Rozdział 2
Nieznane kuzynki
Julkę obudził jakiś natrętny dźwięk. Myślała, że to zardzewiała furtka w jej śnie. Usiadła w półmroku i zobaczyła koło siebie okno, z którego padała smuga ostrego światła. Z trudem wypchnęła na zewnątrz ciężkie okiennice. Od ich skrzypienia obudziły się też koniki, leżące na jednym miękkim posłaniu pod ścianą w podłużnej komnacie.
– Co to za zgrzyty? – spytała Julka.
– To ranny ptaszek – powiedział ziewając konik w kolorze skorupki od jajka, który znał się trochę na innych zwierzętach. – Znam ten typ. Będzie to robił, dopóki się wszyscy nie obudzą. Wtedy spokojnie pójdzie spać – dodał przykrywając łeb poduszką.
Inne koniki wskoczyły na metrowej szerokości parapet z nieregularnych jasnych kamieni i razem z Julką wyglądały na zewnątrz. W oknie nie było wcale szyby. Nie było nawet drewnianej ramy. Tak jak wszystkie inne okna w zamku, było ono po prostu dziurą wykutą w grubym murze. Po ramach ani szybach nie został już nawet ślad. Zastanawiali się, jak zachowały się grube okiennice, które wspólnymi siłami udało im się całkiem odepchnąć na boki. Owiewało ich cudownie świeże powietrze. Wysoka ściana z jasnych głazów schodziła ostro w dół, aż do mięciutkiej zielonej trawy porastającej całe wzgórze spływające w kierunku lasu. Odeszli od okna i zaczęli szukać łazienki.
– Idę z wami! – wrzasnął konik w kolorze skorupki od jajka, który spał z poduszką na głowie. – Nie zostawicie mnie chyba samego!
Przez chwilę błądzili długimi korytarzami biegnącymi w różne strony. Trzymali się blisko siebie. W końcu stanęli przed wyjątkowo niebezpiecznie wyglądającymi schodami w dół. Kręcone schody nie miały żadnych barier ani poręczy. Wyglądało na to, że prowadzą do samych piwnic. Wtedy usłyszeli niesamowite piski dochodzące z komnaty na końcu korytarza.
– Ale w tym zamku jest wesoło… – pomyślała Julka.
Chcieli zbadać sprawę pisków, ale znalezienie łazienki było jeszcze pilniejsze. Chodzili i chodzili, Julka jeszcze nigdy nie była w domu z tyloma zakrętami i zakamarkami. Niektóre korytarze prowadziły dokąś, a niektóre do czegoś, czego już nie było. Na przykład do dziury w murze, za którą kiedyś pewnie zaczynały się schody albo taras. Teraz była to po prostu dziura, przez którą można było patrzeć na zewnątrz.
Łazienka, którą znaleźli tracąc już nadzieję, okazała się niezwykle przestronna. Zajmowała najwyższe piętro okrągłej wieżyczki na uboczu. Duże kamienie, z których zbudowane były ściany i podłoga, pobłyskiwały w niej jasnobeżowo. Pierwszy wszedł Ciemnobrązowy.
– Ale świetny powróz – powiedział i w tym momencie odkrył, że kiedy pociągnęło się za gruby sznur zwisający z sufitu na środku łazienki, można było wziąć ciepły prysznic z wody deszczowej podgrzewanej przez słońce w cebrzyku wystawionym na dach.
Dzięki temu, że w oknach nie było szyb, nikomu nie robiło się tu duszno. Myjąc się można było patrzeć na zieloną trawę pokrywającą wzgórze zamkowe i na lasy ciągnące się między polami jak okiem sięgnął. Widać je było przez pięć różnych okien umieszczonych dookoła. Koło umywalki leżało cytrusowo pachnące ogromne, kanciaste mydło z drapiącymi płatkami owsianymi i zatopioną połówką cytryny. Na kamiennej półce, pod wyblakłym freskiem na resztce starego tynku, stał szampon spuszający włosy. Julka ani koniki nie użyły go, bo potrzebowały raczej szamponu albo balsamu do włosów zabijającego puch.
