Ta kartka nigdy nie doszła, bo w ogólnym podekscytowaniu zaadresował ją do ich opuszczonego mieszkania na Fałata. Sekundę po wrzuceniu kartki zorientował się, że zrobił błąd, ale było już za późno. Kartka poszła.
Potem wysłał trzy kolejne z Kolonii, aż wreszcie piątą z Monachium – właśnie tą, która przyszła do Dorniewa tuż po złożeniu przez Tereskę podania o paszport.
Wezwanie do zgłoszenia się w biurze paszportowym w Rzeszowie przyszło już po tygodniu. Tereska nie mogła się nadziwić.
-To już?!? Przecież to niemożliwe! Mówili mi, że odpowiedź będzie coś za sześć tygodni!
Trudno się było domyśleć o co chodzi i nawet pan Frey był zdumiony, niemniej nie spodziewał się po tej szybkości niczego dobrego. Oczywiście nie dzielił się tymi obawami z Tereską, bo nie chciał jej torturować jakimiś domysłami. Dziewczyna bowiem, schudła i poczerniała na buzi i widać było, że tęskni i cierpi.
W każdym razie trzeba było jechać, więc pojechała i w urzędzie została przyjęta przez oficera, który miał na biurku rozłożone kartki od Tadka. Wszystkie puste, czyste, niezapisane.
— Niech mi to pani wytłumaczy – powiedział bez większych wstępów – puste kartki, wszystkie do pani, wszystkie z NRF. Od kogo?
— Ja nie wiem…
—Nie wie pani? To ja pani powiem! Mąż bawi się z panią w jakieś szyfry i pani dobrze wie co one znaczą! Co to jest?
— Ja naprawdę nie wiem proszę pana. Mąż wyjechał. Wiem, że do Niemiec, ale po co by miał przysyłać puste kartki, to ja tego nie rozumiem – kłamała jak z nut.
— Proszę mówić, bo w staraniu o paszport milczenie wcale pani nie pomoże!
— Niech mi pani wierzy!
Po rozmowie w rzeszowskim biurze paszportowym Tereska była niemal pewna, że nie dostanie paszportu. Wróciła do Dorniewa roztrzęsiona i tak zdenerwowana, że o niczym innym nie mogła mówić.
— Nie dadzą mi wyjechać, diabły jedne! – krzyczała już od progu. — Nie puszczają mnie do męża! I co tu sama będę robić? Ni to wdowa, ni rozwódka, ni panna! Muszę jechać, żeby nie wiedzieć co! Jak mi nie dadzą tego paszportu, to przez zieloną granicę ucieknę!
Matka pocieszała ją, że pan magister Frey na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie, że może „wszystko będzie dobrze”, ale obie wiedziały, że władze stosują takie szykany powszechnie. Ze wszystkich stron dochodziły przecież wiadomości, że temu czy innemu odmówiono paszportu. Także w Dorniewie. Mariuszowi Sobczakowi nie dali wyjechać do Ameryki, a dentystę Luśniewskiego, chociaż miał troje dzieci, które zostawały w kraju nie puścili na orbisowską wycieczkę do Paryża.
Polityka władz w tym zakresie była nieprzewidywalna i nikt nie wiedział czym była kierowana. Generalnie przyjmowało się, że ludzie z „obcych” klas społecznych, czyli przedwojennych klas „posiadających” nie dostają pozwolenia, ale akurat to, żadną miarą nie odnosiło się do Tereski. Zdumiewające było, że przecież Tadek wyjechał, a nawet został wyrzucony, więc logicznie rzecz biorąc jego żona też powinna być uważana za „persona non grata”. A jednak tak nie było!
Wakacje się skończyły i zgodnie z umową z magistrem Freyem, Tereska wróciła do Warszawy, zamieszkała u jego znajomych na Kruczej i podjęła dalszą naukę w medycznej szkole na Hożej.
Z Dorniewa wyjeżdżała przybita, ale z nadzieją, bo pan magister upewnił ją, że ma swoje „sekretne dojścia” do biura paszportowego i kto wie, może się uda.
Dziwne było to, że na złożone przez nią podanie o paszport, nie było żadnej odpowiedzi. Ani odmowy ani zgody. Zapadła cisza. Tuż przed wyjazdem do Warszawy spróbowała zadzwonić do Rzeszowa, ale jakaś kobieta poinformowała ją, że przez telefon nie udziela się żadnych informacji.
— Proszę czekać na decyzję! Nic więcej nie mogę powiedzieć.
Wtedy też, gdy już za parę dni miała wyjeżdżać, przyszedł do Kowalczuków dawny kolega Tadka i Tereski, Edek Koza z propozycją-pytaniem, czy mógłby wykorzystać dom i obejście pod lasem, który ciągle stał pusty, zarośnięty chwastami i wybujałymi krzewami.
Wikta była w kuchni i wtrąciła się do rozmowy.
— Ten dom i pole należą do Tadka, a jego nie ma.
— To ja wiem pani Pawlinowa, że jego nie ma i może nie wróci, dlatego przychodzę do was. Nawet kiedyś gadałem z Tadkiem, że pomogę mu wyrychtować dom i stodołę, bo pani wie, że ja i stolarz i cieśla jestem i robię takie roboty.
— Musisz pytać Tereski, bo to jej męża, czyli jej. A do czego ci ta stara chałupa potrzebna?
— Pani się nie martwi, pani Pawlinowa, ja zapłacę jak za dzierżawę, przypilnuję, wszystko „zładuję” i jak Tadek i Tereska będą kiedyś chcieli do nas wrócić, to będą mieli gotowe.
W tym momencie Tereska wróciła ze sklepu, weszła do kuchni a zobaczywszy Edka trochę się skrzywiła, bo przypomniała sobie dawne, szkolne kłotnie i bijatyki i jak Edek nękał Tadka tym gadaniem o kapo.
Opanowała się jednak, a gdy usłyszała z czym przyszedł, powtórzyła pytanie Wikty:
— To do czego ci nasz dom i pole potrzebne? Co tam chcesz robić?
— A normalnie – Edek jakby się trochę zawahał – kartofle posadzę, może trochę buraków, a wedle domu „porzyczki” jakie i „angrest”…Tak tylko, żeby trochę grosza zarobić. A w stodole to bym sobie warsztat urządził, bo nie mam się gdzie podziać z narzędziami.
— To dla porzeczek i agrestu chcesz chałupę dzierżawić?
— No nie…Warsztat mi potrzebny…Zapłacę Tereska, umowę jaką spiszemy, żebyś się zaś kuli tego nie bała…
Ale Teresce jakoś ta rozmowa nie poszła w smak. Wikcie też nie. Zaraz też po wyjściu Edka usiadły przy stole i lepiąc pierogi zaczęły gadać.
— Wiesz Tereniu – mówiła Wikta – chałupa jest wasza, bo Tadzio jest tam, za poradą pana magistra, zapisany, więc zrobisz jak będziesz chciała, ale tak myślę, żeby tego nie ruszać, bo Edek coś mi nieszczerze wygląda.
— A o co mu może chodzić?
— Wiesz…ta chałupa należała kiedyś do ojca tego Ludwika, co to po wojnie tu przyjechał. Mówiłam ci, nie pamiętasz? Gadali o nim wtedy, że był kapo w obozie i przyjechał z żydowskim złotem. Pamiętasz, co?
— Pewnie, że pamiętam. Przecież stąd się wzięło to przezywanie Tadka i tyle złej krwi. Teraz to już niby zapomniane, ale zawsze jak widzę tego Edka, to żeby nie wiadomo jaki teraz był, to zawsze mam ochotę, tak jak kiedyś, w kark mu dać!
— No widzisz! Przez te historie o złocie, aresztowali wtedy Stefana i jestem pewna, że to właśnie po to przyjeżdżał wtedy Ludwik, co go koń zabił. No, ale ty tego nie pamiętasz, boś miała wtedy, tak jak Tadzio, parę miesięcy.
— To znaczy, że coś tam jest? To dlaczego samiście nie szukali? Myśli mama, że Edek chce to wydzierżawić, żeby szukać tego żydowskiego złota?
— Nie wiem, ale może lepiej pogadać z panem Freyem?
Poszły więc do starego aptekarza, ale ten odradził mówiąc, że nie można decydować bez Tadka.
— Na razie dom jest zamknięty – mówił – co jakiś czas tam chodzę, wasz mąż Wikto, też tam sprawdza, więc nie ma po co wpuszczać obcych. Lepiej trzymajcie to dla siebie, bo jak ktoś tam wejdzie to już go łatwo nie wyrzucicie.
I na tym stanęło, ale Wikcie – przenikliwej i mądrej kobiecie – nie wszystko wydało się takie proste i jasne i przyszło jej do głowy, że pan magister nie mówi wszystkiego.
Był już koniec sierpnia i mijało prawie dwa miesiące od przyjazdu Tadka do Kolonii.
Niedługo po przyjeździe pojechał do Monachium, odnalazł Henia Steina i nawet był na rozmowie w Radiu Wolna Europa, ale już po pierwszych paru chwilach wiedział, że to nie dla niego, więc pożegnał się grzecznie, wysłał jeszcze kolejną kartkę do Tereski i wrócił do ojca.
Od pierwszych dni pobytu, odczuwał straszne wyrzuty sumienia.
Cierpiał widząc chorego ojca. Żałował, że wtedy, gdy był tu z pierwszą i jedyną wizytą, nie został, nie zaopiekował się nim i nie pomógł. Wtedy chciał wracać, w obowiązującym terminie oddać paszport i w ogóle uczyć się i pracować dla dobra socjalistycznej Ojczyzny. Teraz żałował ogromnie, że nie został!
To prawda, że może nie byłby wtedy z Tereską, ale kto wie? Zamiast szarpać się w tej wojskowej szkole, zamiast wszystkich późniejszych kłopotów, miałby już może ułożone życie w wolnym kraju…
Inna rzecz, że nie znałby jezyków, nie przeżył różnych miłych chwil, chociaż kto wie przecież wszystko mogłoby być nawet lepiej.
I tak się męczył i szarpał, aż któregoś dnia ktoś zadzwonił do drzwi. Tadek otworzył i zobaczył Milę! Dawną kumpelkę i przewodniczkę po Kolonii.
— Cześć Tadek – powiedziała jakby tych minionych kilku lat wcale nie było — słyszałam, że przyjechałeś, to pomyślałam, że będziesz chciał zobaczyć jak się nasze miasto zmieniło, cha, cha, cha – roześmiała się wesoło.
Widok dziewczyny i jej miły śmiech były jak lekarstwo na jego smutki i żale. Odetchnął głęboko i z wdzięcznością przywitał dawną znajomą.
Rok 1968 to był czas burzy, protestów, wojen i zamachów. Świat żył wojną w Wietnamie, buntami przeciwko niej, zamachami na pastora Martina Luthra i Roberta Kennedy’ego i ogromnymi napięciami społecznymi.
To był czas studenckich protestów we Francji, w Niemczech i innych krajach.
To był czas nieoczekiwanej, brutalnej napaści Związku Radzieckiego na Czechosłowację, która miała odwagę myśleć inaczej niż agresor.
Na tle tych dramatycznych wydarzeń dzielących świat, Polski Marzec wydawał się blady i jakby marginalny. Studenckie rozruchy i protesty miały swoje źródło w rozgrywkach o władzę, za które wielu niewinnych ludzi zapłaciło wysoką cenę wypędzenia z rodzinnego Kraju, poniewierką, a także pobytami w więzieniach i zwichniętymi karierami.
Z perspektywy swojej szkoły w MSW, Tadek widział to wszystko tylko przez „małe okienko” zasłonięte dodatkowo filtrem cenzury. Czytał ocenzurowane gazety, oglądał tylko to co mu oglądać pozwalano i słuchał oficjalnych wystąpień. Wspomagał się co prawda Radiem Wolna Europa, ale to też nie dawało pełnego spojrzenia.
Dlatego też, po przyjeździe do Kolonii, lawina wiadomości uderzyła go z siłą, która sprawiła, że w jednej minucie chciał wszystko poznać i zrozumieć. Jak wygłodzony człowiek rzuca się na jedzenie i bardzo często płaci za to śmiercią, tak Tadek zaczął pochłaniać wszystkie informacje o sprawach i problemach, o których ku swojemu zdumieniu nic dotąd nie wiedział. I tak jak ten wygłodzony człowiek, który kona z przejedzenia, tak i on zorientował się w pewnym momencie, że bardzo mało rozumie, że nie potrafi dojrzeć sedna i wszystko to przerasta go i oszałamia do zwariowania.
Na całe szczęście miał koło siebie Milę Reinhardt, która bardzo szybko zorientowała się, że Tadek jest jak niewinne dziecko, który z kosmicznie innej rzeczywistości wpadł w wir zachodniego świata i zaczyna tonąć.
Stefan Kul – ojciec, czy raczej – jak twierdził pan magister Frey – ojczym Tadka, był sąsiadem rodziców Mili od samego przyjazdu w 1957 roku do Republiki Federalnej. Znali się dobrze, a Mila, niemal dokładnie w wieku Tadka, przypominała mu synka, którego widział tylko przez parę miesięcy po urodzeniu, do chwili gdy bandyci z urzędu bezpieczeństwa, aresztowali go w jego domu pod lasem, gdy ciągnął ze studni wodę.
Wszystkie późniejsze lata spędzone w wilgotnych, ciemnych więziennych celach, osładzało mu wspomnienie tego małego dzieciątka, które Wikta Pawlina porwała i skacząc przez okno cudem uratowała. Bez tego wspomnienia nie przetrwałby. To go krzepiło i przypominało, że ma dla kogo żyć.
Już potem, gdy schorowany i słaby dochodził powoli do siebie, rozmawiając z młodą Milą, opowiadał jej o tym, że ma syna, który może przyjedzie i będą mieszkać razem.
W 1962 Tadek rzeczywiście przyjechał, ale jak twierdził „musiał” wracać. Tego Stefan Kul nigdy nie mógł zrozumieć i czuł żal do chłopaka, że nie chciał z nim zostać. Gdy Mila odwiedzała go czasem, żeby zrobić zakupy, posprzątać, czy po prostu porozmawiać, Stefan zwierzał się jej z tych swoich myśli.
Teraz, gdy Mila zadzwoniła do drzwi i zobaczyli się z Tadkiem jako dorośli już ludzie, tamte sprawy wróciły i po pierwszych wybuchach radości i wesołego śmiechu Mila spoważniała i trochę surowo spytała:
— Czemu wtedy wyjechałeś? Czy ty wiesz jak on to przeżył? A potem nigdy nie wróciłeś…
A Tadek aż zaniemówił.
— Mila! Czy ty naprawdę nie wiesz jak tam jest? Tyle tu macie gazet, wolność informacji, telewizję i ty nic nie wiesz?
— Przecież tam jest niewola – mówił wzburzonym głosem – o pozwolenie wyjazdu musisz prosić na kolanach! A co do tamtego wyjazdu, to wiedz, że nie mogłem tego zrobić moim opiekunom, którzy mnie wychowali i wykarmili! Gdybym tu wtedy został, to nie wiadomo na co naraziłbym tych dobrych ludzi, którzy byli mi rodzicami!
Ale Mila nie była przekonana. Jeszcze się trochę dziwiła, coś mówiła, z czymś nie zgadzała, ale w końcu te pierwsze chwile wymówek minęły, buzia się jej uśmiechnęła i zaraz wesoło zapytała:
— No a co ty teraz chcesz robić?
I nie czekając na odpowiedź zaczęła szybko mówić.
— Wiesz, zapisz się na mój uniwersytet! Zaraz po nowym roku są kolejne zapisy. Będziemy razem, poznam cię z kolegami… Musisz tu być! Chociażby ze względu na ojca.
— Musisz zostać – dodała z naciskiem – to jest twój obowiązek!
A potem powiedziała cicho:
— Mnie się wydaje, że to już nie będzie długo.
I tak się stało. Tadek wstąpił na wydział ekonomiczny, poznawał studencki życie, opiekował się ojczymem i czekał na Tereskę.
Jego poprzednie skoszarowane studenckie życie w Szkole Językowej MSW nijak się miało do bogactwa tego co przeżywał na Uniwersytecie Kolońskim. Wydawało mu się, że wpadł w jakiś zwariowany, kolorowy świat, w którym wszystko wolno, o wszystkim można mówić, ze wszystkim się nie zgadzać! Świat szalonej kontestacji wszystkiego, nowych idei, nowych pomysłów i prądów.
Mila poznawała go z różnymi ludźmi, przedstawiała jako kogoś „stamtąd”, zza Żelaznej Kurtyny, z innej rzeczywistości, o której wielu nie wiedziało prawie nic.
I Tadek dość szybko zorientował się, że pomimo tej ogromnej masy wiadomości i codziennych informacji z całego świata, ci młodzi ludzie, bardzo niewiele wiedzą o tym co dzieje się na Wschodzie, w obrębie władzy Związku Radzieckiego. Bardzo niewiele wiedzą o realiach życia w socjalizmie, cenzurze, zakłamaniu i wszechobecnej kontroli wszystkich dziedzin życia.
Próbował coś mówić, o czymś przekonywać, ale prawie natychmiast zrozumiał, że ci, wychowani w innych realiach ludzie po prostu myślą inaczej. Siedział więc cicho i w czasie burzliwych, studenckich dyskusji nie zabieral więcej głosu.
Było dla niego pewną zagadką czy Mila rozumie jego opowiadania o cofnięciu z granicy, wyrzuceniu ze szkoły, szykanach, rozdzieleniu z żoną i w ogóle wyrzuceniu z Kraju. Czasami gdy jej to opowiadał, wydawało mu się, że trochę ją to nudzi. Czasem nawet uśmiechała się tak, jak to się robi słuchając kogoś kto opowiada zupełnie niewiarygodne historie.
Widząc to przestał mówić o przeszłości i minionych sprawach.