Agencje zatrudnienia żalą się, że nie są już w stanie ściągać do pracy w Polsce tak dużej liczby Ukraińców, żeby zaspokoić rosnące potrzeby swoich klientów. „Kilka lat emigracji zarobkowej wydrenowało rynek pracy na Ukrainie” – pisze „Rzeczpospolita”. Wielu Ukraińców mieszkających w Polsce pracuje na czarno w RFN za o wiele wyższe stawki.

Choć liczba imigrantów zarobkowych ze Wschodu „bije rekordy”, to „agencje pracy nie są w stanie wypełnić wakatów”. W rozmowie z gazetą szef agencji zatrudnienia Personnel Service i promotor masowej imigracji zarobkowej do Polski, Krzysztof Inglot przyznał, że „w najbliższych tygodniach ma zamówienia na prawie 2500 pracowników z Ukrainy”, podczas gdy kandydatów jest dwa razy mniej.  „Kilka lat emigracji zarobkowej wydrenowało rynek pracy na Ukrainie, która wciąż jest głównym źródłem imigrantów zarobkowych w Polsce i w Czechach” – pisze „Rz”. Dodaje, że przez szacowaną na 3-5 mln emigrację zarobkową z Ukrainy, coraz trudniej jest znaleźć osoby skore do wyjazdu do pracy w Polsce.

„Rzeczpospolita” zaznacza, że „niedobór pracowników z zagranicy rośnie pomimo ich zwiększonego napływu, który widać w statystykach ZUS i Urzędu ds. Cudzoziemców”.  Z kolei „rekordy notuje ZUS”. Na koniec czerwca liczba cudzoziemców zarejestrowanych w tym systemie wyniosła blisko 819 tys., z czego około 75 proc. to Ukraińcy. To o ponad jedną trzecią więcej niż przed rokiem.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Zdaniem gazety, pracodawcom w Polsce brakuje pracowników ze Wschodu nie tylko z powodu odbicia w gospodarce i „rosnącego popytu na ręce do pracy”, ale też również ze względu na zagraniczną konkurencję. Inglot twierdzi, że tysiące Ukraińców przebywa w Polsce tylko na papierze, podczas gdy faktycznie pracują  na czarno za Odrą. Mogą tam liczyć na wyższe pensje, a w pewnym stopniu także na przychylność niemieckich pracodawców, przymykających oko na nielegalne zatrudnienie. Jego zdaniem, tej luki nie wyrówna napływ pracowników z Azji.

Z kolei Tomasz Dudek, dyrektor zarządzający Otto Work Force w Europie Środkowej twierdzi, że „desperacja pracodawców rośnie” i są oni coraz częściej gotowi płacić więcej i oferować ekstrapremie, żeby zdobyć pracowników. Powiedział, że pracownicy ze Wschodu, którzy jeszcze niedawno pracowali za minimalne wynagrodzenie, obecnie oczekują stawek na poziomie 2,5–3 tys. zł netto, czyli o 500–1000 zł powyżej płacy minimalnej, a nawet opłacenia mieszkania.