Gorącej wody z cebrzyka wystarczyło dla wszystkich. Kiedy zaczęli biegać dookoła komnaty dla szybszego wyschnięcia, w podmuchy rześkiego porannego powietrza wmieszał się zapach pieczonego chleba. Dopiero teraz wszyscy poczuli jak bardzo są głodni. Postanowili znaleźć wyjście na zewnątrz, bo stamtąd dobiegały zapachy.
Zbliżyli się do szerokich schodów, kiedy drzwi jednej z komnat otwarły się nagle i wybiegły z niej dwie dziewczynki, piszcząc i szczypiąc się lekko dla zabawy. Idąc za nimi, koniki zobaczyły przez uchylone drzwi zestawione ze sobą dwa łoża z baldachimami. Biegnąca dziewczynka z długimi jasnymi lokami była ubrana w strój do jazdy konnej. Miała na sobie bryczesy w kolorze piasku, ciemny obcisły żakiet w malutką, ledwo widoczną kratkę i wysokie buty z ciemnobrązowej skóry. W ręce trzymała czapkę z daszkiem. Lepiej widzieli biegnącą za nią drugą dziewczynkę, z włosami w długich ciemnobrązowych falach, przy której nodze biegł, tak spokojnie jak tylko mógł, piękny, duży pies. Wyglądał na mądrego i łagodnego, a przy tym miał mnóstwo energii. Dziewczynka ubrana była w suknię balową z nowoczesnego szeleszczącego materiału, tak cienkiego i wytrzymałego, że można by z niego szyć namioty. Suknia miała sportowy styl, co wcale nie odbierało jej elegancji. Rozłożystą szarą spódnicę w różnych kierunkach przecinały żółte zamki błyskawiczne. Suknię można było w sekundę tak zapiąć zamkami, że zamieniała się w spodnie. Dziewczynka miała zamiar skorzystać z tej możliwości zaraz po śniadaniu. Suknię można też było w razie potrzeby zapiąć zamkami tak, że zamieniała się w namiot trzyosobowy.
Julka, ubrana w zwykły bawełniany podkoszulek w różowe i pomarańczowe szerokie poprzeczne paski i dżinsy obcięte nad kolanami, z podziwem obserwowała migające przed nią wykwintne stroje. Dziewczynki najwyraźniej poczuły na plecach jej wzrok, bo zatrzymały się nagle i odwróciły. Patrzyły teraz na stojącą zaraz za nimi grupę.
– Mieszkacie tu? – zapytała Julka.
– Przyjechałyśmy na wakacje. Dobrze, że wy też już jesteście, nareszcie! Czekamy od wczoraj, bo Babu nam wszystko powiedziała. – Odpowiedziała Bajka, równocześnie ściągając jasne loki w koński ogon.
– Babu?
– No tak. Mówiła, że już się z nią wczoraj widziałaś.
Julce jak przez mgłę przypomniało się spotkanie z babcią, które uważała za sen.
– Ale to była moja Babu… – odpowiedziała niepewnie.
– Nasza też. Wygląda na to, że będziemy się nią musiały dzielić! – dziewczynka z lokami uśmiechnęła się tajemniczo i dodała:
– Ja jestem Bajka, a to moja siostra, Milka. Julce przypomniało się, że kiedyś już o nich słyszała.
– A ty jesteś Julka. Chcesz pogłaskać mojego psa? Jest bardzo łagodny – Milka podprowadziła go bliżej.
Julka nieśmiało, ale z uczuciem pogłaskała psa słysząc, że koniki szepczą między sobą. Wyłapała tylko słowo „kuzynki“. Nagle wszyscy podskoczyli. Od strony zachodniego skrzydła zamku dobiegły ich głośne i przerażające dźwięki.
– No, to już nie może być ranny ptaszek – powiedział pobladły konik koloru herbaty z mlekiem.
– Nie. To Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca testuje maszynę miażdżąco-zgniatającą do opakowań plastikowych i metalowych – wyjaśniła Bajka jednym tchem. – Chodźcie, pokażemy wam.
Wszyscy błyskawicznie zbiegli szerokimi schodami na sam dół. Wychodząc z zamku głównym wejściem zaplątali się w ciężkie mechate zielonkawe kotary zawieszone nad wrotami od środka. Nowi mieszkańcy przynieśli je ze sobą jako pamiątkę po mieszkaniu, które musieli opuścić.
Bajka miała całkowitą rację. Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca testował jeden z wynalazków. Wszyscy w całym zamku podskakiwali w takich momentach z przerażenia, bo nie przyzwyczaili się jeszcze do dźwięku nowej machiny. Na widok dziewczynek, Wielki Naprawczy natychmiast rzucił testowanie i serdecznie się z nimi przywitał, szczególnie z Julką. Nie próbował nawet ukryć wzruszenia.
– Chodźcie, chleby już chyba wystygły – powiedział zachęcająco. Okazało się, że jednym z jego obowiązków było wynoszenie do ogrodu zamkowego świeżo upieczonych chlebów. Układał je na stołach i ławach i obracał od czasu do czasu, żeby wystygły ze wszystkich stron. W międzyczasie pracował nad specjalną metalową kratownicą, na której chleby stygłyby bez odwracania, ale na jej spawanie miał czas tylko w wolnych chwilach, więc nie była jeszcze gotowa.
Ponieważ zamek od niepamiętnych czasów stał zostawiony samemu sobie, ogrody zdziczały i granica między nimi, a dziedzińcem prawie całkiem się zatarła. Ogród wrastał w dziedziniec w niektórych miejscach bardziej, w innych mniej i nie przeszkadzała mu w tym nawet fosa, która zarastała gdzieniegdzie krzewami, jako że nie wypełniała jej woda. Dzięki temu przed zamkiem było dużo miejsc przyjemnie zacienionych przez drzewa i krzewy, między którymi rosła krótka trawa, miękka jak mech. Pod drzewami poustawiano teraz długie stoły, pod różnym kątem i w takiej odległości od siebie, że można było zawsze znaleźć spokojne kąciki.
Z tego, co powiedział Wielki Naprawczy, Julka i koniki zorientowały się, że do śniadania siada się tutaj niezobowiązująco i bez nerwowej atmosfery:
– Usiądźcie sobie tam, gdzie wam się podoba. Każdy przychodzi kiedy chce i znajduje miejsce, które mu tego dnia najbardziej odpowiada. Nawiasem mówiąc, można w ogóle nie jeść, jeżeli się nie chce.
Julka była zachwycona, szczególnie tym ostatnim. Na stołach stały misy, miski i półmiski pełne dodatków do świeżo upieczonego pieczywa. Koniki jadły kromki chleba z otrębami owsianymi z masłem i pogryzały je marchewkami świeżo wyciągniętymi z grządek, chrupiącymi i tak soczystymi, że sok lał im się po pyskach. Pyszności chlebów, buł, bułek i bułeczek w ogóle nie dałoby się opisać. Podobnie jak ich zapachu. Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca w jednej osobie, sprawdzał czy bułki wystarczająco chrupią. Nie lubił gumowatych, które potrafiły zepsuć mu cały dzień. Na szczęście w zamku nigdy się takie nie zdarzały, więc sprawdzał tylko na wszelki wypadek.
Po dziedzińcu przewijało się sporo osób. Niektóre dawno skończyły śniadanie, inne dopiero zaczynały. Panowała dobra, rodzinna atmosfera, w której nikt nie czuł się skrępowany i każdy robił to, co uważał za stosowne. Każdy miał tutaj przestrzeń dla siebie. Niektóre osoby przychodziły sobie tylko posiedzieć i akurat tego dnia wcale nic nie jadły. Dziewczynki zajęły miejsca koło koników i Wielkiego Naprawczego, więc widziały jak robił sobie cały zestaw kanapek, które ułożył na deseczce w okrąg. Całe śniadanie miał z góry zaplanowane. Nigdy nie zaczynał jeść dopóki nie skończył przygotowywania. Pracując rzucał coś od czasu do czasu bażantom spacerującym koło stołów.
– Ostatnia będzie z konfiturą z pigwy – powiedziała nie spuszczając z niego wzroku Bajka.
– Nie, z miodem od pszczół wolnolatających – Milka też chciała pokazać, że zna zwyczaje Wielkiego Naprawczego. – W każdym razie ostatnia musi być na słodko – wyjaśniła Julce.
Wielki Naprawczy w skupieniu posmarował ostatnią bułkę konfiturą z pigwy, a potem na wierzchu rozprowadził jeszcze grubą warstwę miodu. Jedzenie zaczął od kromki z pomidorem.
– Uwaga, skóra! – ostrzegła go Milka, bo wiedziała, że skóry z pomidorów siadają mu na żołądku.
Julka zaczęła jeść pomidora i oniemiała. Pomidor miał prawdziwy smak. Gryzła dalej i nie mogła uwierzyć własnym zębom. Nie miała pojęcia, że pomidory mogą tak smakować. To samo stało się po chwili z jajkami na twardo pokrojonymi w plasterki. Koniki obserwowały ją w milczeniu, w końcu Szary szepnął:
– Widzisz, zawsze ci mówiliśmy, że jedzenie może naprawdę mieć smak! Tak strasznie chcieliśmy, żebyś spróbowała jakiejś potrawy w Krainie…
Tak, świeży chleb z robionym na podzamczu masłem, pomidorami z zamkowego ogrodu warzywnego i z jajkami od kur, które wbiegały aż do lasu, wydawał się Julce lepszy, niż wszystko co jadła dotąd w życiu. Przypomniał jej bułeczki pieczone przez Alfreda.
– Słuchajcie, to jest sensacja… W życiu czegoś takiego nie jadłam. Skąd wy bierzecie TAKIE rzeczy? – zapytała między kęsami, bo nie była w stanie przestać jeść ani na chwilę. W tym momencie spróbowała białego sera, którego smak do reszty powalił ją z nóg.
– Ono tu rośnie, przy zamku – wskazała Bajka, nie rozumiejąc zdziwienia Julki.
Julka była przyzwyczajona do jedzenia z gigantycznych farm. Warzywa i owoce z nich wyglądały tak samo jak te, które jadła w tej chwili, ale nie miały żadnego smaku. Podobno zrywano je kiedy były jeszcze zielone, a dojrzewały bez słońca, jadąc w wielkich ciężarówkach. Jadała też rzeczy z dużych fabryk, które z kolei miały jakiś smak, ale było w nich tyle konserwujących środków chemicznych, że na dłuższą metę działały jak trucizna. Teraz jadła cicho w całkowitym szoku. Myślała jak wyrazić swój zachwyt, ale trudno jej było znaleźć słowa. W tej samej chwili Milka zapytała ją:
– Masz jakieś podkoszulki z gryzącymi metkami? Bo jakby coś, to Wielki Naprawczy zawsze wypruwa gryzące metki wszystkim, którzy o to poproszą. Robi to z litości, a poza tym podtrzymuje tradycję. W dawnych czasach zajmował się tym tutaj Wielki Wypruwczy.
– Dzięki, dobrze wiedzieć. Myślę, że będę coś dla niego miała – mówiąc to Julka popatrzyła bezwiednie na małe kolorowe punkciki, które wychodziły właśnie całą grupą na łąkę pod lasem. Zamek stał na wzgórzu, więc z dziedzińca widać było całą okolicę.
– Czy te owce, które wczoraj widzieliśmy, są kolorowe naturalnie? – zapytała.
– To Babu farbuje je na swetry. Oczywiście naturalnymi barwnikami – powiedziała Bajka.
– One to bardzo lubią – dodała Milka. – Same wybierają sobie kolory i nawet przychodzą się dowiedzieć kiedy będzie następne farbowanie, bo na pastwisku robi im się nudno.
– A gdzie jest teraz Babu? – zapytała Julka.
– Zarządza śniadaniem, potem do niej pójdziemy. Chodźcie, pokażemy wam komnatę puzzlową! – Milka dawno skończyła jeść i czekała na innych tylko z grzeczności. Teraz mogła nareszcie wyskoczyć zza stołu, bo Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca kończył już bułkę z konfiturą z pigwy i miodem.
Piękny, duży, mądry i łagodny, ale jak zwykle pełen energii Pies Milki błyskawicznie wysunął się spod stołu żeby nie stracić jej z oczu. Biegnąc w stronę zamku kilka kroków przed innymi, Milka zręcznie zapinała i rozpinała żółte zamki błyskawiczne zamieniając suknię balową w spodnie. Było to skomplikowane, bo trzeba było zachować odpowiednią kolejność, ale Milka miała zacięcie inżynieryjne i zamki tylko furczały pod jej palcami.
Po wejściu do zamku, Julka i koniki trzymały się blisko kuzynek, żeby się znowu nie zgubić. Kiedy weszli w trzeci długi korytarz, tym razem kręty, Szarobeżowy zaczął obskubywać zaschnięte gluty ze świec, które stały wszędzie pod ścianami.
– Lepiej nie skub, bo będziemy musieli odkurzać… – zwróciła mu uwagę Bajka. – Wiem, że to jest kuszące – dodała z uśmiechem. – Sama się z trudem powstrzymuję.
– To tu się odkurza? – Julka nie mogła sobie tego wyobrazić.
– No pewnie, że się odkurza. Jedno odkurzenie potrafi się ciągnąć miesiącami, tak że lepiej tego nie prowokować… – po minie Bajki widać było, że odkurzanie zamku to nie żarty.
Julce wydawało się, że korytarze, którymi szli, nie miały końca. Czasem mijali wejścia do komnat. W większości z nich brakowało drzwi, więc Julce udawało się zaglądać do środka.
– Dlaczego w każdej komnacie leży otwarta książka? – zapytała Milkę.
– To ja lubię czytać tą metodą – zaśmiała się Milka. W każdej komnacie czytam inną.
– Tutaj mamy Misiownię – Bajka uchyliła ciężkie drzwi do komnaty z dwiema żołtymi ścianami. Pozostałe ściany, sufity i podłoga były zbudowane z dużych jasnych głazów o nieregularnych kształtach, podobnie jak inne pomieszczenia. Tylko nieliczne ściany w zamku były otynkowane.
– Trzymamy tu wszystkie misie, którymi bawiłyśmy się w dzieciństwie – Milka otwierała po kolei skrzynie różnej wielkości, wszystkie pełne misiów. – Babu nam je czasem segreguje według wielkości albo kolorów. Po czymś takim niczego nie możemy znaleźć.
Komnata puzzlowa była większa od Misiowni. Wydawała się nie mieć końca. Zanim Julka i koniki zorientowały się w sytuacji, Bajka i Milka zaczęły układać na podłodze, leżące pod jedną ze ścian, duże i ciężkie płyty o puzzlowych kształtach. Robiły to w błyskawicznym tempie. W komnacie słychać było tylko głuche odgłosy kamiennych płyt wpasowujących się w czekające na nie miejsca. Podłoga zapełniała się motylami, bo to one były namalowane na płytach. Niektóre z motyli były większe od układających je dziewczynek, a wszystkie tak kolorowe i piękne, że konikom stojącym w drzwiach zaczęło się mienić w oczach. Po krótkiej chwili cała układanka była gotowa, nawet niebo nad łąką, które było trudne, bo prawie bezchmurne. Kiedy Bajka położyła ostatni kamienny kawał obrazka, w komnacie zrobiło się cieplej, zaczęło w niej pachnieć rozgrzaną łąką, a motyle uniosły się z gracją.
– Jak wyście to tak szybko zrobiły? – Julka miała wypieki z wrażenia.
– Motyle są łatwe – Bajka nie wydawała się nawet zmęczona. – Mamy w tym dużo praktyki. Znamy już ten fresk na pamięć.
– Niech sobie polatają – Milka zamknęła ciężkie drzwi delikatnie wypychając wszystkich na korytarz. Z komnaty dochodziło ciche buczenie i bzyczenie.
– Teraz możemy iść do Babu. Najlepiej będzie wyjść na zewnątrz, bo w zamku łatwo się pogubić. Pokażemy wam najbliższe wyjście boczne – dodała Milka schodząc za Bajką niebezpiecznymi wąskimi schodami bez poręczy, które wydawały się prowadzić aż do piwnic. Koniki i Julka popatrzyły po sobie i ostrożnie, ale bez wahania, ruszyły za nimi.