Mateusz Bujak przez znajomych uważany jest za cudownego wariata, kipiący życiem, tryskający energią, latami walczył z własnym bólem, z pasją leczy ludzi w krajach Trzeciego Świata, zapalony wspinacz, entuzjasta rowerów górskich, a jednocześnie jeden z niewielu młodych lekarzy w Toronto, którzy doskonale władają językiem polskim.
Goniec – Urodził się Pan w Kanadzie?
Mateusz Bujak – Urodziłem się w Krakowie, jak miałem cztery lata rodzice wyjechali najpierw do Chicago, a potem do Toronto. Większość swojego życia mieszkam w Toronto, ale dużo podróżowałem, pracowałem w Kolumbii Brytyjskiej, potem w Edmonton.
– Jako lekarz?
– Najpierw byłem fizjoterapeutą. To dobra praca, ale byłem młody i chciałem czegoś więcej. Ciągle się uczyłem, zadawałem pytania, ale wtedy mi tłumaczono; a tym to zajmuje się lekarz, tym nie musisz się martwić. “Nie muszę się martwić”, ale chcę się tym martwić, bo dla mnie to było interesujące.
Postanowiłem zostać lekarzem i złożyłem podanie na wydział medycyny, dostałem się tutaj na Uniwersytet Torontoński, myślałem, że wybiorę ortopedię, bo fizjoterapia jest bliska, mógłbym być chirurgiem…
– Dlaczego zatem oftalmologia? Bliższy kontakt z ludźmi?
– Nawet jak studiowałem, myślałem sobie: mogę robić wszystko, ale oczy mnie nie interesują; nie chcę mieć do czynienia z przypadkami, gdy ktoś traci oko. Powoli, powoli zorientowałem się, że to naprawdę interesująca praca.
– Dlaczego zatem okulistyka?
– W medycynie, właściwie w każdej specjalizacji człowiek ma kontakt z ludźmi. Większość chirurgów, jak robią operację – na przykład gdy człowiek miał raka – ludzie wychodzą po operacji i być może uratowaliśmy im życie, jako lekarze, ale coś stracili. Moi pacjenci, jak wychodzą po operacji i nagle widzą – są bardzo szczęśliwi. Gdy ktoś ma silną kataraktę, to już na następny dzień może widzieć. Dla mnie to jest olbrzymia satysfakcja, to natychmiastowa nagroda.
Miało również znaczenie to, że ze wszystkich kierunków medycyny największy wpływ w krajach rozwijających się ma oftalmologia.
– Skąd w ogóle zainteresowanie krajami rozwijającymi się? Podróżował Pan wcześniej do Indii, Afryki?
– Po pierwszym roku medycyny zrobiłem sobie roczną przerwę. Miałem duży problem z plecami. Nie mogłem siedzieć. Doszło do tego, że w szkole zaczęli się zastanawiać, czy mogę zostać lekarzem, bo musiałem zawsze klękać przed pacjentami. Nawet na pięć minut nie mogłem usiąść.
– Uraz kręgosłupa?
– Miałem dyskopatię, wyskakiwały dwa dyski. To są silne bóle. W szkole medycznej są duże wymagania, musiałem się dużo uczyć; na wykładach stałem niekiedy po 12 godzin z bólem. Nie chciałem brać środków przeciwbólowych, żeby się móc uczyć.
Po pierwszym roku miałem kłopoty, pomyślałem, zrobię sobie przerwę i spróbuję wyleczyć plecy. Dwa miesiące minęły i mi się nie poprawiało.
Stwierdziłem, że jak ma mnie boleć, to po co mam być w Toronto, gdzie i tak nie chodzę do szkoły, kiedy mogę pojechać do Tajlandii i tam się wspinać.
Byłem w takim stanie, że nie mogłem zrobić własnego prania, nie mogłem umyć podłogi, bo nie mogłem usiąść, i nie mogłem się wyginać, ale nadal mogłem się wspinać.
Byłem jak stary człowiek, ojciec, mama mi pomagali, z rzeczami, które normalny człowiek mógł, a ja nie mogłem zrobić.
W jednej rzeczy czułem się nadal młody i silny – to było to, że mogłem się wspinać; jak uwiesiłem się na rękach, to plecy nie bolały. Pomyślałem, że po co mam żyć w bólu tutaj, uciekam do Tajlandii, będą się wspinał, mieszkał na plaży – tam są jedne z najlepszych warunków wspinaczkowych na świecie – a może plecy mi się poprawią.
Pojechałem do Tajlandii. Za trzy dolary dziennie miałem swoją chatę na plaży i się wspinałem.
– Skąd pieniądze?
– Miałem w banku kilka tysięcy dolarów, pomyślałem, że co? Pójdę na welfare? Jak mieszkam w Toronto, to mnie też kosztuje, a nie jestem użyteczny, a tam wydaję trzy dolary dziennie, mogę się wspinać i nie czuję się jak inwalida.
W przeciwnym wypadku człowiek mógłby wpaść w depresję, a tam nie czułem się jak inwalida i mogłem być silny, robić takie rzeczy, których zwykły człowiek nie jest w stanie zrobić.
Byłem tam na plaży trzy miesiące i ostro się wspinałem, wspinałem się z jednym z najlepszych wspinaczy na świecie, który się nazywa Chris Sharma.
Po tych trzech miesiącach uznałem, że czy się wspominam, czy nie, to nie ma żadnego znaczenia. Czy się jutro obudzę, czy nie, o 9.00 czy o 11.00, to nie ma znaczenia, bo i tak robię wszystko dla siebie. I po tych trzech miesiącach – to było fajne życie, bardzo przyjemna część mojego życia, pomyślałem, że “chcę mieć budzik”, chcę czuć sens. To, że ja się dobrze ostro wspinam, to jest dla mnie frajda, ale nic z tego nie wynika. Pomyślałem, że muszę coś innego zrobić. Ponieważ nie mogłem siedzieć, nie mogłem podróżować tak, jak inni ludzie.
– Jak można latać samolotem w takim stanie?
– Musiałem stać.
– Stać w samolocie?!
– 24 godziny w bólu musiałem stać, nie mogłem usiąść. Te loty były trudne. Mogłem nadal chodzić, mogłem się wspinać, nie mogłem siedzieć; jak jechałem autobusem, musiałem leżeć na podłodze, tak że ludzie po mnie deptali.
Najpierw przez dwa tygodnie mieszkałem z prymitywnym plemieniem w Indonezji, ale potem postanowiłem iść do Nepalu, bo w Nepalu są szlaki i można tygodniami chodzić, a chodzenie było OK.
Pojechałem do Nepalu, ale kiedy wszedłem na większą wysokość, to zaczęły mnie niesamowicie boleć plecy. Nie wiedziałem o tym wcześniej, ale gdy jest mniejsze ciśnienie atmosferyczne, to dyski się powiększają – jak doszedłem do 5600 metrów – musiałem wrócić.
Wróciłem do miejsca, gdzie była taka klinika, i poznałem lekarza, który tam głęboko w górach pracował. To było w ramach Himalayan Rescue Association.
Powiedziałem mu, że jestem studentem medycyny, i zapytałem, czy mogę z nim pracować. Zgodził się.
Tam złapałem tego bakcyla. Widziałem tych pacjentów. Miałem takiego pacjenta, z którym każdego dnia rano piłem herbatę. Był niewidomy, miał kataraktę w obu oczach. Nie myślałem wtedy o oftalmologii, ale potem jak wróciłem po tym roku…
– Poprawiło się z plecami?
– Nadal miałem problemy i nawet musiałem ukrywać to przed szkołą, martwiłem się, że jak ktoś zobaczy, że mam problem z plecami, to nie wezmą mnie na rezydenturę do szpitala. Jak ktoś robi praktykę, to musi być odpowiedzialnym pracownikiem. Jak pracowałem w szpitalu, okładałem plecy lodem i pod kurtką kryłem, że mam lód na plecach.
Ale z roku na rok troszeczkę mi się poprawiało.
Wiedziałem, że pierwsze lata będą trudne, bo miałem rok przerwy – nie poprawiło mi się, nie mogę dalej być bez pracy, miałem pasję do medycyny, i muszę przez to przejść. Z roku na rok troszkę mi się poprawiało i bardziej się zainteresowałem oftalmologią, bo jest to praca, gdzie można pracować za granicą w biednych krajach i że ma to wielkie oddziaływanie.
Gdy w biednym kraju ktoś jest niewidomy, to ma to olbrzymi wpływ na całą rodzinę, tam nie ma żadnych usług socjalnych, żadnej pomocy.
– Ktoś się musi zajmować, ktoś musi mu dać jeść?
– Dokładnie tak. Na jednego człowieka niewidomego musi być drugi, który nie może pracować, aby mu pomagać. Gdy ktoś odzyskuje wzrok, cała rodzina ma większe szanse, może wychodzić z biedy. Często osobą starszą opiekuje się dziecko i to dziecko nie może iść do szkoły.
Niedawno pracowałem z World Health Organization w ramach projektu Millenium Villages. Wybrali 20 rejonów w Afryce i zastanawiali się, jak poprawić standard życia: zdrowie, rolnictwo, gospodarkę, żeby podnieść cały rejon z biedy. Zrobili błąd, że nie pomyśleli o wzroku, o oczach, rodziny były nadal w biedzie, bo ktoś był niewidomy.
Lekarz, z którym pracowałem w ubiegłym roku, został poproszony, żeby zrobić oszacowanie wpływu wad wzroku na sytuację w danych krajach. On powiedział, że za pieniądze, które mu dają, nie tylko zrobi takie oszacowanie, ale też wyleczy wszystkie możliwe do uleczenia przepadki ślepoty w danej okolicy. On to zrobił i z nim pracowałem w Afryce.
Zorientowałem się, że oftamologia pozwala na karierę, z której jest bardzo dużo przyjemności.
Wiedziałem też, że chcę być chirurgiem, lubiłem mieć to wyzwanie, żeby coś zrobić rękami. Chirurgia to taka dziedzina, gdzie trzeba dużo myśleć, ale nadal jest manualna; mikrochirurgia; pod mikroskopem.
Często jak operuję, wydaje mi się, że to jest bardzo podobne do wspinania.
Ostatnio zrobiłem taką skałę El Capitan, jedną z najbardziej znanych skał w świecie, pionowo 3000 stóp, w Yosemite Park w Kalifornii. Obok mnie wspinali się Polacy. Byli ludzie z Włoch, z Brazylii. Tam często trzeba na skale spać. I przy tego rodzaju dużych wspinaczkach człowiek budzi się na ścianie i ma stres, nie chce tam być, pyta sam siebie, co ja tutaj robię. Jest trudna sytuacja, boję się, że nie jestem wystarczająco silny, to, tamto… I trzeba to przezwyciężyć; jestem tysiąc stóp nad ziemią i muszę dalej iść; muszę to skończyć, muszę się na tym skupić, a nie martwić tym, że spadnę; muszą się skoncentrować na tym, gdzie postawić nogę, a gdzie rękę.
I w chirurgii jest tak samo – dlatego tak mnie biorą te moje dwie pasje.
Chirurgia jest taka sama. Jestem w Afryce, robię przeszczep i nagle nie ma prądu – muszę sobie świecić lampką, bo mam oko otwarte, jak człowiek ruszy głową, może je stracić, nie mam dobrego sprzętu, ale zacząłem i muszę to skończyć; muszę się skupić na tym, co robię. I moją największą siłą jest to, że w takich sytuacjach potrafię się skupić, potrafię się skoncentrować.
– Gdzie Pan był w Afryce?
– Po Nepalu, poszedłem na oftalmologię, udało mi się ukończyć, zrobiłem rezydencję, po tej rezydenturze poszedłem do Orbis – to taka inicjatywa, mają samolot szpital – DC10 – latają do różnych krajów i robią operacje.
