Podczas gdy w szkockim mieście Glasgow Umiłowani Przywódcy, w towarzystwie gówniarstwa z niestabilną emocjonalnie panną Gretą Thunberg na czele “ratowali planetę”, w Polsce akurat świętowano Wszystkich Świętych, co łączy się z dodatkową emisją zbrodniczego dwutlenku węgla z setek tysięcy płonących zniczy.
Panna Greta przybyła szczyt klimatyczny pociągiem, podczas gdy większość umiłowanych przywódców przyleciała tam samolotami i tak samo odleciała do swoich nieszczęśliwych krajów. Toteż panna Greta prycypialnie ich ofuknęła, że “dość bla-bla-bla; co oni k… tam robią?! Te samoloty bowiem emitują dwutlenek węgla w jeszcze większych ilościach, niż znicze, więc jeśli działania zmierzające do “ratowania planety” się nasilą, to może dojść do prawdziwej katastrofy. Jak bowiem wielokrotnie ostrzegałem, skoro ludzkość podjęła desperacką walkę z klimatem, to klilmat nie ma wyjścia i musi podjąć desperacką walkę z ludzkością, na czym pewnie wyjdzie ona, jak Zabłocki na mydle. Ale zanim to się okaże, to Umiłowani Przywódcy w asyście gówniarstwa bedą podróżować na sympozjony, gdzie w dobrym towarzystwie i znakomitej atmosferze można wypić i zakąsić, jak – nie przymierzając – na szczycie w Kopenhadze.
Jak pamiętamy, był on poświęcony walce z głodem, więc stoły uginały się od przekąsek i aperitifów, po których podano dania główne, a po nich desery – i tak dalej. Wszystko odbyło się więc prawidłowo, bo starsi ludzie z pewnością pamiętają PRL-owską definicję koniaku – że jest to napój klasy robotniczej, spijany ustami jej najlepszych przedstawicieli.
Teraz, na szczycie klimatycznym, chodziło o to, by zmniejszyć temperaturę na Ziemi o 1,5 stopnia Celsjusza. W przeciwnym razie już za 9 lat czeka nas katastrofa, w porównaniu z którą walka o pokój nie zasługuje na najmniejszą uwagę. Jak ta katastrofa się zacznie – tego jeszcze nie wiemy, ale w takiej sytuacji dobrze jest odwołać się do literatury, a konkretnie – do przepowiedni św. Ildefonsa, czyli Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, który twierdził, że “wszystko dokładnie będzie, jak przewidział ksiądz z Dukwi; księżyc może i wzejdzie, ale o kształtach brukwi”. Na samą myśl o takich kataklizmach człowiekowi cierpie skóra, a to przecież dopiero początek, bo potem będzie jeszcze gorzej. Jak podaje Pismo Święte, “słońce sie zaćmi i księżyc nie da światłości swojej, a gwiazdy spadać będą”. Ten opis panuje jak ulał do skutków deszczu meteorów, a ściślej – uderzenia jakiejś sporej asteroidy. Wznoszą się wtedy do stratosfery ogromne ilości dymu i pyłu, które przesłaniają słońce, a księżyca to już w ogóle nie widać. W rezultacie, dopóki wszystko nie opadnie, przez kilkadziesiąt, a może nawet ponad 100 lat zapanuje tzw. “zima nuklearna” – taka sama, jak powstałaby po eksplozjach wszystkich arsenałów broni jądrowej. Jak widzimy, zmniejszenie temperatury na Ziemi o 1,5 stopnia Celsjusza wcale nie jest takie niemożliwe. Gdyby tedy naszym Umiłowanym Przywódcom naprawdę o to chodziło, to zwyczajnie zdetonowaliby gdzieś w odludnych rejonach świata kilkadziesiąt, no – niechby setkę – bomb wodorowych i byłoby po krzyku.
Tymczasem rozprawiają oni o limitach zbrodniczego dwutlenku węgla, co wzbudza podejrzenia, że nie tyle chodzi o “planetę”, co o z muszenie państw rozwijających swoje gospodarki do przyhamowania tego rozwoju, by nie stanowiły one nieuczciwej konkurencji dla zamożnych krajów zatroskanych o “planetę”.
