Podobnie jak herbata nie staje się słodka od mieszania łyżeczką w szklance, o czym wszyscy dobrze wiemy, tak samo nie sposób przygotować europei, mieszając wodę w kotle. Z czego już nie każdy zdaje sobie sprawę.

        To znaczy nie da się w ten sposób przygotować zupy europei. W pierwszym przypadku herbatę trzeba najpierw posłodzić, to jasne. W drugim, wpierw ogień należy rozpalić – to pod kotłem – natomiast wewnątrz, prócz wody, muszą znaleźć się odpowiednie ingrediencje. Ale.

        Ale chociaż wszystko powyższe wydaje się dużo prostsze niż procesy myślowe Lempart Marty – zresztą na europeję niektórzy mówią europejka, ale to raczej w talerzu, nie w kotle i nie w kontekście liderki tak zwanego strajku kobiet – choć powyższe wydaje się proste, powtarzam, jednakowoż proste to nie to samo, co wiadome. W każdym razie, kiedy już parującą europeję przelejemy z kotła do koryt, ustawionych tu i tam, od Lizbony począwszy, aż na Berlinie skończywszy, wówczas nakarmimy do syta Europę. Europejczyków nakarmimy. Kto wie, może na breję europeję załapie się paru Rosjan? Tych z poziomu Kremla, bo ci z chat pod Uralem, czy z chutorów znad Bajkału, to ich do rany przyłóż, a nie breją częstować. Ci podzielą się, nawet niczym, gdy sami niczego mieć nie będą. Ale wracajmy do naszych baranów. Czy tam do naszej zupy. Z czego składa się europeja szykowana w kotle? Dobre pytanie.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Och, czego tam nie znajdziemy. Ziemniaków na pewno. Kalafiora też nie. Marchewki, pietruszki, selera. Cukini. Mam wymieniać dalej?

WODA, WODA, WODA

        W europei nie znajdziemy czarnych pomidorów, zielonego groszku i czerwonej papryki. Fasoli w żadnym kolorze. Makaronu czy ryżu też nie. Ani mąki na zaklepkę. O porcji rosołowej czy innym kuraku nie wspomnę. Czy tam o śmietanie. Śladu tłuszczu normalnie, mowy nie ma. Sama woda, tylko woda i nic poza wodą. Jak słowa puste acz obfite w ustach tak zwanego polityka. Więc.

        Więc ogień pod kotłem. W kotle woda. Trzy-czwarte pojemności, nie więcej. Do tego: ślina Guy Verhofstadta, sierść z krocz… to jest z karku, Jerzego Sorosa, włos z uda Cohn-Bendita Daniela i wymaz z charakter Timmermansa. Fransa. Dalej idą: szczypta kurzu z wycieraczki wejściowej do budynku Parlamentu Europejskiego imienia Altiero Spinelliego oraz smycze każdego z psów medialnych, spuszczonych na rząd polski przez Komisję Europejską. Dalej dorzucamy: trzydzieści deko braku tolerancji dla wrogów tolerancji, ewentualnie pół kilograma tolerancji represywnej (jeśli świeża, prosto z fabryki Herberta Marcuse’a). Wiadomo: każdy ma prawo do czego tam ma, niemniej do czego ma, a do czego nie ma, to się pokaże konkretnie, jak zmieni się etap. Mądrość etapu first.

        Dobrze. Teraz mieszamy w kotle, dokładnie, dokładamy drew do ognia i czekamy, aż wywar zacznie wrzeć. Dalej każda nacja europejska pichci europeję breję po swojemu. W wersji dla wspólnoty polskiej dorzucamy do kotła składniki nadwiślańskie. W kolejności dowolnej. Więc wąs Lewandowskiego Janusza zalany kwasem wyciśniętym z transformacji ustrojowej Balcerowicza Leszka. To na początek. Koniecznie. Dalej sumienia antenatów Cimoszewicza Włodzimierza. I ząb mleczny Biedronia Roberta. I prychnięcia tak zwanych liderów opinii, koniecznie profesorów Uniwersytetu Warszawskiego – w tym Płatek Moniki oraz Senyszyn Joanny. Dalej gęganie Tokarczuk Olgi, złą wolę Michnika Adama, nierzetelność marszałka Grodzkiego Tomasza, furię jego imiennika, Lisa, wciąż nie wiedzieć czemu uznawanego za dziennikarza, dalej skrzywienie zawodowe Jandy Krystyny – przy czym tu, zamiennie, można wykorzystać deficyt rozsądku Jakubika Arkadiusza, też aktora (breja europeja wyjdzie wówczas nieco łagodniejsza).

