— Ciekawa praca – entuzjazmował się Henio – niesamowite jest takie grzebanie się w tych starych papierach, czytanie o ludziach tamtych czasów…Nazwiska, nazwiska…Kaci, ich ofiary…
W miarę jak mówił, Mila traciła zainteresowanie, bo Henio w ferworze opowiadania przeszedł na polski, ale Tadek i Tereska słuchali z uwagą. A Henio wypił jeszcze jedno piwo i nagle palnął:
— Wyobraźcie sobie, że natknąłem się nawet na nazwisko Kul. Tak jak twoje Tadek, tylko pisane po niemiecku – Kühl! Zbrodniarz wojenny z obozu w Gross-Rosen…Jeszcze jest na wolności, ale nie ma strachu, wcześniej czy później zostanie namierzony!
Tadek uśmiechnął się trochę kwaśno, ale zaraz potem rozmowa zeszła na sprawy azylu, pozwolenia na pracę i w ogóle przyszłości.
Henio wiązał duże nadzieje ze swoją pracą. Planował też podróż do Izraela, wspominał jakichś ludzi, którzy wraz z nim i jeszcze wcześniej wyjechali po Marcu z Polski, sypał plotkami i historyjkami z życia organizacji polonijnych, mówił o Radiu Wolna Europa i w ogóle wyglądało na to, że czuje się w tym wszystkim jak ryba w wodzie.
Tadek zdumiewał się ile ten chłopak w ciągu niecałego roku poznał i zobaczył. W porównaniu z tym, jego początki studiów na uniwersytecie wydały mu się jakoś marne.
Wtedy gdy Henio wspomniał nazwisko Wiesenthala, Tadek przypomniał sobie, że gdzieś już widział lub słyszał to nazwisko, ale nie pamiętał gdzie i kiedy. Po wyjściu Henia, przy zmywaniu naczynia, olśniło go jednak, że widział je w tych nieszczęsnych papierach, które Tereska przywiozła ze sobą z Polski, a które kazał jej spalić.
— Mimo wszystko ciekawe co to było – pomyślał – trochę szkoda, że je Tereska spaliła, bo chętnie bym zobaczył co ci komuniści chcieli od tego Wiesenthala… teraz już za późno.
Ale za późno nie było, bo przywiezione papiery leżały sobie spokojnie u Tereski w szufladzie.
A oprócz tego, chodziło mu po głowie to odszukane przez Henia nazwisko Kühl. Czyżby coś było na rzeczy? Aż bał się o tym myśleć. Pomyślał sobie, że powinien wrócić do znalezionego brulionu zapisanego zielonym atramentem, znaleźć sposób na jego odczytanie i dowiedzieć się co to jest.
Myśląc o tym żachnął się jednak tak gwałtownie, że zmywany talerz wypadł mu do zlewozmywaka i rozbił na kawałki.
— Co ty robisz Tadek? Dlaczego tłuczesz naczynie? – zaśmiała się Tereska. Była w doskonałym humorze. Wizyta Henia i możliwość rozmowy po polsku wprawiły ją w dobry nastrój.
Parę dni potem przyszedł długi list od Wikty z Polski. Pisała o Dorniewie, o rodzinie, o tym, że w kościele są nowe lawki, a pan Dornicki już ledwo chodzi, aż w końcu doszła do sprawy pozostawionego domu pod lasem i tego, że siostra Tereski Jagódka chyba się wyda za Edka Kozę.
— Pytała mnie twoja mama Tereniu – pisała Wikta – czy zgodzicie się żeby młodzi zamieszkali narazie w tym waszym domu pod lasem. Mówiła, że oni by płacili, ale ja w to nie wierzę, bo wiecie jak to jest – powiedzą, że jesteście za granicą, to wam pieniędzy nie potrzeba – ale nie to chodzi, bo byłam u pana magistra, a on odradza, a nawet zakazuje! Mówił mi, że woli sam płacić wam za dzierżawę, tylko żeby nikogo nie wpuszczać.
Potem następowały ucałowania i błogosławieństwa, a na końcu był jeszcze dopisek: „napiszę ci jeszcze”.
Ani Tereska, ani Tadek nie mieli pojęcia co by to miało znaczyć, ale w sumie nie przywiązywali do tego zbyt wielkiej wagi, bo wszystkie dorniewskie sprawy były im już coraz dalsze.
Dwa tygodnie później umarł Stefan Kul.
Pogrzeb Stefana Kula zgromadził niewielu ludzi. Pogoda była pod psem. Marzec w Kolonii to jeszcze zimnica, która potrafi wyziębić do kości. Mimo to, oprócz Tadka, Tereski, rodziny Mili i paru sąsiadów było też kilku mężczyzn, którzy w czasie ceremonii złożyli przed trumną piękny wieniec.
Zaraz po powrocie z cmentarza, Tadek i Tereska stanęli wobec piętrzących się spraw, z których najpoważniejszą była sprawa utrzymania. Całe szczęście wydatki związane z pogrzebem pokryła firma ubezpieczeniowa.Także opłaty za przygotowanie grobu na cmentarzu luterańskim zostały od razu pokryte przez przestawiciela tej firmy.
Parę dni potem, gdy emocje związane ze śmiercią Stefana nieco opadły, sprawa utrzymania domu, nauki i w ogóle zapewnienia nawet skromnych warunków życiowych zaczęła być coraz realniejsza. Na szczęście prawie w tym samym dniu, w którym umarł Stefan, z Zirndorfu przyszło zawiadomienie o pozytywnym rozpatrzeniu podania Tereski o azyl. Mogła więc legalnie podjąć pracę.
Wtedy też zdarzyły się dwa wypadki, które jak się okazało miały przemożny wpływ na ich sytuację. Także w przyszłości.
Przede wszystkim to była wizyta przedstawiciela firmy ubezpieczeniowej, który przyniósł rachunki i wszelką dokumentację związaną z zamknięciem polisy Stefana.
W czasie tej rozmowy, Tadek trochę machinalnie przewracał kartki zamkniętej już polisy ojca i nagle zmartwiał. W paru miejscach ujrzał inną pisownię swojego nazwiska.
Tadek zmienił się na twarzy, co natychmiast zostało zauważone przez agenta.
— Czy coś nie w porządku?
— Nie, nie…Może tylko jedno pytanie – powiedział wolno Tadek – która pisownia jest prawidłowa – Kul czy Kühl, bo ojciec zawsze pisał się Kul. Ja zresztą też.
Agent poszperał w teczce i wyciągnął jakiś dokument.
— O, tak – rzeczywiście – powiedział dość swobodnie – proszę, proszę, tu jest wyjaśnienie. Pana ojciec zmienił nazwisko w 1946-tym. To jest tylko kopia tego dokumentu, bo oryginału nie mamy. Proszę się jednak nie obawiać, pieniądze zostaną panu wypłacone bez najmniejszych przeszkód.
— Cooo? Jakie pieniądze?
— No jakże? Przecież jest pan chyba zorientowany, że w związku ze śmiercią ojca nabył pan prawa do kwoty, na którą zmarły był u nas ubezpieczony? Czyż nie? To jest pokaźna kwota.Sto tysięcy marek. Będzie panu wypłacona czekiem lub bankowym przelewem, jak pan woli. Polisa na pańskie nazwisko została założona już w 1962 roku.
Tereska nie rozumiała o czym była mowa, ale nie śmiała przerywać, a Tadek zmienił się na twarzy, nawet nieco zbladł, ale po małej chwili powiedział spokojnie:
— Ja nie mam konta w banku.
— O, to nie jest żaden problem proszę pana – agent uśmiechnął się uspokajająco – w momencie przelewu, bank otworzy panu dowolne konto. Oczywiście konieczna będzie pańska wizyta w banku i złożenie podpisów.
Wieczorem wyszli na spacer żeby ochłonąć. To wszystko czym się w ciągu ostatnich tygodni martwili uleciało jak dym. Naturalnie było jeszcze wiele do zrobienia, bo i przeprowadzenie postępowania spadkowego i przepisanie własności domu i tak dalej, ale to wszystko było bez porównania łatwiejsze teraz, gdy mieli pieniądze.
Idąc wzdłuż Renu, którego wody, jak zawsze na wiosnę, były już bardzo wysoko i groziły wylaniem, wrócili do przedziwnego zbiegu okoliczności wizyty Henia Steina i jego informacji o zbrodniarzu wojennym z wiadomością, że Stefan tuż po wojnie zmienił pisownię nazwiska z niemieckiej na polską.
— Co za historia – męczył się Tadek – z jednej strony dowiaduję się od przypadkowego człowieka, że trwają poszukiwania jakiegoś zbrodniarza, a z drugiej okazuje się, że to może być mój ojciec!
Ren huczał wezbraną, wzburzoną wodą, miasto tętniło zwykłym ruchem, a oni próbowali zebrać myśli.
— Uspokój się Tadziu – Tereska była jak chłodny kompres – co nas to teraz wszystko obchodzi? Może to był twój tata, a może nie! Czy to już nie ma innych Kulów? Zostawmy to! Mamy teraz, Bogu dziękować, pieniądze, które spadły nam jak z nieba, dom i trzeba pomyśleć o rodzince, co? I uśmiechnęła się zalotnie i zachęcająco.
Ale Tadek nie mógł się jakoś uspokoić. Wszystko to było tak niespodziewane, że trudno mu było uwierzyć, że dzieje się naprawdę.
Oprócz wizyty agenta ubezpieczeniowego i informacji o polisie, w ciągu paru dni po pogrzebie miał miejsce drugi wypadek, o którym doprawdy nie wiedzieli co myśleć, ale który wyjaśniał w pewnym sensie parę wątpliwości.
Telefon z prośbą o spotkanie poprzedził przyjście dwóch starszych mężczyzn. Jednego z nich widzieli już na pogrzebie. Przedstawili się jako członkowie towarzystwa weteranów wojennych. Według ich relacji, zmarły był zasłużonym oficerem, dobrym kolegą i człowiekiem honoru. Wyrażali się o Stefanie w samych superlatywach. Przyszli żeby zaoferować pomoc jego synowi. W jakimkolwiek zakresie.
— My, proszę pana, nie opuszczamy naszych towarzyszy broni i otaczamy opieką tych, których osierocili – powiedzieli szarmancko.
Wypili podaną przez Tereskę herbatę, zostawili bilety wizytowe i broszurę z informacją o organizacji weterańskiej i poszli.
— W jakiejkolwiek sprawie proszę się zupełnie nie krępować i kontaktować z nami – powiedzieli na pożegnanie. — My mamy szerokie możliwości – podkreślili.
Tadek siedział nieruchomo przy niedopitej herbacie i patrzył na Tereskę.
— A jednak! – powiedział wolno i ukrył twarz w dłoniach.
— Tadziu, Tadziu, przestań! Nie myśl o tym. Nawet nie masz pewności, czy Stefan był twoim ojcem! Mówiłeś mi kiedyś, że pan Frey twierdził, że twoim prawdziwym ojcem był ten Ludwik, co go koń zabił tuż po twoim urodzeniu! Pamiętasz jak mi to mówiłeś? Co się będziesz zastanawiał! Do tych „weteranów” czy innych, wcale nie musimy chodzić! A na co nam oni? Lepiej posłuchaj co nam tu znowu twoja mama pisze.
— A co? List przyszedł?
— Przyszedł dzisiaj. Mama pisze, że moi starzy szykują już wesele Jagody z Edkiem, że on znowu coś wspominał o tej naszej chałupie pod lasem, że chętnie by ją zagospodarował, ale mama nie daje…
— Całkiem nie wiem, o co chodzi z tą chałupą – przerwał Tadek – jak chcą to niech ją biorą! Na co nam ona? Co mnie to wszystko obchodzi? Zupełnie nie rozumiem co panu Freyowi tak zależy, żeby tam nikt nie mieszkał?
— Mnie się wydaję, że to znowu jakieś stare, pewnie wojenne sprawy – powiedziała Tereska. — Ciebie już wtedy nie było, bo byłeś w Warszawie, w szkole, ale w Dorniewie cały czas coś się mówiło o tym żydowskim złocie. Inna rzecz, że mało kto w to wierzył, bo mama mówiła, że po aresztowaniu Stefana, gdy ty i ja mieliśmy po parę miesięcy i razem nas karmiła, to ubowcy przekopali posesję, nawet do studni zeszli, ale chyba nic nie znaleźli, bo inaczej to by się nie ukryło. Wiesz jak to tam u nas było…
Dwa tygodnie po upływie roku od wyjazdu Tereski z Polski, do Kowalczuków w Dorniewie przyjechał kapitan Bogdan Sorski. Kowalczukowie przyjęli go w pokoju, posadzili na sofie, ale sami siedzieli wyprostowani na brzegach krzeseł.Herbata, papierosy, jakieś żarty, ale atmosfera daleka była od swobodnej.
— Państwa córka nie wróciła z wyjazdu do Belgii! Czy macie państwo informację dlaczego? Te słowa runęły na nich tak, że oboje skurczyli się jak przed spodziewanym uderzeniem.
Kowalczuk wzruszył ramionami.