Byłem pierwszym rezydentem z Kanady w tym ORBIS. Tak jakoś wyszło, że podczas tego samego turnusu lotów był chirurg, Geoffrey Tabin. To jest też jeden z najbardziej znanych wspinaczy w Stanach. Był pierwszym Amerykaninem, który zdobył wszystkie 7 największych szczytów Ziemi. Był też nagrodzony przez Dalajlamę, napisano też o nim niedawno książkę, która była na liście bestsellerów “New York Timesa”.
Pracowałem z nim w Etiopii, poznałem go tam, porozmawiałem, było fajnie i postanowiłem zająć się tą samą dyscypliną, którą on się zajmował – przeszczepami rogówki.
Operowałem w Indiach, a potem na Filipinach. To mi przyniosło wiele satysfakcji, ale musiałem zrobić specjalizację, żeby nauczyć się transplantacji.
Złożyłem podanie do University of Southern California, żeby tam się szkolić jako fellow. To był wspaniały okres, bardzo dobra szkoła, a poza tym miałem rower; było wspinanie. Kończyłem już ten rok i zadzwonił do mnie ten Geoff Tabin. Mówi – Mateusz, słyszałem, że jesteś w Kalifornii. – Mówię, że tak. – To mam propozycję dla ciebie – chodź do mnie, popracuj rok, będziemy robili przeszczepy w Nepalu, w Afryce i spróbujemy zacząć uczyć ich przeszczepów w Afryce.
Już wtedy oferowali mi pracę w UofT, chcieli, żebym tu wrócił. Pracę akademicką trudno znaleźć i każdy mi mówił – Mateusz czy ty jesteś chory, jak nie weźmiesz tej pracy teraz, to ktoś inny ją weźmie, zawalisz wszystko.
Zadzwoniłem, powiedziałem im, że chcę jechać do Nepalu, do Afryki i zapytałem, czy zatrzymają dla mnie stanowisko. Odpowiedzieli, że nie ma gwarancji, ale postarają się.
I to mi wyszło – zatrzymali mi pracę.
Miałem wspaniały okres. Trzy miesiące w Nepalu. Tam robiłem transplanty na cały Nepal i północne Indie.
– Jest problem z dawcami?
– W Kanadzie jest, w Stanach nie ma.
– A tam?
– W Nepalu nie jest źle, pracowaliśmy w Tilganga Institute, koło świątyni hinduskiej. Mnisi rozmawiali z rodzinami, a gdy rodzina się zgodziła, wyjmowaliśmy oczy podczas pochówku przy rzece. W hinduizmie jest taki zwyczaj, że jak ktoś umiera, wkładają nogi do rzeki, aby święta rzeka oczyściła nogi, przez które z człowieka wychodzą grzechy. Gdy zmarły miał nogi w rzece, na oczach rodziny wyjmowałem mu oczy. Potem trupa spalali i wrzucali do wody.
– Do jakiego czasu można pobierać rogówkę?
– Musimy zdążyć 12 do 24 godzin. Tam w Nepalu mieliśmy tylko 2 – 3 dni, aby dokonać przeszczepu. Tutaj mamy inne płyny możemy czekać 10 dni, mamy więcej czasu.
– W jakich sytuacjach robi się transplantację?
– Gdy są infekcje, następuje degeneracja…
– W krajach Trzeciego Świata ze względu na brak higieny czy jest więcej infekcji oczu?
– Jest więcej, przez to jest więcej schorzeń rogówki. Jest to druga największa przyczyna ślepoty. Największa to są katarakty – zaćma. 90 proc. ludzi, u których schorzenie rogówki powoduje ślepotę, żyje w krajach rozwijających się.
– To jest prosto usunąć?
– Dość prosto, ale trzeba mieć tkankę. W Afryce jest kłopot z dawcami, mają przesądy, że jeśli komuś wyjmiemy oko, to w zaświatach będzie niewidomy.
