Cztery dni w Zakopanem. Sobota niczym z relacji medialnych o tłumach turystów szturmujących szlaki. Parkingi przy szlakach zatłoczone, na te bliżej szlaku do Morskiego Oka wpuszczają tylko z rezerwacją zrobioną przez internet. Wieczorem w restauracjach tłum, nawet na stacji benzynowej hot dogi się skończyły. Później na szczęście już było lepiej.
Przeszliśmy trzy szlaki: 1. Rusinowa Polana i Gęsia Szyja, 2. Kasprowy Wierch – Czerwone Wierchy – Dolina Kościeliska (na tym szlaku po raz pierwszy udało mi się zobaczyć widmo Brockenu, o którym krąży legenda i które pojawia się, gdy stoimi między zawieszoną poniżej chmurą a słońcem i promienie słońca padają z tyłu), 3. Kasprowy Wierch – Murowaniec – Boczań – Kuźnice.
W sumie warto było przetrwać ten pierwszy dzień. Jesienią Tatry są piękne.
Jeszcze mała dygresja:
Zeszliśmy z Czerwonych Wierchow do doliny Kościelskiej i złapaliśmy ostatniego busa w do Zakopanego. Wsiadamy, a tam jeden mężczyzna tłumaczy drugiemu przebieg jakiegoś szlaku, po angielsku. Na koniec go pyta, skąd jest. Tamten odpowiada, że z Kanady! Że będzie jeszcze w Polsce przez kilka dni, bo przyjechał w sierpniu z dziadkiem, który brał udział w powstaniu warszawskim, a potem od razu wyemigrował i spisał swoje wspomnienia w książce „Krzyknęli Wolność!”. Potem sprawdziłam, jak się ten dziadek nazywa – to Stefan Meissner.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak