Byłem w szpitalu… i cóż takiego, powie ktoś, tysiące ludzi codziennie idzie do szpitali i tysiące opuszcza szpitale, bywa też i tak, że ktoś zakończy tam swój żywot.

        Ktoś trafia tam nagle, z nieszczęśliwego wypadku, można też trafić do szpitala na umówioną wizytę na kilka dni, żeby na miejscu pod okiem lekarzy-specjalistów zrobić  badania. W taki właśnie sposób i ja stałem się pacjentem szpitala, a właściwie szpitali, bo w bardzo krótkim czasie zaliczyłem aż trzy: Powiatowy Szpital w Wyszkowie, Oddział Kardiologiczny, Szpital Fieldorfa w Warszawie, Oddział Kardiologiczny i Wojskowy Instytut Medyczny na ul Szaserów w Warszawie także Oddział Kardiologiczny.

        Może nie każdego interesować będzie czyjaś historia szpitalna, ale ja zawsze uważałem, że korzystanie z czyjegoś doświadczenia, zwłaszcza, jeśli chodzi o zdrowie pozwala uniknąć błędów.  Dlatego dzieląc się z państwem swoimi spostrzeżeniami, piszę z nadzieją, że może uda się przez to ocalić chociaż kilka istnień ludzkich, a na pewno zachować należyte zdrowie. Chciałbym też pokazać jakich wspaniałych mamy lekarzy, którzy oprócz profesjonalizmu potrafią nawiązań kontakt z pacjentem, a to przecież wymaga czasu i umiejętności. Umiejętności, czyli przygotowania na uczelniach. Wiem coś o tym, bo mój syn przeszedł tę drogę i wiem ile wysiłku i wyrzeczeń to kosztuje.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Ja sam tutaj występuję w roli pacjenta, a nie spodziewałe, się, że będę w tej roli.  Jakiś czas temu pisałem już o dr Tomaszewicz – Dobrskiej, i wtedy nie myślałem, że będę pisał jeszcze raz.

        Do szpitala nikt nie idzie z uśmiechem na ustach, idziemy, kiedy musimy; idziemy, żeby się leczyć, albo z obawą, że wynajdą nam tam chorobę, o której najlepiej jakbyśmy nie wiedzieli.  Im wcześniej zostanie stwierdzona  choroba, tym lepiej, no ale taka jest nasza psychika,  że ciągle czegoś się obawiamy  i czasami boimy się wiedzieć.  Czasem niedomagamy w niewielkim stopniu, coś tam się odezwie, lub też “siada” nam coś nagle.

        Gdy człowiek jest czynny zawodowo, zajęty pracą, nie zwraca uwagi na drobne dolegliwości, po prostu brakuje czasu, żeby się sobie przyjrzeć dokładniej, porównać z innymi w naszym wieku… pędzimy do przodu!  Jednak, gdy wchodzimy w wiek emerytalny, możemy wreszcie zająć się sobą.

        Postanowiłem przyjrzeć się sobie,  zauważyłem, że jakby bardziej się męczę i jakoś tak bez wypicia kawy rano, czuję pewną niemoc, brak entuzjazmu.

        Po wizycie u lekarza pierwszego kontaktu i realizacji  kilku badań, wyszło, że jest niedoczynność tarczycy, po krótkim leczeniu tarczyca w normie, inne badania, łącznie z morfologią w normie, tylko wysoki cholesterol.  Zbagatelizowałem to, bo przecież „cholesterol to mit”!? Brałem jakieś tam tabletki na cholesterol, ale z przerwami, czułem się dobrze to po co brać, a zmęczenie? Sprawa wieku… Tak to sobie tłumaczyłem.

        Żyjąc aktywnie, działka, rower, unikanie samochodu, zauważyłem, że coraz więcej czasu potrzeba mi aby odpocząć.

        Ze względu na to, że tym razem wiele prac musiałem wykonać za żonę z powodu jej choroby,  zwielokrotnił się mój wysiłek i doszło do tego, że pojawił się ból w klatce piersiowej, który nie znikał już tak szybko, jak wcześniej, musiałem wziąć tabletki przeciwbólowe.

