To niesprawiedliwie prowadzona zielona transformacja może zrobić z Polaków eurosceptyków. Paweł Musiałek komentuje spekulacje o możliwości polexitu
„Polexitu nie będzie. Zdecydowana większość osób stawiających tezy o rzekomych zamiarach Kaczyńskiego, by wyprowadzić Polskę z Unii, wie o tym doskonale. PiS w swojej historii nie tylko nie dążył do wyjścia z Unii, ale i nieraz godził się na pogłębienie integracji europejskiej, choć tego nie eksponował. Niewykluczone, że w przyszłości sytuacja się zmieni. Należy jednak podkreślić, że kluczową niewiadomą jest ewolucja samej Unii Europejskiej, a nie Prawa i Sprawiedliwości, które będzie reaktywne. Przeanalizujmy cztery czynniki, które będą rodzić większe napięcie i które mogą „wypychać” Polskę z UE” – pisze na łamach Klubu Jagiellońskiego szef CAKJ Paweł Musiałek.
• Dla euroentuzjastów polityka PiS-u wobec Unii Europejskiej jest zbyt „twarda”, a dla eurosceptyków zbyt „miękka”.
• Niestosowność słów Suskiego jest rażąca, ale wyciąganie z nich wniosku o pełzającym polexicie nie spełnia standardów rzetelnej analizy.
• PiS nie tylko nie dążył do wyjścia z Unii, ale i wielokrotnie godził się na pogłębianie integracji europejskiej, choć tego nie eksponował.
• Klucz do zdetonowania bomby polexitu leży nie na Nowogrodzkiej, ale w Brukseli. Od Unii zależy, czy eurorealiści zamienią się w sceptyków.
Polexitu nie będzie. Zdecydowana większość osób stawiających tezy o rzekomych zamiarach Kaczyńskiego, by wyprowadzić Polskę z Unii, wie o tym doskonale. PiS w swojej historii nie tylko nie dążył do wyjścia z Unii, ale i nieraz godził się na pogłębienie integracji europejskiej, choć tego nie eksponował. Niewykluczone, że w przyszłości sytuacja się zmieni. Należy jednak podkreślić, że kluczową niewiadomą jest ewolucja samej Unii Europejskiej, a nie Prawa i Sprawiedliwości, które będzie reaktywne. Przeanalizujmy cztery czynniki, które będą rodzić większe napięcie i które mogą „wypychać” Polskę z UE.
W polskiej debacie publicznej jak bumerang wraca kwestia polexitu. Temat zaczyna „grzać” zawsze, gdy pojawia się nowe pole sporu między rządem a unijnymi instytucjami. Tych ostatnio nie brakuje. Do ciągnących się od 2016 r. sporów wokół szeroko rozumianej kwestii praworządności (w tym dotyczących Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sądownictwa) doszły sprawy związane z uchwałami samorządów sprzeciwiającymi się ideologii LGBT, spór o elektrownię Turów czy legitymizację TK do badania zgodności z polską konstytucją prawa Unii Europejskiej. Gdy dodać do tego krytyczne stanowiska rządu wobec unijnych polityk, w tym przede wszystkim polityki klimatycznej, wcześniej migracyjnej, a także ogólnie „twardą” retorykę rządu, to wielu osobom układa się to w spójny polexitowy obrazek.
Takie też wnioski wyciągnął na ostatniej konwencji PO w Płońsku Donald Tusk, który podkreślał, że „sprawa jest dramatycznie poważna, podobnie jak ryzyko”. By temat na stałe zakorzenić w debacie i antypisowskiej retoryce, Platforma Obywatelska skierowała właśnie do Sejmu projekt zmiany konstytucji, która miałaby utrudnić opuszczenie przez Polskę Unii. „Jeśli się na to nie zgodzicie, to będę każdego dnia, niczym starożytny mówca o Kartaginie, powtarzał: nie zgodzili się na tę drobną zmianę w konstytucji, bo wyprowadzają Polskę z UE, bo chcą zniszczyć dorobek kilku pokoleń” – zapowiedział Tusk.
