni i tak się stało, że zostałem tutaj 16 miesięcy, już chyba teraz w czerwcu wyjadę; co zauważyłem, że w tym Kamerunie to życie tych ludzi jest proste, jednak jest niesamowicie radosne, to jest takie pierwsze spojrzenie. Tam jest ten sens życia, tam jest to braterstwo, tam jest ta wspólnota, to sąsiedztwo, w Kamerunie nie ma ani jednego domu starców, ci starcy żyją obok swoich rodzin, ze swoimi rodzinami, a jeśli rodziny nie ma, to mieszka w wiosce i wioska się nim zajmuje. W Kamerunie nie ma żadnego sierocińca. Są, ale są to tylko sierocińce przy misjach katolickich. Siostry zakonne, księża, jakieś zgromadzenia, państwowego sierocińca żadnego nie ma. Do takiego sierocińca do siostry Miriam gdzie jest teraz ponad 100 sierot przywożą dziecko i ta siostra nie może powiedzieć, że nie ma miejsca, że nie ma żywności, nie może zapytać się czy ty jesteś muzułmaninem, poganinem, protestantem czy katolikiem, po prostu przyjmuje to dziecko. I to jest też czasami może nieszczęśliwe, że ta rodzina; matka zmarła przy porodzie, rodzina oddaje dziecko do sierocińca i bardzo często ojciec zostawia dziecko, chociaż w wielu przypadkach przywozi tam do tych sióstr worek ryżu albo worek orzeszków ziemnych, aby dziecko miało co jeść.
Patrząc na Kanadę, najpierw powiem, że zapewniam was o mojej modlitwie. Gdybym był tylko 7 tygodni tutaj, to bym nie odczuł tych różnych problemów waszego codziennego życia, jednak po tych 16 miesiącach widzę i doświadczyłem waszych problemów, waszej biedy, która przede wszystkim odnosi się do… Jesteście bezradni wobec zniewolenia moralnego, które przychodzi z góry przez rząd, przez jakieś organizacje, czasami nie wiadomo jakie. W Kamerunie jeszcze jest ochrona naturalna życia. W Kamerunie przyjechało 2 panów i uprawiali sobie na plaży miłość Kameruńczycy to zobaczyli, no niestety – powiem – ci panowie zostali zamordowani, zasypani piaskiem. U nas tego robić nie będziecie… Później, kiedy woda odkryła ich ciała, to zaczęto mówić, że w Kamerunie nie ma tolerancji i że po prostu pewne sposoby miłości nie są tolerowane, że Kamerun jest nietolerancyjny.
To jest bardzo przykre tutaj w Kanadzie, to co się dzieje i powiem wam, że będę się modlił, dziękuję za wspaniałych ludzi, których spotkałem z was, którzy bronią wartości chrześcijańskich, wartości prawa naturalnego i nie dziwię się wielu rodzinom, które w ostatnim czasie opuszczają Kanadę, wracają do Polski. Nie dziwię się, chociaż dla starszych osób może to jest dobre wyjście, jednak dla młodszych, dla dzieci, to te dzieci nie wiadomo w przyszłości czy będą miały ten korzeń.
– Czy ta bieda tutejsza też wchodzi do Afryki, do Kamerunu? Jest też tam narzucana, lansowana, promowana?
– Ta bieda tego świata współczesnego już jest lansowana i wielu biskupów ma ten problem, że jakaś organizacja z kraju dobrobytu mówi, pomożemy wam wybudować ośrodek zdrowia, ale pod warunkiem, że tam w tym ośrodku zdrowia będzie to, to i to; pomożemy wam wybudować liceum, szkołę podstawową, ale tam będzie taki program i to, co my wam damy. I wielu biskupów stoi przed dylematem, wiele zgromadzeń, nasze oblackie też, stoi przed dylematem czy te pieniądze przyjąć czy te pieniądze odrzucić. Na szczęście, jeszcze nie słyszałem żadnego przypadku, żeby któryś biskup jakieś zgromadzenie przyjęło pieniądze, w których jest zawarty warunek, że my wam damy program nauczania do szkoły, że w ośrodku zdrowia musicie wykonywać rzeczy, które są niemoralne i niezgodne z prawem naturalnym.