        Zwlekałem z pójściem do lekarza, bo przecież wiadomo, ból jest i mija, ale teraz jakoś nie mijał. Wreszcie mój syn, lekarz, zmusił mnie bym pofatygował się do lekarza rodzinnego, żeby  ewentualnie zrobić szczegółowe badania.  Wizyta u lekarza rodzinnego dr Adama Maciejewskiego w Przychodni na ul. Strumykowej w Wyszkowie poskutkowała tym, że lekarz skierował mnie na Izbę Przyjęć na Kardiologię do szpitala w Wyszkowie. Tam wstępne badania wykazały, że muszę zostać w szpitalu “żeby mi się bardziej przyjrzeć”, jak to określił  lekarz… Po kilku dniach obserwacji i próbie wysiłkowej wskazującej na chorobę wieńcową zostałem skierowany przez dr Michała  Radzio i bezpośrednio opiekująca się mną dr Agatę Markowicz – Rusiecką do przeprowadzenia zabiegu koronarografii w Warszawskim Szpitalu Fieldorfa na ul Fieldorfa “Nila” na Oddziale Kardiologicznym.

        To zasługa tych lekarzy, im to zawdzięczam i serdecznie dziękuję, że rozpoznali chorobę i żeby potwierdzić diagnozę skierowano mnie na szczegółowe badania do warszawskiego szpitala Fieldorfa. W tym właśnie szpitalu trafiłem pod opiekę dr Agaty Krzesiak – Łodygi wspaniałej pani doktor, której wiele zawdzięczam.

        Po rozmowie pani doktor stwierdziła, że  objawy, które mam, a właściwie miałem, bo ból minął, gdyż (od wystawienia skierowania w Wyszkowie minął miesiąc, taki był termin oczekiwania na zabieg), to jest od przeciążenia pracą a nie od serca, czyli „serce w porządku”, a „bóle to mięśniowe”.

        Przypuszczenie to potwierdził zabieg koronografii, ale wykryło, a właściwie potwierdziło chorobę wieńcową.  Koronografia wykonana przez znakomitego fachowca dr Piotra Śnigurowicza, bardzo szybko i sprawnie przeprowadzona, pokazała zwężenie tętnicy wieńcowej aż 80% i to w takim miejscu, że nie da się jej udrożnić przez założenie stentów, co zwykle robi się już w trakcie koronarografii. U mnie niestety było to niemożliwe. Pozostało więc wykonać bypass i takie było zalecenie. Można się domyślać, że był to dla mnie trudny moment, właściwie szok, gdyż wcześniej wiedziałem co to są “bypassy”.  Wiele osób to miało, wiele słyszało co to jest,  to już nie zabieg, to poważna operacja. Po takiej operacji jakiś czas człowiek jst unieruchomiony, musi  dochodzić do siebie…

        No i cóż, przygnębienie, bo czuję się zdrów, bez poważniejszych dolegliwości, a tu wyszła poważna sprawa. Rozumiem, czasem musi się coś pojawić, ale żeby zaraz żyła   zapchana  w 80 procentach? I żadnej zadyszki, tylko oznaki trochę większego zmęczenia, bo przecież jak się pracuje to człowiek się męczy.

        Mimo dobrego samopoczucia została mi pewna oznaka gorszego stanu zdrowia; niechęć do rannego wstawania, ale jedna kawa załatwiała sytuację. Cóż więc dalej robić? – Inni pacjenci, u których nic nie stwierdzono, odchodzą do domu… z uśmiechem na ustach, ja zostaję. Kłębią się myśli, zaczyna być nieswojo, myśl o operacji wraca, jak bumerang.

        Jednak w takim stanie nie zostałem tak zupełnie sam, pojawiła się wspaniała pani doktor Agata Krzesian.  Na pewno doskonale wiedziała, co pacjent czuje w takiej sytuacji, że pozostawienie go samemu sobie to najgorsze wyjście. Pani doktor poświęciła mi dużo czasu i nie muszę tłumaczyć ważne było to dla mnie i jak bardzo jestem jej za to wdzięczny.  Już kilka pierwszych słów, pierwszych zdań; że takie operacje robią świetni chirurdzy; że operacja jest niezbędna, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy pozostałe 20% przepływu się zamknie i im szybciej da się z tym coś zrobić, tym lepiej. Pani doktor przedstawiła mi wszystko obrazowo, szkicując na papierze.