Jednak na pytanie, czy faktycznie należy się spodziewać w najbliższym czasie radykalnych działań, należy odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Polexitu nie będzie. Mało tego, zdecydowana większość osób stawiających tezy o rzekomych zamiarach Kaczyńskiego, by wyprowadzić Polskę z Unii, wie o tym doskonale.
Podstawowe wyjaśnienie, dlaczego ten scenariusz nie zostanie zrealizowany, jest banalne. PiS nigdy w swojej historii nie deklarował woli opuszczenia Unii Europejskiej. Co więcej, bardzo często podkreślał, że obecność w UE leży w polskim interesie. To nie powinno dziwić, skoro zdecydowana większość nie tylko wszystkich Polaków, ale i samych wyborów partii Kaczyńskiego popiera obecność w UE. Mało tego, PiS niedawno przyjął uchwałę, w której podkreśił, że polexit nie jest celem tej partii. Mogłoby się wydawać, że w sytuacji, w której dana partia deklaruje, że nie chce wyjścia Polski z Unii, a także nie podejmuje w tym celu żadnych działań realnie prowadzących do tego (procedura wyjścia z UE jest przewidziana w traktacie lizbońskim), to temat powinien być zamknięty.
Kaczyński nie jest ani Markiem Suskim, ani Davidem Cameronem
Zwolennicy tezy o szykowanym polexicie podkreślają, że to zakamuflowany plan Kaczyńskiego, więc nie ma co się przywiązywać do jego deklaracji. Jako dowód wskazują co rusz pojawiające się wypowiedzi poszczególnych polityków, np. Marka Suskiego o „okupacji brukselskiej”. Niestosowność wypowiedzi posła PiS-u jest rażąca, ale wyciąganie z niej wniosku o pełzającym polexicie nie spełnia standardów rzetelnej analizy politycznej. Trudno na szali zestawić wypowiedź jednego czy nawet kilku polityków z uchwałą komitetu politycznego partii i stanowiskiem samego Kaczyńskiego.
Oczywiście nie znaczy to, że wypowiedź Suskiego była przypadkowa. Wynikała zapewne z chęci „obsługi” elektoratu eurosceptycznego, aby nie uciekał do Konfederacji. Należy jednak podkreślić, że jednorazowe wypowiedzi poszczególnych polityków to wszystko, co ten segment elektoratu może dostać.
Nieco bardziej wyrafinowana jest teza o nieświadomym polexicie, który miałby się wydarzyć na skutek działań PiS-u. W tym kontekście często przywołuje się sytuację sprzed brexitu w Wielkiej Brytanii, gdzie ówczesny premier, David Cameron, nie planował wyjścia z UE, ale wydarzyło się ono jakby przypadkiem. I tę narrację należy uznać za wydumaną.
Porównanie silnie eurosceptycznych właściwie od początku wejścia tego państwa do wspólnoty w 1973 r. z bardzo prounijnymi Polakami (także w czasie rządów PiS-u) nie ma żadnego sensu. Warto też pamiętać, że brexit wydarzył się poprzez referendum, którego PiS nie planuje.
Wreszcie należy podkreślić, że liczba sporów i ich powaga nie wpływają na to, czy dane państwo będzie obecne w UE czy nie. Co najwyżej może ono negatywnie wpływać na pozycję tego kraju w UE i jego zdolność do budowania koalicji wewnątrz Unii. Do polexitu wciąż daleka droga.
PiS jest bardziej prounijny, niż myślisz
Przy okazji dyskusji o polexicie warto przypomnieć, że relacje PiS-u z Brukselą to nie tylko historia sporów i konfliktów. PiS nie tylko nie dążył do wyjścia z Unii, ale i nieraz godził się na pogłębienie integracji europejskiej, choć tego nie eksponował.
Zacząć trzeba od poparcia, choć nieentuzjastycznego i niejednomyślnego, traktatu lizbońskiego, czyli kluczowego dokumentu definiującego ustrój UE. Ktoś, kto wskazywałby, że doszło do tego ponad dekadę temu i to za czasów Lecha Kaczyńskiego, który „cywilizował” PiS, musi jednak zgodzić się z tym, że i w ostatnich latach partia przystała na daleko idące w skutkach decyzje. Ba, niektóre proponował sam Kaczyński.
Przede wszystkim należy podkreślić poparcie dla zaciągnięcia wspólnego długu przez Unię, który ma sfinansować stymulację inwestycyjną w państwach UE po kryzysie pandemicznym. Każdy uważnie śledzący historię integracji (nie tylko europejskiej) wie, że zgoda na wspólny dług to constitutional moment dla każdej organizacji. Warto dodać, że koncepcja ta została przyjęta z pełną akceptacją, a nie na zasadzie wymuszonej zgody, jak w przypadku traktatu lizbońskiego.
Co więcej, jeszcze przed decyzją UE w sprawie zaciągnięcia długu Morawiecki przedstawił pomysły na nowe podatki pozwalające sfinansować planowany pakiet stymulacyjny. Wskazał na zasadność wprowadzenia podatków: cyfrowego, od transakcji handlowych, od śladu węglowego, od wielkich korporacji międzynarodowych. Podkreślał także konieczność walki z rajami podatkowymi, które uszczuplają budżet UE.
Zwolenników wolnego rynku, a nie dodatkowych podatków, powinno z kolei cieszyć konsekwentne upominanie się o cztery swobody unijne, w tym zniesienie pozostałych barier w budowie wspólnego rynku usług. Kolejnym wyłomem w suwerennościowej retoryce PiS-u było nie tylko poparcie, ale i zabiegi o to, aby Komisja Europejska miała silniejsze kompetencje w obszarze polityki energetycznej i skuteczniej działała na rzecz bezpieczeństwa energetycznego.
Ktoś mógłby powiedzieć, że PiS popierał tylko te obszary integracji, które sprzyjały bezpośrednim interesom Polski. Taka teza nie byłaby żadnym zarzutem dla tej partii, ale warto podkreślić, że są także obszary, gdzie prounijna postawa PiS-u nie ma bezpośredniej zależności z polskim interesem. To przede wszystkim obszar geograficznego poszerzania integracji.
PiS entuzjastycznie popierał kolejne rozszerzenia UE. Mowa nie tylko o Ukrainie i państwach Partnerstwa Wschodniego. Formacja Kaczyńskiego popierała akcesję najpierw Rumunii i Bułgarii, a potem Chorwacji. Obecnie dopinguje państwa Bałkanów Zachodnich. W przypadku tej ostatniej grupy można mówić nie tylko o pasywnym poparciu, ale i aktywnym zaangażowaniu, ponieważ Polska organizowała szczyt procesu berlińskiego, a także intensyfikuje zabiegi dyplomatyczne na rzecz tego regionu.
Warto dodać, że wspomniane państwa są albo będą konkurentem Polski do środków unijnych, co nie przeszkadzało PiS-owi popierać ich proeuropejskie ambicje z otwartą przyłbicą. Za każdym razem podkreślana była retoryka jedności europejskiej i solidarności regionalnej.
Wreszcie należy uzupełnić, że oskarżany o niechęć wobec obcych kultur, a szczególnie o niechęć wobec niekatolików i uprzedzenie wobec muzułmanów, PiS popierał także akcesję Turcji, co nawet w Brukseli było kontrowersyjne.
W Parlamencie Europejskim PiS nie chciał tworzyć wspólnej frakcji z najbardziej niechętną wobec UE prawicą. Od partii chcących wysadzić UE od środka wolał te, z którymi istniała szansa na reformę Unii, dlatego zdecydował się na półmainstremową frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Przed laty rozważał całkiem poważnie także akces do największej frakcji Europejskiej Partii Ludowej, aby mieć większy wpływ na kształt wspólnoty.
Polexit napędza opozycję euroentuzjastyczną i eurosceptyczną
Skoro polexit to fantasmagoria, to skąd bierze się nośność tego tematu w debacie publicznej? Przede wszystkim to opłaca się opozycji. Wykorzystywanie konfliktów z Brukselą do uzasadnienia polexitu pozwala wbić klin w elektorat PiS-u. O ile bowiem większość wyborców tej partii jest za obecnością w UE, to jednak istnieje mniejszościowy, ale niemały elektorat temu przeciwny. Konieczność ustosunkowywania się do polexitowej narracji jest więc dla PiS-u niewygodna, ponieważ różne segmenty elektoratu partii są podzielone w tej kwestii.
PiS nie może deklarować polexitu, ale z drugiej strony podkreślanie przynależności do UE i mainstreamowa proeuropejskość drażnią eurosceptyczną mniejszość i grożą jej odejściem. Temat polexitu jest więc dla PiS-u tym, czym temat migrantów z Usnarza Górnego dla Platformy Obywatelskiej. Tam również elektorat jest podzielony i łatwo rozgrywać jedną grupę wyborców przeciw innej.
Istnieje jeszcze jeden powód, dlaczego narracja polexitowa dobrze się sprzedaje i jest trudna dla PiS-u. O ile w wielu politycznych sprawach PiS zajmuje klarowne miejsce na któreś flance, to w sprawie UE decyduje się na zajęcie wygodnego miejsca środka, co wystawia go na „strzały” z obu stron. Ów środek to narracja eurorealistyczna, próbująca godzić obecność w UE z jednoczesną asertywną polityką broniącą suwerenności Polski. Choć intelektualnie ta koncepcja się broni, to emocjonalnie stanowi próbę łączenia ognia i wody.
Symptomatyczna w tym kontekście jest nazwa wspomnianej uchwały, którą przyjął PiS: Uchwała w sprawie przynależności Polski do Unii Europejskiej oraz suwerenności RP. To pokazuje próbę pogodzenia dwóch różnych, czystych i publicznie zrozumiałych narracji unijnych – euroentuzjastycznej, którą reprezentuje PO, Polska 2050 i Lewica, oraz eurosceptycznej, reprezentowanej przez Konfederację i coraz częściej przez Solidarną Polskę. Dla euroentuzjastów polityka PiS-u jest więc zbyt „twarda”, a dla eurosceptyków zbyt „miękka”. Nie powinno więc dziwić, że poparcie społeczne dla eurorealistycznej gry z Brukselą jest niższe niż poparcie dla samego PiS-u.
Warto podkreślić, że narracja Konfederatów jest bardziej niewygodna dla PiS-u niż PO. Narracja eurorealistyczna jest bliska eurosceptycznej, a między tymi partiami możliwy jest przepływ elektoratu.
Konfederacja krzyczy głośno i wyraźnie, czego nie może robić PiS. Konieczność pragmatyzmu, jakim musi wykazywać się partia rządząca, powoduje, że w licytacji na radykalizm zawsze znajduje się ona na przegranej pozycji wobec partii, która ją recenzuje z sejmowych ław.
Co gorsze dla PiS-u, narrację eurosceptyczną przyjmuje także Solidarna Polska. Dla formacji Ziobry, walczącej zapewne w przyszłych wyborach o przekroczenie progu wyborczego, taka narracja jest korzystna, bo pozwala realnie odróżnić się od PiS-u i przyciągnąć eurosceptyczny elektorat, który jest przy PiS-ie lub Konfederacji. Opracowany przez profesorów Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Głównej Handlowej raport Patryka Jakiego pokazujący mało rzetelnie domniemany ujemny bilans naszej obecności w Unii będzie pewnie jeszcze po wielokroć przez ziobrystów przywołowany w ramach budowania ich odrębności od partii Kaczyńskiego.
Prawne utrudnienia polexitu są wątpliwe i politycznie ryzykowne
Powyższe spory na prawicy o stosunek do UE skłoniły Donalda Tuska do podjęcia inicjatywy zmiany konstytucji, aby zabezpieczała ona przed scenariuszem wyjścia z UE. Zgoda na polexit miałaby nastąpić po uzyskaniu większości dwóch trzecich w Sejmie. PR-owo to na pewno ciekawa zagrywka Tuska, bo będzie pozwalała na wyeksponowanie prawicowego wielogłosu w sprawie UE. Tuż po wystąpieniu lidera PO Janusz Kowalski z Solidarnej Polski stanowczo odrzucił możliwość zmiany konstytucji, a PiS sformułował niejednoznaczny komunikat.
Pułapka Tuska zastawiona na Kaczyńskiego może jednak przynieść zamęt nie tylko po prawej stronie. Demonstracyjny brak konsultacji Tuska z innymi partami opozycyjnymi i zaadresowanie przekazu jedynie do PiS-u, z którym PO ma większość dwóch trzecich pozwalającą na nowelizację konstytucji, spowodowały krytykę inicjatywy przez resztę opozycji.
PSL podkreśla, że ma własny pomysł z 2019 r. na wpisanie członkostwa w UE do konstytucji. Wówczas zostało to odrzucone przez PO. Lewica z kolei nie godzi się na inicjatywę, która da PiS-owi większość w jakiejkolwiek sprawie. Nie jest wykluczone, że temat konstytucyjnego zabezpieczenia przed polexitem wywoła większą dyskusję między teoretycznymi sojusznikami PO niż ich rywalami z prawej strony.
Zostawiając na boku kwestie politycznych konsekwencji, trzeba podkreślić, że merytorycznie ta inicjatywa jest wątpliwa. Jak argumentuje często bardzo krytyczny wobec PiS-u konstytucjonalista Ryszard Piotrowski, jeśli zgoda na wejście była wyrażona w referendum, to brak takiego rozwiązania przy wyjściu byłby odebraniem obywatelom ich praw. Bardziej logiczna wydaje się alternatywa polegająca na nowelizacji nie konstytucji, ale ustawy regulującej umowy międzynarodowe. Nowelizacja powinna zakładać, że jeśli zgoda na ratyfikację umowy międzynarodowej dokonywana jest większością dwóch trzecich lub w referendum, to zgoda na wypowiedzenie takiej umowy powinna być uzyskana w analogicznej procedurze.
Oczywiście analiza stanu obecnego nie oznacza, że temat polexitu można raz na zawsze włożyć do szuflady. Nie jest wykluczone, że w przyszłości sytuacja ulegnie zmianie. Należy podkreślić, że kluczową niewiadomą będzie ewolucja samej UE, a nie PiS-u, który pozostanie reaktywny. Wymieńmy i przenalizujemy cztery czynniki, które będą rodzić większe napięcie i które mogą „wypychać” Polskę z UE.
Po pierwsze, zmniejszające się unijne środki będą w zupełnie innym świetle przedstawiać bilans zysków i strat członkostwa w UE. Obecnie wszelkiego rodzaju niedogodności związane z polityką UE są w Polsce brane w nawias, ponieważ istnieje powszechna zgoda, że na obecnym etapie rozwojowym unijna kasa stanowi istotny bodziec rozwojowy, której nie sposób zastąpić. W momencie, w którym Polska przestanie być beneficjentem netto albo bilans finansowy będzie radykalnie gorszy niż dziś, z pewnością rozpocznie się dyskusja nad opłacalnością obecności Polski w Unii. Zmniejszenie transferów z UE może nastąpić samoczynnie na skutek rosnącego PKB Polski czy też z powodu konieczności przeniesienia wydatków unijnych na inne cele niż polityka spójności. Do tego dochodzi nowy mechanizm warunkujący transfery od przestrzegania określonych zasad. Daje to przestrzeń dla arbitralnych rozstrzygnięć, choć scenariuszem bazowym jest wykorzystywanie tego narzędzia jako straszaka, aniżeli realnego wstrzymania środków.