– Czy zdaniem Ojca to nie jest trochę taki nowy imperializm świata, który uważa siebie za lepszy, bardziej rozwinięty, no i wiadomo, bogatszy; narzucanie krajom, które wciąż zachowują naturalne prawo, w których jest radość, której tutaj nie ma. To jest bardzo ciekawe, że pomimo tych wszystkich udogodnień, dobrobytu i tych wszystkich liberalnych wolności, to tam jest radość, a tutaj trzeba jej dobrze szukać?
– Coraz bardziej jestem przekonany, że w świecie rządzi grupa ludzi, która ma pieniądze i rządzi pieniądz, rządzi biznes, że odrzuca się Boga i tylko pieniądz wchodzi w grę. Tutaj chciałbym wspomnieć o takim przypadku, to było gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych, wieczorem przychodzi do mnie grupa ludzi, których w ogóle nie znałem, trochę się wystraszyłem. Co się okazało, to byli chrześcijanie z kościoła protestanckiego, luterańskiego, przyszli, przedstawili się mówią, proszę ojca, nasz kościół, nasi bracia ze Stanów Zjednoczonych zaoferowali nam niesamowitą pomoc do stworzenia, wybudowania potężnego ośrodka zdrowia, szpitala i szkoły podstawówki oraz liceum, pod jednym warunkiem, że przyjmiemy, jako pastora kobietę. W naszej wspólnocie powstał dialog, krzyk i w końcu zaczęliśmy głosować. Cała starszyzna przegłosowała, nie chcemy pieniędzy, nie przyjmiemy pastora – kobiety. Cała młodzież, przegłosowała; chcemy pieniądze, a czy to będzie mężczyzna, czy kobieta pastorem to obojętne, najważniejsze są pieniądze. To jest taki dowód, że pieniądz, coraz bardziej ogarnia życie, serca, Bóg jest poza, i pieniądz rządzi i stanowi swoje prawa.
– Jakie wyznania są w Kamerunie?
– Kamerun jest większy powierzchnią od Polski, ale ma mniej ludności, gdzieś 20 – 22 miliony, w Kamerunie jest ponad 230 różnych języków; nie dialektów – języków. Kamerun ma niesamowitą mozaikę klimatyczną, od klimatu tropikalnego, po sahel i nawet na samej północy przechodzi już w pustynię.
Do I wojny światowej Kamerun był kolonią niemiecką i są jeszcze pozostałości starych budowli albo też posadzonych przy drogach drzew; Niemcy je posadzili tak pod sznurek. Po I wojnie światowej, najpierw Kamerun był przeznaczony jako kolonia dla Polski, jednak później, chyba Francja się temu sprzeciwiła i Kamerun został kolonią część francuską i część angielską. Dlatego też dzisiaj mamy w świecie dwa kraje, Kamerun i Kanadę, gdzie obowiązują języki urzędowe angielski i francuski. Jeśli chodzi o wierzenia; do II wojny światowej północny Kamerun był uważany za zislamizowany na 100%, jednak ta wojna II wojna światowa też tam się toczyła, też w koloniach, i żołnierze francuscy odkryli, że w północnym Kamerunie większość ludzi jest poganami, a nie muzułmanami, dlatego w 1946 r. Watykan wysyłał Oblatów do północnego Kamerunu. W tym roku przypada 75-lecie, jak misjonarze oblaci francuscy dotarli do północnego Kamerunu.
Na południu, pallotyni niemieccy byli już wcześniej, ale oni tylko się ograniczali do południowego Kamerunu. Cały północny Kamerun jest podzielony na sułtanaty muzułmańskie. Jest administracja państwowa, ale są sułtanaty muzułmańskie. Bardzo dużo pogan, na przykład Gidarów ,to jest takie plemię, które entuzjastycznie przyjęło chrześcijaństwo, ale jednak z wielkim cierpieniem, bo sułtan muzułmański we wszystkich wioskach kazał palić kaplice, kazał burzyć kaplice i jak ludzie się zbierali na modlitwę, jak później wracali do domu to byli bici i szykanowani. Trzeba tam było te kilkadziesiąt ładnych lat, żeby w końcu powstała ta koabitacja to współżycie muzułmanów z katolikami.
Dzisiaj, w Kamerunie nie ma problemu.
– A bojówki Boko Haram?
– Dziś w północnym Kamerunie 1/3 to są muzułmanie, 1/3 to są chrześcijanie, katolicy, protestanci, a 1/3 to jeszcze są poganie. Na południu Kamerunu większość jest chrześcijanami. Trzeba też dodać, że te wszystkie sekty szczególnie sekty ze Stanów Zjednoczonych z krajów bogatych tam docierają. Na przykład, świadkowie Jehowy są prawie wszędzie, oni mają te dokumenty, przez te dokumenty docierają do ludzi i tych ludzi wierzących sobie zbierają.
Jeżeli chodzi o Boko Haram to jest to sekta muzułmańska, która chce, aby przynajmniej w północnym Kamerunie powstało państwo muzułmańskie; północny Kamerun, Nigeria, Niger, Czad. To jest przykre, jeżeli w Kamerunie było kilka zamachów i do takiego zamachu biorą dziewczynkę dwunasto- czternastoletnią nakładają na nią pełno ładunków zaprowadzają do centrum, na targowisko, gdzie jest najwięcej ludzi i zdalnym pilotem, ktoś naciska i te ładunki wybuchają, ta dziewczynka straci życie i jest pełno zabitych i pełno ludzi, którzy są ranni.
Takie wybuchy były na targu, takie wybuchy były w barze, później były też pogłoski, że pójdą do kościołów. Mieliśmy jedno Boże Narodzenie; cały Adwent i Boże Narodzenie, że jeżeli przyszedł ktoś modlić się do kościoła i nikt go nie znał, to trzeba było tego człowieka wyprowadzić. Mieliśmy jedno Boże Narodzenie gdzie Pasterka musiała się odbyć przed godziną 18.
– Żeby nie było ciemno, żeby rozpoznać ludzi?
– Żeby nie było ciemno, żeby nie przyszli, żeby nie było zamachu. Jak byłem na misji w Goura tam byłem tylko 13 miesięcy i probostwo, plebania było 7 km od granicy z Nigerią. Tam już w Nigerii to Boko Haram bardzo mocno działało. Kiedyś przyjechał do mnie mój prowincjał, przełożony i powiedział słuchaj masz 10 dni na spakowanie się i wyjechanie z misji. Kiedy zawołałem moją Radę Parafialną, moich chrześcijan i oznajmiłem, że muszę opuścić misję, no to oni mówią, proszę ojca, ojciec nie wie, ale my już ojca od miesiąca pilnujemy dzień i noc. Chodziło o to że Boko Haram porywają białego, porwali Francuza, Hiszpana, czy nawet porywają czarnych i później chcą okupu i ten okup służy im na zakup broni.
Od kilku lat w Garua w północnym Kamerunie jest potężny kontyngent wojsk amerykańskich. Od kiedy te wojska przybyły do Kamerunu każdego dnia wypuszczają kilkadziesiąt dronów i te drony prześwietlają lasy, busz i te wioski i dzięki tym wojskom w Kamerunie uspokoiło się. Słyszymy, że w Nigerii, tam jest wojna, oni tam robią co chcą, i nie wiadomo dlaczego – prezydentem jest muzułmanin – nie wiadomo dlaczego nie mogą sobie tam z tym poradzić i w tym ostatnim czasie bardzo wiele było zabójstw księży, chrześcijan.
– Mówiliśmy o tym że wspólnota w Kamerunie jest silna, a jakie są problemy; są sieroty, jak to jest z tymi więzami rodzinnymi, czy to dalej jest, jak w pogaństwie, czy te śluby, rodzina jakoś się zakorzeniły wśród ludności?
– W pogaństwie, takim pięknym wyrażeniem pogaństwa jest, jak mężczyzna jedzie na ośle, a żona idzie obok niego, na głowie ma pełno bagaży i w rękach trzyma pełno bagaży i sąsiad pyta, gdzie idziesz, a on mówi, no wiesz, moja żona jest chora już 3 dni mi nie przygotowała posiłku i prowadzę ją do szpitala.
Tak jest właśnie w pogaństwie, że on jedzie na ośle, a ta żona chora z żywnością, z drewnem na opał idzie pieszo i to wszystko niesie.
Jeżeli chodzi o chrześcijaństwo, to ta relacja rodzinna się zmienia, ten mąż i ta żona mieszkają razem, jedzą z jednej miski pracują na tym samym polu. Dzieci są z nimi, a nie, jak w pogaństwie, że syn należy do ojca, a dziewczyna należy u matki. W chrześcijaństwie są to po prostu nasze dzieci i tutaj na tej płaszczyźnie bardzo wiele się zmieniło, bardzo wiele. W pogaństwie jeżeli ten szef osady pogańskiej nie da znaku, że można iść do pola siać; że można iść robić zbiory z zasianego ziarna, to tam nikt do tego pola nie pójdzie; w chrześcijaństwie jest wolność. W pogaństwie na pewno dziewczyna nie pójdzie do szkoły. Mamy wiele kłopotów, że młode rodziny chrześcijańskie mają zakodowane, że dziewczyna nie potrzebuje szkoły.
– To tam widać, że chrześcijaństwo, to jest szacunek dla kobiety; to co feminizm tutaj w liberalnym społeczeństwie zachodnim zarzuca tradycyjnym wartościom chrześcijanom, że kobieta jest jakoś przez nie zniewolona, to widać jak bardzo…
– Chrześcijaństwo podnosi godność kobiety i daje jej ten sam stratus, który ma mężczyzna. Mają inne role, ale mają ten sam status. I ta kobieta jest z tym mężczyzną; ona nie jest z tyłu, ona jest z boku i to jest właśnie piękne w chrześcijaństwie i tutaj to bardzo mocno widać.
– Ojciec jest pierwszy raz w Ameryce, w Kanadzie?
– Pierwszy raz, ja się niesamowicie tej Kanady bałem, bo to mówią taki świat współczesny, nowoczesny; niesamowicie się bałem, jednak teraz jestem niesamowicie wdzięczny za tę serdeczność okazaną mi tutaj przez naszych wiernych. Nie miałem żadnego przypadku, że ktoś na mnie się obruszył, czy zapytał, po co tutaj przyjechałem, niesamowita serdeczność no a teraz pytają, dlaczego ojciec wyjeżdża, dlaczego ojciec jeszcze nie zostanie. Ten czas myślę, że wykorzystałem dobrze, bo kiedy miałem wracać 15 kwietnia i ojciec Janusz mówi mi 2 tygodnie wcześniej nie polecisz, bo są odwołane loty, poszedłem do pokoju popłakałem się bo cały program mi runął, kiedy po 3 tygodniach mówi, nie polecisz, bo nadal nie ma lotów, to zacząłem się zastanawiać. Prowincjał w Kamerunie się zgodził, i prowincjał w Kanadzie się zgodził, żebym został sobie tutaj na rok i ułożyłem tutaj taki program w Kanadzie, że bardzo wiele czasu poświęciłem na naukę języka. W moim wieku, a mogę być już dziadkiem, ci co uczyli mnie języka mówili i ty dziadku chcesz się nauczyć angielskiego; ja dzisiaj nie mówię po angielsku, ale Mszę świętą odprawię, od Wielkanocy u sióstr klawerianek odprawiam w poniedziałki i soboty msze po angielsku, brewiarz sobie odmówię po angielsku chociaż trudno z wymową, bo tutaj w domu mówi się po polsku. Trochę tego angielskiego liznąłem.
– To przyda się w Kamerunie?
– Jak mówię, Kanada i Kamerun są krajami, w których obowiązuje angielski i francuski. Cała młodzież, która chodzi do szkoły podstawowej uczy się francuskiego i angielskiego. Mówię po francusku, bo jestem w strefie francuskiej, a my mamy też misje w strefie angielskiej, czy w Nigerii, to mogę sobie pojechać już do tej strefy angielskiej.
Do Kanady przyjechałem, jako jedna wielka ruina od strony fizycznej, nie mogłem się poruszyć, bo tam większość mojego czasu, moich przejazdów, robię motocyklem po tych wertepach i mój kręgosłup był kompletnie zjechany, a teraz się czuję wyśmienicie.
Kiedy poprosiłem ojca Janusza, abym poszedł sobie sprawdzić, zęby – nie bolały mnie, ale tak sprawdzić – pan dentysta porobił zdjęcia i mówi ojciec nie ma tutaj uzębienia, ojciec ma w ustach grabie, nie naprawiał żadnego zęba, tylko uzupełniał i teraz mam uzębienie, wydaje mi się, że mam też inny uśmiech na twarzy, czego mi wcześniej brakowało.
Tak że z tej Kanady wyjeżdżam z samymi takimi korzyściami. Przyjedzie tutaj, jeżeli dostanie wizę, ojciec Jan Kobzan on będzie misjonarzem w Mississaudze, który jest rok dłużej w Kamerunie niż ja, wspaniały misjonarz. Zobaczycie, jak przyjedzie to też, no po prostu, jedna wielka ruina.
– Tym się tam płaci na misjach?
– Tak, tym się płaci, no bo nie ma dróg, a do dentysty nie idzie się na przegląd, nie idzie się do lekarza na jakieś tam badania okresowe, tam tego jeszcze nie ma, tylko się idzie do lekarza, jak coś boli.
– Do czego Ojciec wraca, jak wygląda ta misja i jak można pomóc, jakie są tam potrzeby?
– Do czego wracam, jak słyszeliście, ojciec Janusz to już powiedział, że zostałem mianowany wiceprowincjałem prowincji kameruńskiej. Przez 30 lat byłem w buszu i tylko w buszu i teraz się okazuje, że z buszu, z misjonarza będę „urzędnikiem”. To jest na północy Kamerunu w tym regionie północnym głównym miastem jest Garoua, my tam mamy prowincję w północnym Kamerunie, ale jako wiceprowincjał to wiadomo, że będę jeździł, odwiedzał misje.
– Ilu Polaków tam jest na misjach?
– Nas tylko zostało czterech Polaków, ale takich dzielnych misjonarzy. Nasza prowincja oblacka ma najwięcej kleryków w Kamerunie, to jest młoda prowincja. W diecezji Garoua, gdzie pracowałem przez 30 lat nie ma ani jednego kapłana, żebym nie był na jego święceniach. W ubiegłym roku nie było święceń, tak że chyba jak wrócę teraz, to będę na święceniach. Ci wszyscy, jak ja to mówię, to są nasi chłopcy, nasi synowie, nasi kapłani, którzy wzrastali pod naszym okiem.
Takie radości misyjne; kiedy będę wracał do Kamerunu 29 lipca to w Brukseli na lotnisku dojedzie do mnie z Madrytu ośmioletni chłopak Kameruńczyk Christian Laupambe.
W 2018 r. 14 września przyszli do mnie dziadkowie z tym chłopakiem, miał taką potężną narośl na szyi no i tego chłopaka tam woziłem do szpitala, robiliśmy badania i to wiele kosztowało. Później lekarz prowadzący, Afrykańczyk, mówi proszę ojca, jest wszystko gotowe do operacji, jak podał mi cenę, no to tak mi się zrobiło gorzko, pomyślałem sobie skąd ja dostaną te pieniądze. Powiedziałem, Panie Jezu wszystko co mogłem, zrobiłem jednak tych pieniędzy, no gdzie ja mogę znaleźć; pytam się, czy ta operacja się uda, a ten lekarz mi odpowiada, albo się uda, albo się nie uda. I dlatego taki rozgoryczony wróciłem na naszą prokurę misyjną, tam gdzie nocujemy, gdy przyjeżdżamy do miasta i taki rozgoryczony tak nie wiedziałem co z sobą zrobić, taki zły na Pana Boga, i w tym momencie ktoś mnie woła, odwracam się, taki pan Emilio, lekarz Hiszpan, którego gdzieś tam 20 lat wcześniej widziałem, byliśmy na tym samym terenie, i on tam założył ośrodek zdrowia. Mówię, Emilio chodź popatrz na tego chłopaka, a on mówi daj mi go, ja ci go wyleczę. Teraz zostaw, mówię, postanowiłem go odwieźć do domu. Niech Pan Jezus się sam zajmie sprawą.
