Rozdział 3
Wizyta w kuchni zamkowej
Kiedy znaleźli się na samym dole niebezpiecznych schodów, Milka wymacała w ciemności klamkę. Wąskie metalowe drzwi otwarły się ze skrzypieniem i wyprowadziły ich na trawę przed zamkiem. Stali po jego północnej stronie. Ogród przypominający las dochodził prawie do samego muru, całkiem omszałego na dole. Widać było, że słońce nigdy się tu nie przebija. Wyżej mur był przysłonięty bluszczem. Szli po ścieżce z dużych, płaskich kamieni obrośniętych naokoło krótką trawą, kierując się w stronę zapachu przepysznego jedzenia.
– Zbliżamy się do Krainy Babu! – zapowiedziała Milka przeskakując z kamienia na kamień.
– Krainy Babu? – Julka popatrzyła pytająco na idąca koło niej Bajkę.
– Tak, można to tak określić, zobaczysz. Wkraczamy w Krainę Babu. Wielki Naprawczy pojawia się w niej, kiedy jest głodny albo kiedy mają z Babu jakieś sprawy do omówienia, ale w zasadzie ma własną krainę. Można powiedzieć, że oboje mają swoje krainy, które bardzo lubią i które na siebie zachodzą. Koniki podsłuchiwały idąc za nimi po kamieniach bez tupania, bo też chciały być zorientowane w sytuacji.
– Co tak pachnie? – Julka zrobiła się głodna, chociaż niedawno zjadła śniadanie.
– Nas też już skręca – mruknął konik w kolorze piasku.
– Nie wiem co pachnie w tej chwili, ale jedzenie z tej kuchni smakuje po prostu niesamowicie. Zauważyłyśmy to z Milką już dawno. Nie mamy pojęcia jak Ona to robi.
Julka słuchała uważnie i równocześnie starała się, przeskakując z kamienia na kamień, nie nadepnąć na łapę dużego, łagodnego psa, który z energią skakał zaraz za Milką i wchodził Julce pod nogi.
Kiedy weszli do kuchni przez znane już Julce, zaokrąglone u góry, tylne drzwi, cudowne zapachy spotęgowały się nie do wytrzymania. Julka dopiero teraz mogła się tu rozejrzeć, bo poprzedniego dnia była za bardzo zmęczona. W zaparowanej hali panował ruch jak w dużym mieście. Wydawało się, że przy różnych zajęciach uwija się kilkaset osób. Piekarze, sosjerzy, waflarze, rzeźnicy, stolnicy, krojczy, mleczarki i niezliczeni pomocnicy mieli na szczęście na ubraniach ozdobne wizytówki z nazwą swojego zajęcia, bo bez tego Julka w życiu nie zorientowałaby się kto jest kim. Tym bardziej, że niektóre nazwy w ogóle nic jej nie mówiły.
– Skąd oni wiedzą co mają robić?- zapytała Milkę przekrzykując hałas.
– Babu tym wszystkim zarządza.
– Naprawdę? – Julka o mało nie usiadła z wrażenia.
– Tak, to nie jest dla niej żaden problem, Babu jest tutaj w swoim żywiole.
Dziewczynki starały się ją wypatrzeć, ale olbrzymie, błyszczące, rude kotły zawieszone nad ogniem zasłaniały im widok. Minęły rzędy ludzi lepiących pierogi. W końcu zauważyły, że Babu pomaga komuś odsunąć garnek znad ognia naciskając ramię wielkiego drewnianego żurawia, jaki stał przy każdym palenisku. Pobiegły w jej stronę.
– Jesteście nareszcie! Czekam na was od szóstej rano – zawołała na ich widok. – Moje kochane!
Ucałowała je serdecznie i poprowadziła w spokojniejsze miejsce pod oknem, gdzie dało się rozmawiać. Julka patrzyła na drewniane łyżki we wszystkich możliwych rozmiarach wiszące na ścianie nad wiankami czosnku i pęczkami suszonych ziół. Łyżki były posegregowane od najmniejszej do największej bez żadnych pomyłek.
