Książka przygodowa napisana w obronie Prawdy Wiecznej
Rozdział 14
Zamek do góry nogami
Ostatnia burza tego lata, a właściwie cała ich seria, umyła zamek tak, że aż błyszczał. Poza tym odświeżyła całe jego zielone otoczenie i orzeźwiła powietrze. Następnego dnia Szary obudził się wcześnie, ze świadomością, że mają mnóstwo spraw do załatwienia. Przez uchyloną okiennicę wpadały do komnaty z derkami promienie słońca, które, mimo wczesnej pory, świeciło mocno. Przez tę samą szparę dostawały się też do środka powiewy rześkiego powietrza mobilizującego do działania. Poza tym słychać było muzykę.
– Babu, kto to gra? – Szary zdążył ją zatrzymać w drzwiach, kiedy przyszła do komnaty po coś, czego zapomniała.
– Wyjrzyj na dziedziniec, to zobaczysz.
Szary wypchnął okiennice i teraz dopiero dźwięki piszczałek i bębenków całkowicie wypełniły komnatę.
– Ale kto to jest? – zapytał, chociaż wyglądało na to, że Babu się spieszy.
– Tak się dobrze złożyło, że akurat nocowali w zamku muzykanci.
– Dlaczego dobrze się złożyło?
– Ze względu na wielką ucztę.
– Dzisiaj?
– Dzisiaj.
– Jak to? I my nic nie wiemy?!!!
– W zasadzie to się okazało dopiero wczoraj, nie miałam czasu wam powiedzieć.
– Ale dlaczego tak nagle? I w ogóle co to za uczta? – Szary od razu się zdenerwował, bo nie był szczególnie towarzyski, więc przed ucztami miał tremę.
– Takie rzeczy zdarzają się w zamkach. Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze – Babu zmierzwiła mu grzywę i wyszła z komnaty raźnym krokiem.
Szary zorientował się, że dziewczynek też już nie było pod kołdrami. Starając się zebrać myśli, wywiesił się przez okno na tyle, na ile pozwalał rozsądek. Dla bezpieczeństwa zahaczył tylne kopyta o nierówne kamienie muru metrowej grubości, tworzącego parapet. Usiłował wytężyć wzrok. Po pierwsze zauważył podłużny stół, który biegł w kierunku ogrodów i wydawał się nie mieć końca. Przebiegał nawet nad fosą, w ten sposób, że ustawiono go na moście. Szary był pewien, że długa wstęga materii, która w słońcu mieniła się różowozłotawo, musiała przykrywać wszystkie stoły z całego zamku zestawione w jednej linii. Nie to jednak najbardziej go zafrapowało. Obserwował grupę muzykantów, do których dosiadł się ktoś w stroju piekarza i fantastycznie grał na bębenku.
– To musi być Alfred – szepnął do siebie – tylko On tak gra.
Wskoczył z powrotem do komnaty i zarżał:
– Wstawajcie! Coś się tu dzisiaj szykuje!
Konie królewskie potraktowały jego okrzyk jak alarm. Wiedziały jak się zachować w takiej sytuacji, jeszcze z czasów służenia w armii. Poza tym lubiły, kiedy coś się działo. W kilka minut były gotowe, razem z umyciem zębów. Na mycie zębów przed śniadaniem, pozwalały sobie tylko w warunkach nadzwyczajnych, kiedy przeczuwały, że później nie będzie na nie czasu. Skorzystały z tajnych schodów, prowadzących do tajnego przejścia do kuchni. Nie zabłądziły ani raz. Wiedziały, że w kuchni najłatwiej będzie się czegoś dowiedzieć. Oczywiście, jeżeli nie zostanie się przedwcześnie przepędzonym. Na tylnych drzwiach od kuchni zobaczyły przybitą dużymi czterema gwoździami płachtę papieru, zwijającego się na rogach. Płachta miała tytuł:
W pierwszym punkcie zauważyły rybę na parze, przyrządzaną w zmywarce, ale nie miały czasu studiować płachty. Zaraz przy wejściu natknęły się na Szymona Solidnego, który w przewężeniu, jeszcze przed kuchnią właściwą, mieszał coś w wielkim kotle. Jego obecność w zamku wcale ich nie zdziwiła, bo Szymon Solidny często się tam nieoczekiwanie pojawiał, wpadając na chwilę przed albo po kolejnej wyprawie.
– Co to będzie? – zapytał konik w kolorze piaskowym.
– Zupa żółwiowa.
– Jak to? – Piaskowy szeroko otworzył oczy. – Jak zahipnotyzowany patrzył w wir, który tworzyła olbrzymia łyżka, mieszająca gęstą maź w dziwnym zielonkawym kolorze.
– Tak to. Będą ją gotowały żółwie, ze szpinaku, pod moim nadzorem. Ja im tylko rozgotowałem szpinak. Z przyprawami, od których mózg staje. Przepis na zupę przywiozłem z dalekiego kraju. Z którego zresztą przywiozłem też żółwie – dodał oblizując łygę z zadowoleniem.
Wyglądało na to, że szpinak był gotowy.
– To trudna do ugotowania potrawa – ciągnął dalej. – Ale one ją mają w małym palcu. Jedyny problem to to, że trzeba zaczynać wcześnie rano, bo one gotują bardzo powoli. Jak to żółwie.
– A gdzie one są?
– Jeszcze śpią. Idę je obudzić – Szymon Solidny odszedł w kierunku swojego wozu wędrownego.
– Ależ on ma świetnie z tym podróżowaniem, chciałbym kiedyś pojechać do jakiejś dalekiej krainy, z zupełnie innymi zapachami – rozmarzył się Szarobeżowy, najbardziej wrażliwy na zapachy. Nagle usiadł na zadzie i uniósł nozdrza. Nerwowo otwierał i zamykał chrapy.
– Czuję coś niesamowitego – wydyszał między wdechami.
Okazało się, że wyczuł dobrą duszę Pralinkę, która właśnie wleciała do przedsionka kuchennego i zaczęła rozpakowywać plecak, pełen ręcznie robionych mydełek zapachowych z domieszką luksusu. Pracowała nad nimi cały poprzedni dzień, we wszystkich wolnych chwilach, to znaczy w sumie jakieś 15 minut. Koniki, które pamiętały plecak Pralinki z deserów, takich jak gruszki w szodonie i francuskie babeczki a la Tra La La La, zdziwiły się, że można wozić w plecaku tak różne rzeczy.
– Desery i mydła w tym samym plecaku? – zapytał Piaskowy z lekkim grymasem na twarzy.
– Nie, ten pożyczyłam od Ody – wyjaśniła mu dobra dusza, wytrzepując okruchy mydeł. Zaraz jej go oddam, za świeżej pamięci.
Piaskowego wcale to nie ucieszyło, bo doceniał dobre słodycze i na widok plecaka Pralinki wydzieliły mu się soki trawienne. Dobra dusza dała mu mydełko pachnące różowymi grejpfrutami i miętą. Było prawie przeźroczyste. Miejscami różowe, a miejscami jasnozielone. Kiedy trzymało się je pod światło, widziało się zatopione kawałki różowych grejpfrutów i liście mięty. Oglądał je zafascynowany. Pralinka obdarowała też wszystkie pozostałe koniki i zaczęła się zbierać do lotu.
– Jak to „zaraz jej go oddasz?“ – zapytała Bajka, oglądając plecak. Wszystko, co dotyczyło Ody, bardzo ją interesowało. Oda była o wiele starsza, a mimo to chętnie bawiła się z młodszymi kuzynkami, jeśli tylko nadarzyła się okazja. Wszystkie były jej za to wdzięczne i skrycie ją wtedy podziwiały. Między innymi za jej wiek i długie, proste ciemne włosy.
– Tak, znowu wróciła do wieży, skończyć jakieś ważne projekty.
– Ooo, nie wiedziałam. A czy to znaczy, że nie uczy się do egzaminów, czyli że można jej trochę poprzeszkadzać?
– Myślę, że tak – odpowiedziała Pralinka, odlatując z miłym uśmiechem, w stronę jednej z wież na uboczu.
– Idziemy do niej? – zaproponowała Bajka, a Milka zgodziła się natychmiast. – Potem znajdziemy Babu. I tak jej nie ma w kuchni. Zaczęły się rozglądać za Julką, ale gdzieś zniknęła.
Koniki postanowiły poszukać Babu od razu.
– Powiedzcie Julce, jak ją spotkacie, żeby przyszła do Ody – poprosiła je Bajka.
– Lećmy już, jest tyle do zrobienia – Milka pociągnęła ją za rękę, po czym obie pobiegły w dobrze sobie znanym kierunku. Wiedziały, o którą wieżę chodzi. Trzymały się od niej z daleka tylko dlatego, że zwykle nie wolno im było przeszkadzać Odzie.
Po chwili wchodziły już po schodach. W wieży było cicho. Na górze Bajka z przejęciem walnęła pięścią w grube drzwi, które same się otworzyły.
– Cześć, właśnie o was myślałam – powitała je wesoło Oda. – Dobra dusza mi mówiła, że za mną tęsknicie.
Oda miała na głowie ręcznik, bo właśnie umyła głowę. W ręce trzymała notes, w którym coś zapisywała, chodząc po obszernej komnacie, zajmującej połowę piętra wieży. Komnata miala kształt półkola. Oda zawsze zapisywała rzeczy w notesach, których miała mnóstwo. Jedna z jej ciotek przy każdej okazji dawała jej notes.
Bajka z Milką o mało nie przysiadły z wrażenia. Całą gigantyczną komnatę wypełniały małe domy, wyglądające zupełnie jak prawdziwe. W różnych stylach. Drewniane, kamienne, wszystkie piękne. Były to domki dla dużych lalek. Mniej więcej wielkości Wygrysa.
– Podobają się wam?
Bajka i Milka pokiwały tyko głowami, bo zaniemówiły z zachwytu.
– To świetnie, bo postanowiłam je oddać w dobre ręce. Komuś, kto się ucieszy i komu się przydadzą.
– To twój projekt? – wyjąkała Bajka.
– Tak. Wiecie, że uczę się tych rzeczy. Oczywiście nie są wykończone tak, jak powinny. To znaczy nie mają wszystkiego w środku, chodziło raczej o wygląd zewnętrzny. Teraz zdałam egzaminy, projekt też mi ocenili i domy przekazuję lalkom dziewczynek, które by ich potrzebowały. Oczywiście chciałam, żeby moje kuzynki wybrały pierwsze. Zapiszę w notesie, jakie są dokładnie potrzeby waszych lalek i zrobię, co trzeba.
– Na przykład co? – zapytała Milka.
– Poprowadzą kanalizację i tak dalej, no wiesz. Wszystko, co najważniejsze. Ocieplę. Wyłożę co trzeba kafelkami. Oczywiście muszą mieć prąd. Przecież nie będą palić świec, bo to by było niebezpieczne.
– Znaczy będą miały wodę w kranie?!… I tak dalej?…
– No, pewnie! – odpowiedziała Oda, zdejmując ręcznik z głowy. Lśniące włosy rozsypały jej się na plecy. Kiedy były mokre, wyglądały jak czarne.
– A urządzić możemy same, no nie? – zapytała Bajka, która chętnie już zaczęłaby urządzać.
– Oczywiście. O meblach porozmawiajcie z krasnoludkami. Zrobią wam na zamówienie.
– Ale ty jesteś kochana! – wykrzyknęła Milka.
– No właśnie, dzięki! – dodała Bajka. – Czy możemy ci się jakoś odwdzięczyć?
– Nie ma problemu, po prostu zróbcie w przyszłości coś podobnego komu innemu. W waszej dziedzinie, jakakolwiek ona będzie.
– Acha – przypomniała sobie Oda – ta kamienica miejska zostaje dla Gabinki. Zamówiła ją w myślach i odbierze w najbliższym czasie. Stało się tak dzięki temu, że udało mi się złapać, też w myślach, jej marzenie. Gabinka mówiła o nim swojej siostrze. Anusia siedząc obok odpowiedziała na to tylko a gu, więc próbuję wymyślić, o który dom jej ewentualnie chodziło.
– Dla mnie może być wiejski albo miejski, duży albo mały, wszystko jedno, byleby miał naprawdę dużą stajnię – powiedziała Bajka, a Oda dobrała jej coś dokładnie w sam raz, po czym popatrzyła na Milkę, która powiedziała:
– Musimy tu przyprowadzić Julkę!
– Nie musicie, już się z nią porozumiałam w myślach. Zamówiła dom dla Wygrysa. Przygotowuję mu właśnie chatkę leśną z wyposażeniem dla dorosłego, żeby się absolutnie nie czuł jak dziecko.
– No to świetnie. W takim razie ja bym poprosiła jakiś mały domek z jednym dużym pokojem, żeby pies lalki miał się gdzie bawić.
Oda wskazała Milce dom idealnie odpowiadający jej opisowi, po czym popatrzyła na zegarek.
– Ale już późno… Lećcie, bo też pewnie macie co robić, a ja spróbuję skończyć domki do odbioru, zanim się tu dzisiaj zrobi gorąco.
Dziewczynki szybko wyszły, bo wyglądało na to, że Oda rzeczywiście chce się zabrać do pracy. Biegnąc w stronę dziedzińca rozmawiały o tym, że powiedzą Julce, żeby swój domek zostawiła w zamku, do zabawy w wakacje. Same postanowiły zrobić to samo.
Szanowny Wędrowcze,
Jeżeli myślisz, że tę książkę warto przeczytać, daj innym znać, chociaż w jednym zdaniu, dlaczego warto.
Jest to spontaniczna, nieśmiała prośba koników do Wędrowców, którzy wstąpili do Zamku z prawdziwego zdarzenia, a może nawet zatrzymali się w nim na dłużej. Zwłaszcza do Tych, którym się tu podobało i uważają, że jest to książka warta, żeby do niej wejść, zatrzasnąć za sobą okładki i chwilę w niej posiedzieć.
Chodzi po prostu o jakieś dobre słowo, lub dwa.
Może jedno zdanie.
Każda wypowiedź od serca, choćby najkrótsza, będzie przyjęta przez koniki z najwyższą końską wdzięcznością.
Wszystkie rzeczy liczą się w życiu, nawet te najmniejsze, więc, kto wie, może właśnie te krótkie wpisy pomogą konikom pogalopować dalej. Zależy im na drugim wydaniu książki, bo one poza nią przecież w ogóle nie istnieją.
Dobre słowo pod adresem tej książki można wysłać do koników na email: marta.kotburska@gmail.com
Koniki wpiszą je do Zamkowej Księgi Wędrowców, czyli tutaj:
https://www.starystoldowszystkiego.com/zamkowa-ksiega-wedrowcow/