Po 2 – 3 tygodniach, ten lekarz jeszcze był w Kamerunie, znalazł mój telefon, dzwoni, mówi, słuchaj, nasza fundacja bierze jedno dziecko na rok z Kamerunu na leczenie do Hiszpanii, do Madrytu. Mamy całą wielką listę, jednak znamy się tyle lat, a ja ci nigdy nic nie zrobiłem. Dlatego postanowiłem to dziecko zabrać do Madrytu na operację, pod jednym warunkiem, że wyrobisz mu paszport, wizę i pozwolenia u prefekta, szefa regionu, że on poleci do tej Hiszpanii bez rodziców. Ja mówię, nie ma problemu, załatwię. Kiedy on wyjechał do Madrytu, ja zacząłem wyrabiać paszport, powiem wam, że w pewnym momencie zacząłem wątpić, to jest niesamowicie trudne, bo tamci urzędnicy myśleli, że ja chcę to dziecko ukraść, wywieźć z Kamerunu do Europy, w końcu sfinalizowałem wszystko i ten chłopak wyjechał 31 grudnia 2019 roku do Hiszpanii na operację. Miał wrócić w maju ubiegłego roku, z powodu covidu jest jeszcze w Hiszpanii, operacja się udała i pan Emilio, ten lekarz, mówi proszę ojca, ta operacja nigdy by mi się nie udała w Kamerunie, bo trzeba było żeby ten chłopak 3 dni był pod respiratorem, ten guz był tak bardzo mocno wciśnięty. A pod koniec ubiegłego roku rodzina przez księdza, który jest tam na tej misji, gdzie byłem, zaczęła mnie oskarżać, że jej ukradłem dziecko. W tym samym czasie z Hiszpanii dostałem wiadomość od Emilio, który mówi, słuchaj myśmy już mieli dziesiątki dzieci na operacji, ale taki chłopak, takie dziecko, jak ten jeszcze takiego nie mieliśmy; nie tęskni, uśmiecha się, z wszystkimi się zabawi, wszystko zje, jest niesamowity. I ten dr Emilio mówi, że ta rodzina, u której on jest, nie ma dzieci i chce to dziecko zaadoptować.
A ja wracam do Kamerunu więc oświadczam panu lekarzowi Emilio, że ten chłopak musi ze mną wrócić! Doktor mówi, słuchaj, my przyjedziemy do Kamerunu w listopadzie to dziecko przywieziemy… Ja mówię, Emilio, ty jesteś tyle lat w Kamerunie, przecież wiesz, jeżeli ja się zjawię bez tego dziecka, to jeżeli nie zostanę otruty, to najprawdopodobniej pójdę do więzienia, że ukradłem dziecko. On mówi, masz rację no i teraz spotykamy się w Brukseli na lotnisku, on przywozi to dziecko, Christiana i wracamy do Kamerunu, a jeżeli będą go chcieli później zaadoptować, to mogą sobie przyjechać w listopadzie porozmawiać z rodzicami, zabrać dziecko.
To są takie małe radości misjonarskie, takie małe cuda.
Tutaj chcę dodać jeszcze, że leci ze mną do Kamerunu pan Rafał Koberstein, osoba świecka, nieżonata, 43 lata, będzie tam jako świecki misjonarz z Kanady, Polak, będziemy zakładać szkołę stolarską, szkołę ślusarską i krawiecką szkołę zawodową i technikum.
Pan pytał mnie o największe potrzeby dla naszej prowincji w Kamerunie to jest wiele; i zdrowie, szkolnictwo, formacja kleryków, ale ja bym polecił projekt naszej szkoły technicznej; stolarzy, ślusarzy, i krawiectwo, który rozpocznie się od 1 września tego roku. Już jeden projekt złożyłem na rozpoczęcie tej szkoły u sióstr klawerianek, ale to jest taka kropla w morzu. Wracam do Kamerunu 29 lipca, pan Rafał Koberstein przylatuje do Kamerunu 18 sierpnia, aby od września zaczynać.
On będzie się zajmował stolarnią. Stolarnia już jest wybudowana i jeżeliby ta szkoła techniczna wyszła, to będzie następny taki mój cud w życiu misjonarskim. Polecam, panie Andrzeju, projekt tej szkoły technicznej u oblatów, bo to jest prywatna szkoła oblacka.
70% populacji Kamerunu to jest młodzież, tam jest pełno dzieci, tam nie widać starców, ale nie ma szkół technicznych, są podstawówki, są licea klasyczne, nie ma szkół technicznych, a jeżeli są to jest ich mało, a jeżeli są, to prowadzą je bracia szkolni, jakieś inne kongregacje, jeżeli chodzi o państwo, państwo jeszcze nie jest przygotowane, aby dać tym ludziom formację zawodową, techniczną .
– Czy Kameruńczycy pytają się czasem o kraj, z którego ojciec pochodzi, inni misjonarze pochodzili, jak to jest z tą Polską, bo był Jan Paweł II, to chyba jest to kojarzone z naszym krajem?