Na sygnał Szarego, koniki na wszelki wypadek wskoczyły do glinianego garnka, udając oczywiście ozdobne łyżeczki z główkami koni. Zaraz sią jednak rozluźniły i zeszły ze stołu. Wyczuły, że Babu nie trzeba będzie niczego tłumaczyć. Wiedziała wszystko bez zbędnych słów – zresztą ktoś ich przecież położył spać kiedy zasnęli w kuchni poprzedniego dnia… i mieli wrażenie, że to była ona.
Zanim jeszcze Babu skończyła się z nimi witać, podeszła do niej kobieta trzymająca częściowo rozkręcony rulon papieru. Babu szybko go przestudiowała:
– Można wszystko dodać. Oprócz pieprzu.
– Tak myślałam, ale wolałam się upewnić – kobieta oddaliła się szybko, jedną ręką trzymając rulon, a drugą unosząc długą spódnicę, żeby nie wlokła jej się po ziemi.
– Czy w zupie grzybowej będą pluski? – zapytał Wygrys wychylając się Julce z kieszeni. Mimo wysiłków nie wszystko jeszcze prawidłowo wymawiał.
– Oczywiście – odpowiedziała Babu wiedząc, co miał na myśli.
W tym momencie podbiegła inna młoda kobieta, cała zapłakana.
– Czy możemy już przestać? – zapytała.
– No pewnie! – odpowiedziała Babu podając jej chustkę do nosa.
– Co jej się stało? – zapytała Milka kiedy kobieta odbiegła w swoją stronę.
Julka chciała spytać o to samo, ale nie mogła, bo samą zaczęły ją dusić łzy. Działo jej się tak zawsze kiedy ktoś inny płakał.
– To od tarcia chrzanu. Powinni byli wcześniej zapytać – odpowiedziała Babu z troską w głosie.
Julka odwróciła się, żeby ukryć płacz. Przy kartach z jadłospisami, które leżały przyciśnięte dzbankiem z grubej porcelany, zauważyła częściowo rozwiązane krzyżówki:
– Muszkatołowiec korzenny – przeliterowała nazwę wpisaną długopisem skośnie przez całą kartkę.
Na rogu innej pomiętej kartki wystającej spod dzbanka Julka przeczytała: Szczuka jedna nierozdzielna.
– Babu, co to jest szczuka?
– Będą dzisiaj. Szczupaki z rusztu. O tam, widzisz? Pieką się na rożnie zawinięte w płótno nasączone octem winnym.
– Jak to zawinięte w płótno?…
– Wszystko gotujemy dokładnie według przepisów znalezionych pod tamtymi schodami – Babu wskazała na schody, których wcześniej nawet nie zauważyli.
– Uważajcie, na kapłony! – zawołała Babu odwracając się nagle przez ramię. – Za bardzo pachną!
– Na co mają uważać? – tym razem zainteresowała się Bajka.
– To są takie specjalne kurczaki, ugotowaliśmy je w wodzie z pietruszką i solą. Zostaną podane z goździkami, na sucharze z cukru i cynamonu, polane migdałami ugotowanymi w winie muszkatołowym. Przed podaniem podpiekamy je na złoto, bo wszyscy wolą pieczone.
– Acha – powiedziała Bajka, która nie lubiła goździków, ale za to lubiła cukier, a poza tym miała do Babu całkowite zaufanie.
– Bardzo proszę nie sypać pieprzu – krzyknęła Babu do mężczyzny z wiaderkiem, odwracając się przez drugie ramię. Po czym powiedziała do kobiety niosącej biały dzbanek:
– Wszystko czyścimy mieszaniną sody i octu. Bardzo proszę nie używać tego sztucznego śmierdzącego świństwa!
– Jak ty to wszystko robisz Babu, na czas, no i w ogóle? – spytała Julka.
– Do każdej gotowanej potrawy trzeba dodać trochę radości z głębi serca, a potem czekać na rezultat z ufnością. Poza tym mamy ciekawe przepisy – odpowiedziała Babu wrzucając do bardzo małego rondelka coś, co starła na tarce. – I nie bać się niczego!