Tymczasem gówniarstwo – jak to gówniarstwo – myśli, że z tym klimatem i z tą “planetą”, to wszystko naprawdę, a poza tym, nawet gdyby jakimści sposobem spenetrowało prawdę, to cóż szkodzi powłóczyć się za Umiłowanymi Przywódcami, by w przerwach między bzykaniem zyskać poczucie uczestniczenia w doniosłych wydarzeniach bez żadnego ryzyka?
Widok młodzieży popchniętej do walki z klimatem musi bowiem doprowadzać do euforii nie tylko Umiłowanych Przywódców, którzy dzięki temu zyskują dodatkowe możliwości tresowania swoich poddanych i odwracają uwagę od własnych machlojek, ale przede wszystkim – lichwiarską międzynarodówkę, która dzięki temu może niepostrzeżenie wtrącić wszystkich w niewolę i eksploatować aż do naturalnej, albo niechby i przyspieszonej, “dobrej” śmierci.
A skoro już o śmierci mowa, to akurat w dzień Wszystkich Świętych zmarła w szpitalu w Pszczynie 30-letnia kobieta w ciąży. Jak czytamy w oświadczeniu szpitala, “podczas hospitalizacji płód obumarł”, a po 24 godzinach zmarła także pacjentka z powodu “wstrząsu septycznego”.
Dla aktywistek Strajku Kobiet i ich medialnych protektorów z “Gazety Wyborczej” ten incydent okazał się prawdziwym darem Niebios, bo zdarzył się wkrótce potem, jak Sejm skierował do “dalszych prac w komisjach”, czyli do sejmowej zamrażarki projekt ustawy zmierzającej do zakazu publicznego propagowania zboczeń płciowych i demoralizowania nieletnich pod pretekstem “edukacji seksualnej” przez stęsknione za dreszczykiem, doświadczone edukatorki płci obojga.
Reakcją aktywistek na tamtą decyzję była mizerna demonstracja przed budynkiem Trybunału Konstytucyjnego przy Alei Szucha, co pokazuje iż “rewolucja macic” wytraca dynamikę.
Podobna mizerna demonstracja odbyła się z powodu śmierci pacjentki w szpitalu w Pszczynie, chociaż Judenrat “Gazety Wyborczej”, zapewne dla pokrzepienia serc aktywistek, kazał swoim funkcjonariuszom pisać o “tłumach”. Chodziło o to, by odpowiedzialnością za tę śmierć obarczyć Trybunał Konstytucyjny, który w ubiegłym roku wydał orzeczenie, które postawiło na nogi nie tylko aktywistki, ale również – ich dobiegaczy, którzy dostrzegli niebezpieczeństwo odpowiedzialności za skutki bzykania.
Za ciosem poszli niezawiśli sędziowie zrzeszeni w opozycyjnej partii sędziowskiej pod pretensjonalną nazwą “Wolne Sądy”. Tych sędziowskich partii namnożyło się ostatnio jak grzybów po deszczu, co wskazywałoby na to, iż każda bezpieczniacka wataha, inspirowana przez zagraniczne centrale wywiadowcze, zmobilizowała swoich konfidentów.
Podobna sytuacja była w Rosji, kiedy to poszczególne wydziały Ochrany hodowały sobie “własnych” rewolucjonistów. Wywoływało to mimowolne efekty komiczne, bo na przykład po zamachu na ministra Plehwego, generał Gierasimow kroczył korytarzem gmachu Ochrany wykrzykując: “to nie mój agent! To nie mój agent! To zrobili socjal-rewolucjoniści-
Otóż członkowie partii “Wolnych Sądów” zapowiadają dintojrę przeciwko tym, którzy “łamią konstytucję” i “przysięgę sędziowską”. Chodzi oczywiście o sędziów rekomendowanych do nominacji przez Krajową Radę Sądownictwa w nowym składzie i o tzw. “sędziów dublerów”, którzy znaleźli się w Trybunale Konstytucyjnym bez zatwierdzenia przez Sralon. Kto wie, czy w ramach nakazanej przez Naszą Złotą Panią jeszcze w 2017 roku walki o praworządność nie wymordują się nawzajem? Dla ginącej “planety” byłaby to jakaś ulga, niewielka, ale zawsze.
Stanisław Michalkiewicz