Drugim czynnikiem, który będzie osłabiał proeuropejskość polskiej prawicy i znacznej części konserwatywnych wyborców jest coraz aktywniejsza agenda aksjologiczna Brukseli. Wstrzymanie środków dla samorządów z powodów niemających prawnych konsekwencji uchwał sejmików wojewódzkich jest jasnym sygnałem, że czas, kiedy polityka wartości była sprowadzona do nieistotnych debat w Parlamencie Europejskim, się kończy. Jesteśmy coraz bliżej realnej warunkowości, a mainstreaming, np. agendy środowisk LGBT, jest już faktem. W sytuacji, w której Polska stanowi najbardziej konserwatywne państwo w UE, jest rzeczą oczywistą, że będziemy na kursie kolizyjnym z coraz wyraźniejszą progresywną agendą unijnych instytucji. Przyspieszenie tego kursu wynika z rozpowszechnionej diagnozy zagrożenia, jakim dla UE są różnego typu „nieliberalizmy”, które w ostatnich latach zyskały silne przyczółki w Europie. Ochrona Unii przed radykałami ma być uzasadnieniem dla polityki kordonu sanitarnego wokół tych, którzy nie mieszczą się w głównym nurcie europejskim oraz bardziej aktywnej promocji wartości europejskich definiowanych przez środowiska lewicowo-liberalne.
Trzecim czynnikiem będzie kwestia podejścia do praworządności. Jeśli unijne instytucje będą wykraczać poza zakres własnych kompetencji i będą wykorzystywać mechanizm warunkowości do pacyfikowania nielubianych rządów i słabszych państw, to bez wątpienia będzie to okoliczność sprzyjająca przesunięciu elektoratu eurorealistycznego na pozycje eurosceptyczne.
Konserwatywny elektorat w Polsce jest bardzo wyczulony na wszelkie zabiegi pedagogiczne, które trącą paternalizmem. Tak są właśnie odbierane nowe prawne narzędzia Komisji Europejskiej, która chce je wykorzystać do pouczania tych, którzy w niewystarczającym stopniu spełniają oczekiwania europejskich salonów.
Trudno, żeby odbiór był inny w sytuacji, kiedy Komisja Europejska jest mocno „nagrzana” do konfrontacji z Polską, a „nieruchawa” w sytuacji potencjalnego naruszenia unijnych wartości przez inne państwa. Przykładów jest wiele. Gazociąg Nord Stream 2, który narusza traktatową zasadą lojalnej współpracy państw członkowskich. Niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny, który nie akceptuje pełnego zwierzchnictwa prawa unijnego nad niemieckim. Podejście do wypowiedzi, np. Michaela Barniera, byłego komisarza odpowiedzialnego za negocjacje brexitowe, który w kampanii wyborczej we Francji zapowiada konieczność przywrócenia suwerenności prawnej i krytykuje omnipotencję Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. To wszystko jest odbierane jako polityka podwójnych standardów.
Czwartym czynnikiem, być może najpoważniejszym, będzie polityka energetyczno-klimatyczna UE. Dążenie do neutralności klimatycznej przy niewystarczającym wsparciu finansowym dla państw zapóźnionych jak np. Polska będzie oznaczać duży wzrost cen energii i innych dóbr, spowodowany „zielonymi podatkami”. W sytuacji, w której państwa Europy Środkowej (jak np. Niemcy czy inne państwa Europy Zachodniej) nie będą mogły zrekompensować tych kosztów większym eksportem zielonych produktów, pojawi się pytanie, czy aby naczelny cel dzisiejszej Unii nie stanowi zagrożenia dla wzrostu gospodarczego i ryzyka zahamowania procesu wyrównywania różnic rozwojowych między Europą Zachodnią a Środkowo-Wschodnią.
Scenariusz silnego uderzenia Polaków po kieszeni polityką neutralności klimatycznej będzie oznaczał, że do grona zwolenników polexitu przejdą nie tylko eurorealiści, ale całkiem prawdopodobne, że również część tych, którzy dziś deklarują bezwarunkowe poparcie dla członkostwa Polski w UE.
Podsumowując, polexit, który dziś nie jest prawdopodobny, w miarę upływu czasu może zyskiwać na aktualności. Klucz do zdetonowania tej bomby leży nie na Nowogrodzkiej, ale w Brukseli.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.