W Nepalu pracowałem najpierw w Katmandu, a potem w Janakpor. Straszna bieda. Robiłem katarakty. Szliśmy do cataract camp, gdzie mieliśmy tragarzy, braliśmy generatory i robiliśmy usuwanie katarkt w górach – ludzie są tam tak biedni, że nawet 80 km jest dla nich za daleko, żeby dojechać.
W Afryce jest oftalmolog na 300 – 500 tys. ludzi. Największy problem niewidomych jest w Afryce. Geoff Tabin z tą grupą stworzyli w Nepalu naprawdę dobry system. Wysyłali z Nepalu lekarzy do Korei Północnej, żeby tam operować, wysyłali do Birmy, do Tybetu, Butanu, a teraz zaczynają to robić w Afryce.
– Nie ciągnie Pana tam?
– Mam teraz praktykę na uniwersytecie, bardzo dobrą pracę, ale chcę każdego roku wyjeżdżać, gdzieś na miesiąc, żeby pomóc w krajach Trzeciego Świata – taki mam plan.
– A jak się skończyło z kręgosłupem?
– Z czasem przeszło. Powoli, powoli. Czułem się jak stary człowiek, a teraz, kiedy tylko mogę skoczyć na rower, to idę, bo czuję się, jakbym miał drugą młodość. Wszystko jest byczo.
Z czasem, jak człowiek starzeje się, dyski robią się mniej płynne i wracają. Miałem zawsze nadzieję, że to się poprawi. Jak zaczynałem oftamologię, wybrałem karierę, gdzie trzeba siedzieć. Pomyślałem, zaryzykuję – chcę to robić, mam nadzieję, że mi przejdzie. I przeszło! Teraz robię operacje, gdzie siedzę podczas przeszczepu ok. 2,5 godziny i wszystko jest OK.
– Jakie problemy okulistyczne są częste tutaj, w Kanadzie?
– Katarakty, choć jest to coś, co dzisiaj można bardzo łatwo naprawiać. Wzrok się pogarsza i pogarsza i często ludzie są zaskoczeni; nie zdawali sobie sprawy, że ich wzrok był taki zły i po operacji czują się dużo lepiej, nawet się nie orientowali, że kolory inaczej wyglądają…
– Przyzwyczaili się do złego widzenia?
– Każdego dnia tak się to powoli pogarszało i na przykład biały widzą jako różowawy. I po operacji nagle czerwony jest czerwony, biały, biały. Dziwią się, że jest taka duża zmiana.
To co jest groźne, to glaukoma. Bo glaukoma to wysokie ciśnienie w oku. Człowiek tego nie czuje i powoli traci wzrok, a jak widzi, że ma zły wzrok, to już jest za późno.
– Jak często trzeba badać oczy?
– Zależy od wieku, jeśli ktoś ma ponad 50 lat, to co najmniej co dwa lata. Jeśli ma historię w rodzinie, powinien co roku albo częściej, zależy jakie ma problemy.
– Największą satysfakcję z wykonywania zawodu ma Pan w Trzecim Świecie?
– Niekoniecznie. Czasami medycyna jest trudna, długie godziny, trudne przypadki, dużo pracy, ale miałem kilka takich chwil, że dla tej jednej operacji, jednego przypadku – warto było.
Z pracy w krajach rozwijających się mam wielką satysfakcję, bo pomagam tam ludziom w całym regionie, a poza tym, uczę miejscowych lekarzy; uczymy ich, jak przeszczepiać, uczymy, jak usuwać katarakty, i ludzie uczą następnie kolejnych.
Ale tutaj, w Kanadzie, mam również wiele satysfakcji, na przykład tu na mojej lodówce mam zdjęcie – facet 88 lat, dał mi kilka dni temu – zrobiłem u niego transplant – w latach 40. uprawiał zapasy – dał mi zdjęcie i podpisał z tyłu.
To chyba nieprawdopodobnie wspaniała rzecz móc ponownie widzieć. Miałem pacjentkę, dziewczynę 33 lata – zrobiłem jej operację dwa tygodnie temu – przeszczep. Miała tylko jedno oko, i to oko straciła, więc nie widziała nawet, ile palców pokazuje się jej przed twarzą, mogła słabo rejestrować ruch – czy ktoś ruszył ręką, czy nie. Nie mogła funkcjonować normalnie, była prowadzona. Zrobiłem jej transplantację i na następny tydzień przychodzi do mnie i sama weszła do pokoju… To jest dla mnie wszystko!
Jedno z najbardziej pozytywnych doświadczeń mam z Nigerii. Wziąłem do samolotu tkankę z Kanady, przyleciałem do Nigerii, pojechałem do szpitala, tam robiłem katarakty i przeszczepy. Chłopak miał na imię Samson, młody, może miał 24 lata, wysoki, dobrze zbudowany. Miał takie schorzenie, które się nazywa keratoconus (stożek rogówki), bardzo źle widział. Operacja bez znieczulenia. Nie mogłem go uśpić. W wielu wypadkach nie mamy anestezjologa. Musiałem z nim rozmawiać, operacja trwała 2,5 godziny.
– Jak się unieruchamia takiego człowieka?
– Trzeba z nim rozmawiać, żeby się nie ruszał, bo ja robiłem mikrochirurgię. To tak, jak na tej wspinaczce, jestem 1000 stóp nad ziemią; maksymalna koncentracja.
Podczas tej operacji Samson nagle ruszył głową, musiałem wyciągnąć błyskawicznie narzędzia z oka, boby je stracił. Na końcu mówię mu: Samson, wszystko poszło bardzo dobrze, będzie OK. Na co mówi: doktor, mogę cię uścisnąć?. I wstał ze stołu i się uścisnęliśmy. Przyprowadził potem matkę, poznałem jego rodzinę. To było bardzo miłe.
Tutaj w szafie mam instrumenty, te “sztućce” warte są może 5 tys dol. Nie mam tyle pieniędzy, żeby za to zapłacić, musiałem iść do kompanii, żeby mi dali za darmo. To są mikroinstrumenty bardzo precyzyjne. Podczas transplantacji szyjemy ręcznie nicią, która ma połowę grubości włosa. Dlatego instrumenty muszą być bardzo precyzyjne.
Każdego dnia idę do pracy i mam coś nowego: w poniedziałek miałem do późna klinikę; we wtorek robiłem chirurgię powiek, w środę zrobiłem 13 katarakt, jedną kobiecie, która miała tylko jedno oko – to naprawdę wówczas jest ważne, a wczoraj robiłem laserem LASIK – korektę wzroku. Każdy dzień przynosi coś nowego. To wspaniała praca i jestem bardzo szczęśliwy, że uczyniłem ten wybór. Zabrało mi to wszystko 15 lat, ale mam wiele satysfakcji; jestem tutaj dyrektorem zagranicznej oftamologii w University of Toronto, mam plan, aby rozpocząć kanadyjski oddział Himalayan Project, szukam dotacji.
•••
W ubiegłym roku miałem mnóstwo radości, po pierwsze, robiłem te przeszczepy za granicą, po drugie, wspinaliśmy się w Himalajach na 20 tys. stóp; w Nigerii w jednym dniu robiliśmy transplanty, potem katarakty, a w trzeci dzień weszliśmy na Zuma Rock.
Byliśmy drugim zespołem na świecie, który zdobył tę górę w Nigerii. Tu na zdjęciu jest ten Goeff Tibun, a tu Timmy O’Neal, jeden z najbardziej znanych wspinaczy świata, często występuje w filmach. Ta góra jest przeklęta, jako że były tam mordy rytualne, policja trochę przed naszym przyjazdem prowadziła tam śledztwo w sprawie takiego mordu. W tradycji tego ludu to jest przeklęta skała i zdobyła ją przed nami tylko jedna ekipa ze Słowacji, osiem lat temu. Dwie osoby zdobyły i zmarły sześć tygodni od tego momentu. Jeden miał wypadek na motorze.
Było śmiesznie, bo jak skończyliśmy transplanty, wyruszyliśmy nocą, żeby dojechać tam na rano, ale szpital nie pozwolił nam w nocy wyjechać, że niebezpiecznie, bo zdarzają się uprowadzenia. Jak byliśmy na 3/4 wysokości ściany, ten Timmy dostał telefon ze szpitala, że czeka na nas wojsko i musimy zejść, bo nie pozwalają wyjść na górę. Goeff mówi: OK, schodzimy i… poszliśmy w górę. Czekali na nas z pistoletami.
– Dlatego że bez pozwolenia?
– Jak tam dotarliśmy, dostaliśmy pozwolenie od miejscowego wodza, musieliśmy zapłacić po 20 – 30 dol., ale rząd się dowiedział, że my się wspinamy, i przyjechali SUV-em. Chcieli pieniędzy, jako że “wspinamy się po ich świętej skale”. I udało się! Nadal żyję, nie ma żadnej klątwy.
Kiedy pracowałem znowuż w Mali, zdobyliśmy najwyższe piaskowcowe ostańce w świecie pod samą Saharą. Wspinałem się z tym Timmie i strąciłem kamień, i z tego kamienia zaczął się pożar i nagle było niebezpieczeństwo, że ten ogień przejdzie do miasta. Myślałem sobie – przyjeżdżam do Afryki, żeby im pomóc, strąciłem kamień i pożar.
– W jaki sposób ten kamień zaczął pożar?
– Jest tak sucho, tak gorąco, że iskra zaprószyła ogień. Timmie mówi “musimy zejść”, zeszliśmy i baliśmy się, że ogień pójdzie dalej. Przyszli ludzi z wioski, wyrywali arbuzy, łamali je i gasili ten ogień.
Musieliśmy się spotkać ze starszyzną wioski, żeby im wynagrodzić, wypiliśmy z nimi kawą i daliśmy 20 dolarów. Ostatecznie skończyło się bardzo pozytywnie. To jest naprawdę piękne miejsce – zachody słońca nad Saharą…
Jak byłem w Ghanie, zaprosili mnie do pałacu królowej ludu Aszante. To najbardziej znane plemię afrykańskie – dynastia ma 450 lat.
Według przekazu, złoty tron zesłany był z nieba do króla i to dało niebiańskie prawo temu rodowi do królowania. Jest jednak tak, że dany człowiek może stracić prawo do tronu, jeśli jest niewidomy, dlatego dla nich wzrok jest bardzo ważny. Moją pacjentką była królowa tych Aszanti, wozili mnie do pałacu, co dwa tygodnie, bo miała przeszczep. Miała 104 lata, ale była bardzo przytomna na umyśle; we wszystkim się orientowała. Powiedziała mi, że z królem odwiedzą mnie w Toronto. Chyba się nie orientowała, że mam mieszkanie 650 stóp kwadratowych – (śmiech).
Miała taki śmieszny nawyk – wie pan, co to jest bubble wrap? To plastykowe opakowanie. Więc za każdym razem jak przyjeżdżałem do królowej, miała ten bubble wrap i strzelała z ściskając te bulki. – O widzę, że królowa lubi bubble wrap – zauważyłem. – Uśmiechnęła się – dawniej miałam wielu odwiedzających teraz już nie jestem taka zajęta – to muszę się czymś zająć. Zawsze miała taki koszyk przy sobie i przy trzeciej wizycie zauważyłem, że się jej kończy; zastanawiałem się, co się stanie, jak jej zabraknie buble wrap. A tu wchodzą dwie młode dziewczyny w tradycyjnych strojach i wnoszą takie duże zwoje bubble wrap, tną na kawałki, żeby dać królowej.
Takie miałem sytuacje. Spotykałem najbiedniejszych z biednych, ale też poznałem królową i króla Aszanti. To znany król, bywał u niego książę Karol, odwiedzał go Nelson Mandela.
– Dziękują bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Andrzej Kumor
Zdjęcia z archiwum Mateusza Bujaka