        – Decyzja należy do pana, ale ja na weekend nie puszczę pana do domu, musi pan tu zostać, przemyśleć to tutaj…

        – Cóż było robić? – Już w tym momencie dojrzewała we mnie zgoda na operację, bo trudno byłoby żyć ze świadomością, że coś  może się wydarzyć lada moment. Ostatecznie przekonało mnie to, że wiele osób czeka w kolejce na takie operacje, a ja zostanę bezpośrednio przewieziony do innego szpitala, bo tu nie wykonują bypasów; robią to na ul. Szaserów w  Wojskowym Instytucie Medycznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Tak więc zaoszczędzi mi to kłopotów z ustalaniem terminu, czekaniem i ponownym przyjazdem do Warszawy. Mimo niewesołej dla mnie sytuacji byłem w komfortowym położeniu.

Pomyślałem, chłopie, weź się w garść, przecież nie jesteś dzieciuch, w życiu przeszedłeś wiele, życie kopnęło cię nie raz, dasz radę!!

        Nie czekając do poniedziałku, wyraziłem zgodę.  Od tej chwili sprawy potoczyły się szybko; materiał z koronarografii został przesłany na Szaserów.  Pani doktor poprosiła jeszcze tamtejszych lekarzy o drugą opinię czy można uniknąć bypasów. Tam od lat specjalizują się nie tylko w kardiochirurgii, lecz także kardiologii i wykonują zabiegi koronarografii.

        Nadzieja, że może jednak uniknę tego czego tak się obawiam, była bardzo dla mnie pocieszająca i wielki szacunek dla pani dr Agaty Krzesian – Łodyga.

        Jest decyzja, w niedzielę o godz 12,00 przyjadą po mnie z Szaserów. Po przekazaniu mi tej wiadomości pani dr wreszcie pojechała do domu. To już  poświęcenie, kiedy ktoś swój wolny czas poświęca dla kogoś innego.

        W niedzielę przewieziono mnie, ale nie na kardiochirurgię lecz kardiologię szpitala na Szaserów.  Trafiłem pod opiekę dr Agnieszki Jaguś – Jamioła, która przygotowała mnie psychicznie do planowanego zabiegu i  udzieliła wskazówek po wypisaniu  ze szpitala. Za co bardzo jej dziękuję!

        Po analizie materiału z koronarografii ze szpitala na Fieldorfa i wyników badań na Szaserów konsylium lekarskie zadecydowało, że można jednak dokonać zabiegu założenia stentów.  To była następna bardzo dobra wiadomość dla mnie. Zabieg, który trwał trzy godziny wykonano zaraz nazajutrz. Podjął się tego  i wykonał  znakomicie zespół pod kierunkiem dr Andrzeja Kwiatkowskiego, a on sam przyjechał po to specjalnie z Mrągowa. Brakuje mi słów wdzięczności!

        Wiem, że wielką zasługą dr Agaty Krzesiak było to, że ostatecznie nie założono mi bypassów, a zdecydowano się na założenie stentów metodą koronarografii, co prawda też inwazyjną, bo przez wejście przez tętnicę prawego ramienia, ale obyło się bez operacji chirurgicznej

        Dr Kwiatkowski w czasie zabiegu powiedział: “zaoszczędziliśmy panu wszczepienia bypassów, zabieg był trudny, ale wykonalny”. Mam tego świadomość, że dzięki wiedzy, umiejętnościom, doświadczeniu i sprawnym rękom  dr Kwiatkowskiego, zabieg był możliwy. Mam też świadomość, że bez specjalistycznego sprzętu zabieg nie byłby możliwy. Dlatego tak ważne jest dofinansowanie szpitali, żeby lekarze specjaliści pracowali na jak najnowocześniejszym sprzęcie.   Nie ma nic pilniejszego  niż inwestowanie w służbę zdrowia.

        Zapewniając godne warunki pracy nie będzie z problemem wyjazdu lekarzy i pielęgniarek do pracy za granicę. Zapewniając odpowiedni sprzęt diagnostyczny i zabiegowy w szpitalach i przychodniach poprawimy komfort życia wszystkich Polaków.