– Wspaniała! Tym razem dobraliście kolor idealnie – Babu pochwaliła babę polukrowaną na ostry pomarańczowy kolor, którą dwóch rosłych mężczyzn przyniosło jej do zatwierdzenia, zanim została posypana kolorowymi kuleczkami.
– Ale ty jesteś zajęta! – Milka pokręciła głową z uznaniem.
– Jestem, ale dla was zawsze mam czas, pamiętajcie. Co byście chciały?
Wygrys wystający z kieszeni Julki patrzył na moździerz z tłuczkiem, którym miał wielką ochotę się pobawić. Wiedział, że nawet gdyby się strasznie tłukł, nie byłby to tutaj problem.
– W takim razie ja poproszę budyń malinowy bez soku malinowego – najszybciej zdecydowała się Bajka.
– A ja sok malinowy, a w nim troszeczkę budyniu, wszystko jedno jakiego. Ale nie malinowego – Milka zastanawiała się troszeczkę dłużej.
– To dla mnie też może być coś malinowego. Tylko nie budyń. Ale koniecznie malinowe. I oczywiście bez grudek. Najlepiej lody – powiedziała Julka.
Po minie Babu od razu zorientowały się, że trochę przesadziły.
– To czy mogłabyś nam po prostu zrobić dwa budynie i jedne lody, ale szybko, bo jesteśmy strasznie zajęte? – poddała nowy pomysł Bajka.
– A czy macie czas, żeby mi pomóc?
– Oczywiście – Milka w mgnieniu oka podjęła decyzję za wszystkich widząc, że to przyspieszy sprawę.
– To może po prostu upieczmy razem wasz dzisiejszy deser. Będziecie wtedy miały zrobiony dokładnie tak jak lubicie.
– Czy ja mogę oddzielać białka od żółtek? – zapytała Julka, bo czuła się już w tym dosyć pewnie.
– Tak, ale najpierw musimy przynieść składniki – Bajka szybko wzięła zamówienie od Babu i pierwsza pobiegła w stronę bocznych drzwi, którymi przyszli. Po drodze miała zamiar wstąpić do stajni.
– Robimy to prawie co dzień przed porą deserową – zawołała do Julki, która starała się skakać po kamieniach tak szybko jak ona. Pies Milki został spokojnie w kuchni, bo wiedział, że Milka zaraz tam wróci, a bardzo lubił to miejsce.
Kręta ścieżka prowadziła do młyna wodnego, schowanego za drzewami, niedaleko za fosą otaczającą zamek. Dziewczynki przyniosły z niego worek mąki, który trzymały razem: Bajka z przodu, a Milka i Julka za dwa rogi. Koło młyna płynął strumień, który wcześniej wydawał się Julce po prostu częścią fosy zamkowej. Dopiero teraz zobaczyła, że strumień był za daleko od fosy, żeby móc napełnić ją wodą. Koniki zebrały do koszyka dwadzieścia pięć jaj, bo tyle było w przepisie. Kury biegały wszędzie gdzie chciały, więc szukanie jaj było czasami pewnym wyzwaniem, ale tym razem poszło im szybko.
Babu czekała z przepisem w ręce. Mąkę przesiały przez szare płótno. Żeby ciasto było puszyste, jak powiedziała Babu. Julka wbiła żółtka oddzielając je od białek. Wtedy Babu dosypała czegoś startego na tarce. Koniki wymieszały to wszystko z masłem i cukrem, które wcześniej razem utarły, dobrze umytymi kopytami. Potem każdy wlewał składniki z małych buteleczek, które kolejno podawała im Babu. Koniki robiły też masę do przełożenia, a każda dziewczynka dostała na wierzchu ciasta terytorium do zagospodarowania tak, jak lubi. Bajka zrobiła obszar śliwek z cynamonem, Milka obszar śliwek bez cynamonu, a Julka posypała swoje terytorium cynamonem i pilnowała, żeby nie dostała się na nie żadna śliwka.
– Muszę zdjąć rajtki, bo mi się nogi uduszą – powiedziała Milka kiedy Babu włożyła ciasto do pieca, z którego buchnęło gorąco. Niedaleko stały rozgrzane gofrownice. W wielkim błyszczącym czajniku, wstawionym na trójnogu w gorące węgle, gotowała się woda.
– A po co je w ogóle wkładałaś? – zapytała Bajka.
– Ubrałam rano do sukni balowej, ale przecież teraz przepięłam ją już na spodnie.
Pies Milki leżał w miarę spokojnie koło jej nóg, ale obserwował Julkę oblizującą masę z łyżki tak dużej, że z trudem mogła ją unieść. Wszyscy usiedli niedaleko pieca na podłodze, gdzie jej kamienne płyty były przyjemnie rozgrzane. Przez okrągłe okno bez szyby wpadał tutaj zapach rosnących pod samym murem ziół.
– Od tych zapachów robię się już głodna nie tylko na deser – powiedziała Milka. – Czuję sos z prawdziwków.
– I kanie panierowane – dodała Bajka.
Julka nie znała tak dobrze nazw lokalnych potraw, ale też czuła, że w powietrzu mieszają się zapachy rzeczy, na które ma wielką ochotę. Babu zrobiła im przepyszną herbatę z suszonych wiśni i pomarańczy. Po czym, ze stojącej niedaleko kadzi, nalała każdemu po bardzo małej miseczce smakowicie pachnącej zupy. Po wierzchu pływały złote kuleczki wyglądające na wybitnie chrupiące.
– Rosół z węgorza. Pozwoli wam bez trudu doczekać do obiadu – powiedziała dając im pęczek metalowych łyżek.
Milka spróbowała pierwsza i o mało nie zemdlała z wrażenia:
– Babu, nauczysz mnie tak cudownie gotować?
– Nauczę cię. Zresztą możesz też spróbować sama.
Babu odwróciła się i zaczęła dowieszać na ścianie patelnie, których cały stos ktoś w pośpiechu porzucił na ławie. Na samym dole, zaraz nad podłogą wisiały pękate garnki ułożone według wielkości. Zajmowały całą długą ścianę. Nad nimi pobłyskiwały rudawo lśniące patelnie, też od najmniejszej do największej. Można się było w nich przeglądać jak w lustrach. Jeszcze wyżej wisiały metalowe chochle, łyżki i noże. Od największych do najmniejszych.
– Tak, tak, łodygi bobianowe też proszę powrzucać, są bardzo zdrowe, niczego nie marnujemy! – powiedziała głośno usłyszawszy czyjąś rozmowę za oknem.
– Te zdrewniałe też? – zapytał męski głos.
– Osądźcie sami – Babu zostawiała wolną rękę ludziom pracującym w kuchni, bo wysoko oceniała ich fachowość.
– Do czego ci ta wanna, Babu? – zapytała Julka wskazując podłużne mosiężne naczynie stojące pod oknem.
– To jest garnek do przyrządzania całego wołu – wyjaśniła Babu.
Dookoła siebie słyszeli gwar i czuli miłe kuchenne ciepło. Julka i koniki, które nie przestawiły się jeszcze na inną strefę czasową, zrobiły się nagle śpiące. Wydawało im się, że oddałyby wszystko żeby położyć się na jakiejś derce pod drzewem, najlepiej ukrytej gdzieś na uboczu za krzakami. Babu odczytała to w ich myślach i zaprowadziła wszystkich na taką właśnie zacisznie rozłożoną wielką derkę. Zasypiając usłyszeli w oddali krzyk Bajki:
– Idę posiedzieć w stajni!
– Dobra! – odpowiedziała jej Milka, która śpiewając Morze, nasze morze szła oglądać albumy ze zdjęciami rodzinnymi, które dla relaksu analizowała w najdrobniejszych szczegółach. Przypominała sobie wtedy historie, które znała z opowiadań Babu. Morze, nasze morze też zresztą znała od niej. Piękny, duży, mądry i łagodny, ale energiczny pies szedł spokojnie z tyłu. Zawsze oglądał z nią albumy.