OBFICIE NALEŻYCIE

        Już kończymy. Jeszcze tylko pryszcz z wargi Halickiego Andrzeja, paliczek serdecznego palca generała Buły Edmunda (za PRL majora, przed śmiercią generała brygady, świeć Panie nad jego duszą, jeśli ją miał). Wreszcie odrobina smarków Komorowskiego Bronisława, dwie krople potu z czoła Kwaśniewskiego Aleksandra oraz odrobina tuszu z długopisu Wałęsy Lecha. Breję europeję solimy należycie wyciekiem z zaangażowania politycznego Olejnik Moniki, doprawiamy liszajem przekonań Danuty Hübner – i już. I żebyśmy się dobrze zrozumieli: bardzo przepraszam, ale to nie ja tę zupę wymyśliłem. Ja głosowałem przeciw.

        Teraz ponownie podgrzewamy zawartość kotła do stanu wrzenia. Intensywnie mieszając, pozwalamy brei gotować się kilka minut, znowu mieszamy – proszę nie kosztować, europeja zabija! – i gotowe. Polsko ty nasza, Polsko nadwiślańska, Polsko odpowiednio nowoczesna i należycie postępowa, breja europeja czeka. Nadstawiajta koryta!

        Co, nie pchają się chętni? Nie dziwię się. Ale znajdą się, wcześniej czy później, bez obaw. Proszę spojrzeć na Francję czy na Włochy. Człowiek jeść musi. Dlatego ci, którzy dotąd wzbraniają się przed konsumpcję, czy wręcz protestują, też w końcu zechcą.

Tak działa świat.

Jednak dość już o brei, i tak zbyt wiele miejsca nam zajęła. Nikt rozsądny z tego przepisu przecież nie skorzysta. To znaczy: mam nadzieję, że nie, boć nic pewnego na świecie. Może poza aspiracjami cyngli kulturowych marksistów. Czy tam innych, jeszcze nowocześniejszych feminotywów.

        Dość o brei, pora na słów parę dotyczących węgla – a zaczniemy od wskazania, że ze spalania tegoż produktu pochodzi w Polsce 70 proc. zużywanej energii. Tyle samo, co w Chinach. Przy czym skala to różnica jedna z wielu. Chiny, wpierw zadeklarowawszy osiągnięcie “neutralności klimatycznej” w 2060 roku, teraz na gwałt zwiększają wydobycie węgla, reagując na kryzys energetyczny na rynku wewnętrznym. Ponoć w części miast chińskich wyłączenia prądu z powodu niedoborów energii elektrycznej przekształciły ów kryzys w trwały “kryzys świeczkowy”. Czy Państwo Środka boi się sezonu grzewczego nie sądzę, choć zdaję sobie sprawę, że o przyszłości Chin wypowiadać się trudniej niż wieszczyć los kury przed niedzielnym obiadem. Świeczka oświetli, ale wosk przecież Chin nie ogrzeje.

WINCEJ WYNGLA

        A propos skali i wydobycia: Chińczycy deklarują zwiększenie wydobycia “wyngla” do 12. mln ton, uwaga: dziennie. Polska, niekwestionowana potęga węglowa Starego Kontynentu, wydobyła 54,4 mln ton – przez cały rok 2020. Czyli tyle, ile Chiny zamierzają wydobywać teraz w ciągu czterech czy pięciu dni. Taka mała ciekawostka, prowadząca jednakowoż do konstatacji, że neutralność klimatyczna będzie musiała poczekać. Ewidentnie. To znaczy w Chinach. Czy Komisja Europejska zwiesi nosy na kwintę? Przypuszczam, że wątpię. Radykaliści klimatyczni spod sztandaru “Fit for 55” – podobnie. To są ludzie, których fakty nie obchodzą.

Na szczęście nawet oni żyją wśród innych. “Ceny energii uderzyły w wiele państw Unii z taką siłą, że ich obywatele po prostu nie zgodzą się na dalsze ich podnoszenie w imię jakichś nie udowodnionych teorii” – zauważył Jarosław Kaczyński w rozmowie z “Gazetą Polską”, dodając przytomnie, że część zielonej polityki to szaleństwo, a w innych przypadkach: “Nie da się stwierdzić, że Europa, która emituje 8 procent gazów, zmienia klimat”. Nic dodać, nic ująć.