        Powiem też, a dotyczy to każdego szpitala, w którym byłem, że widać ogromne zmiany na lepsze. Wcześniej często odwiedzałem w szpitalu chorującą  ś.p. Mamę. Przede wszystkim większa troska o pacjenta, że  podchodzi się indywidualnie, że poświęca się wiele czasu, żeby wyjaśnić stan zdrowia, a przy wypisywaniu ze szpitala podać wskazówki jak mamy dalej  postępować. I tu chodzi nie tylko o lekarzy, ale i pielęgniarki.  Wszędzie widać tę sumienność i staranność.

        Wszędzie, czysto i schludnie, łazienki i urządzenia sanitarne z nowoczesną armaturą.

        Będąc te kilka dni w kilku szpitalach mogę powiedzieć tylko same dobre słowa, a różnie z tym kiedyś bywało.

        Człowiek żyje w tym coraz bardziej skomercjalizowanym świecie, zbrutalizowanym, coraz bardziej odchodzącym od cywilizacji łacińskiej,  gdzie dla niektórych ważniejszy jest piesek, czy kotek niż człowiek. Pamiętamy falę złowrogich pochodów przetaczających się przez polskie miasta, nasączonych nienawiścią i wulgaryzmami.   Patrząc na nie obawiałem się nawet pójść do szpitala.

        Tymczasem w polskiej służbie zdrowia jest ta normalność, tu człowiek jest najważniejszy, tu dbają o pacjenta, tu wiedzą co czuje chory i nie zostaje sam. Tutaj lekarz jest też psychologiem, lekarz wie, że każde dobre słowo dla chorego jest na wagę złota. Lekarz też pewnie wie, że w sercu każdego pacjenta jest ta wdzięczność dla niego, za jego trud,  poświęcenie, jak u mnie dla  tych wszystkich lekarzy, których  spotkałem na swej drodze. Nie każdy może tę wdzięczność wyrazić w słowach, może nie potrafi, czy się krępuje; wdzięczne spojrzenie i uśmiech musi czasem wystarczyć i wystarcza. Może czasem popłynie łza…z radości, że jesteśmy zdrowi, to też wystarczy, bo czasem wzruszenie zamyka krtań i nic nie powiemy, tylko ta łza płynąca po policzku, ona powie wszystko!

        Nikt nie idzie do szpitala z uśmiechem na ustach, ale prawie każdy kto go opuszcza, potrafi wydobyć ten uśmiech. Ta dobra, przyjazna atmosfera powodowała to, że pacjenci już po jednym dniu pobytu stawali się przyjaciółmi. Choroba jednoczy, jesteśmy razem, czujemy się mocniejsi, pocieszamy się nawzajem.

        Cóż mógłbym na koniec przekazać przyszłym pacjentom? – na pewno, że do szpitala idziemy po zdrowie, że zabieg koronarografii jest bezpieczny, bezbolesny, mimo, że inwazyjny, bo wprowadza się kontrast i ewentualnie wstawia stenty. Zabieg ten wiele wyjaśnia, eliminuje dawkowanie niepotrzebnych leków, ja na szczęście oprócz jednej tabletki od tarczycy niczego więcej nie brałem, ale widziałem pacjentów, którym po zabiegu koronarografii lekarz wyeliminował prawie wszystkie leki, które brali wcześniej.

        Pacjent przyszedł z całą reklamówką leków, a po tym zabiegu miał zalecane tylko dwa, lub trzy.  No i bardzo ważne: jak w moim przypadku, można mieć chorobę i nie wiedzieć o niej, choruje się bez żadnych objawów. Stąd wniosek, żeby nie unikać wizyt u lekarza, zwłaszcza z takiego powodu, że akurat może  coś znaleźć. Właśnie o to chodzi, że wczesna diagnoza, potwierdzona przez specjalistyczne badania zaoszczędzi nam kłopotów, cierpienia, w sumie poprawi jakość  życia. O ile mniej byłoby zawałów, czy innych chorób serca, gdyby na czas zdiagnozowano chorobę.

        Wszystkim lekarzom, całej służbie zdrowia, życzę właśnie  zdrowia i siły w ich ciężkiej, niełatwej pracy, żeby wiedzieli, że mogą też liczyć na szczerą, naturalną wdzięczność!

W imieniu wszystkich pacjentów

Bardzo wdzięczny za przywrócenie zdrowia,

Jerzy Rozenek