– Panie Andrzeju, bardzo ładne pytanie i nie mam problemu z odpowiedzią, ponieważ w Polsce mamy piękne seminarium, które kiedyś było pełne, teraz jest mniej powołań i w połowie chyba jest puste, w Kamerunie mamy dylemat budować seminarium, rozbudowywać, albo wysyłać kleryków do innych państw, gdzie mogą studiować z innymi.
Mamy już dwóch kapłanów, którzy odbyli swoje studia formacyjne od filozofii przez teologię w Polsce. Już są kapłanami w Kamerunie Dwóch seminarzystów od 3 lat jest w Polsce, za 2 lata skończą studia i zostaną wyświęceni. Całe studia odbywają po polsku. W tym roku wyjeżdża do Polski następnych dwóch Kameruńczyków, jak się dowiedziałem przedwczoraj od prowincjała kameruńskiego, już jest taka umowa, że każdego roku będzie wysyłanych dwóch kleryków do Polski; dwóch kleryków jest każdego roku wysyłanych do Rzymu. Wzięta jest ta opcja, żeby nie rozbudowywać, jeżeli w Polsce można studiować, jeżeli można studiować w Rzymie, jeżeli można studiować we Francji. Nasi klerycy kameruńscy bardzo szybko uczą się języka polskiego i to jest też taki ewenement, że ten nasz język z jednej strony można powiedzieć jest trudny, ale bardzo szybko się go uczą.
Trzeba jeszcze dodać, że ta polska formacja księży jest niesamowita i kiedy tych pierwszych dwóch wróciło do Kamerunu, widać że byli w Polsce, jest to ułożone, jest to takie prawe, pobożne. Jeden i drugi zostali odpowiedzialni w diecezji, jeden za liturgię; jeżeli są jakieś większe uroczystości, to są odpowiedzialni za liturgię i wiadomo, że ta liturgia będzie dopięta na ostatni guzik .
– Dziękuję i życzę wielu Łask Bożych, żeby Ojciec jeszcze długo mógł tam działać, pracować i miał tę właśnie misjonarską satysfakcję, bo chyba nie ma więcej satysfakcji niż te dusze, które się do Pana Boga prowadzi.
– Tak, to jest niesamowita satysfakcja, że człowiek cieszy się, za każde 10 chrztów mam 10 kur, ochrzczę 200 ludzi mam 200 kogutów żywych, takich z podwórka, to jest niesamowita satysfakcja, niesamowita satysfakcja jeżeli się pomaga.
Pomogłem takiemu Zage Emanuel w studiach, on akurat robił studia niemieckiego już jest profesorem w liceum, uczy języka niemieckiego, pomagałem mu przez całe studia, czasami było to już męczące, czasami tych pieniędzy brakowało, co mogłem, pomogłem i kiedy on już skończył, dostał pracę – oni najpierw muszą dwa lata pracować bez pieniędzy oddają dla państwa, że skorzystali, dopiero po 2 latach otrzymuje pierwszą pensję i on, kiedy otrzymał pierwszą pensję, Emanuel Zage, dzwoni do mnie i tam coś mówi o pieniądzach, a ja mówię, słuchaj Emmanuel jestem zmęczony, jestem w mieście, mam tutaj chorych i nie chcę rozmawiać i już mnie nie proś o pieniądze, odłożyłem słuchawkę. On mi wtenczas wysłał message „proszę ojca, otrzymałem pierwszą pensję i ją przeznaczam z wdzięczności za to, co ojciec zrobił, ojcu, aby ojciec mógł znowu pomóc innym”. To było 300 000 naszych tam pieniędzy to jest gdzieś 450 euro. To jest niesamowita suma i powiem, że w tym momencie tak mi łzy pociekły. To jest ten jeden przypadek, ale wszyscy, kiedy osiągną, kiedy dojdą do czegoś, mówią, proszę ojca, tutaj proszę, żeby ojciec znowu pomagał.
I to są niesamowite radości. Bardzo dziękuję panie Andrzeju za spotkanie, ja nigdy takiego wywiadu nie robiłem, więc nie wiem jak to tam wszystko będzie, jeszcze raz dziękuję za mój pobyt, za serdeczność tutaj w Kanadzie i tak jak powiem w przyszłą niedzielę w kazaniu, wygrawerowaliście na moim sercu waszego Ducha chrześcijańskiego, misyjnego, którego wy macie w waszych sercach. Szczęść Boże!