        Cóż, człowiekowate nie dają sobie rady ze zjawiskami atmosferycznymi znacznie od klimatu wątlejszymi, najpewniej więc klimatu nie zmienią – prędzej klimat zmieni ludzi. Dajmy na to, na granicy polsko-białoruskiej, czy jak ktoś chce: na granicy białorusko-unijnej, prozaiczna zmiana pory roku z gorącego lata na chłodną jesień z przymrozkami, przyniosła zmianę nastawienia Polaków do tak zwanych uchodźców. Koce im znoszą, śpiwory, kurtki ciepłe, ciepłą herbatą ich poją, obiad podają – w każdym razie tym, którym udało się polskie graniczne zasieki powalić – Polacy zachowują się jak ludzie. To samo odrobinę precyzyjniej: Polacy zmienili nastawienie do tych, którym nie podobało się u siebie, ale którzy postanowili nie kształtować rzeczywistości na ziemi rodzimej, wybierając emigrację i próbę kształtowania rzeczywistości bliźnich, u bliźnich. Licząc na bliźnich. Żadnych zmian klimatu w skali globalnej do tego nie trzeba było.

SZALENI POLACY

        Teraz taka sobie sytuacja, taki sobie eksperyment myślowy. Weźmy, że przyciśnięty do muru, nieważne przez kogo i czym, prezydent Białorusi dowozi nad granicę z Polską jakieś plus minus 15.000 nachodźców. Nachodźcy ruszają. Straż graniczna i żołnierze wojska polskiego oddalają się na z góry upatrzone pozycje. Czy tam przegrupowują się (biedne chłopaki, swoją drogą). Tymczasem do gry wchodzą siły zbrojne Białorusi. To jasne. Nie może być tak, żeby w XXI wieku ludzie zamarzali masowo w centrum Europy. No nie może, prawda? Czy może? Nie, nie może i trzeba tym ludziom pomóc. A Polacy uchodźcom nie pomagają, dranie. Może nawet ich mordują? Tak, należy bezwzględnie bronić uchodźców przed okrucieństwem szalonych Polaków.

        I jak w tym momencie wyglądać będzie tak zwany realizm polityczny? Co zrobi Unia? Pytanie drugie: co zrobi NATO? Proszę posłuchać odpowiedzi (Adam Miecznikowski): “NATO nie zrobi nic. Nikt na Zachodzie nie będzie umierał za Krynki, Siemiatycze czy nawet Białystok. Unia co najwyżej wyrazi oburzenie. NATO wezwie do uregulowania konfliktu, zaś negocjacje w Berlinie sprowadzą się do tego że Białostocczyzna jest białoruska, a Polska musi zapłacić odszkodowanie za jej wieloletnią okupację. Co prawda mamy artykuł piąty, i tak dalej, ale kto zaryzykuje globalny konflikt? Putin na pewno. Putin jest przekonany, że skoro zajął Krym, zestrzelił holenderski samolot, prowadzi wojnę na Ukrainie, a ponadto zbudował Nord Stream 2, to nikt złego słowa mu nie powie. Uzna więc, że może posunąć się do zajęcia Białostocczyzny i Suwalszczyzny, żeby chronić żywotne interesy krzywdzonych obywateli rosyjskich z Kaliningradu, a białoruskich z Siedlec”. I wszystkich innych, skądkolwiek nad granicę by przyjechali i czegokolwiek zechcieli, poniewierani przez Polaków.

JAKIE WARTOŚCI

        – Czyli już kładziemy się do trumny? Czy może znamy receptę? – zapytałem pana Adama. Prywatnie. Powiedział, że znamy.

        – Osoby wkraczające do nadgranicznej strefy zamkniętej trafiają do pudła na trzy miesiące…

        – Za co, za “niemanie świateł”? – przerwałem mu nieładnie.

        – Za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym – ofuknął mnie, opisując stanowiska polskich czołgów wzdłuż Narwi i Niemna, Wojska Obrony Terytorialnej w pełnym składzie lecz w roli odwodów na linii Siedlce, Białystok, Suwałki, Elbląg, natomiast wojska zmechanizowane umieścił “bardziej na wschód”.

        Zamilkłem. Niby po co mielibyśmy się bronić? Czego mielibyśmy bronić? Czy w ogóle mamy czego? Czy możemy jeszcze mówić o wspólnocie, skoro już nie istnieje zbiór wartości wspólnych dla wszystkich? Możemy mówić czy nie? Istnieją takie wartości czy nie istnieją? Wartości wspólne? Jakie niby, poza pustymi symbolami? Dajcie spokój. Wybierzcie się lepiej na Powązki, przespacerujcie obok grobów Marchlewskiego, Bieruta, Jaruzelskiego czy Kiszczaka. Tam nawet – nawet na Powązkach! – nawet tam, symbole wspólne już nie są.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl