Wampirów przyszło sporo. I choć wieczór hallowinowy nie obfitował niekończącym się potokiem przebierańców (jeszcze jeden efekt covidowy) tak jak kiedyś, to w tym roku prawie wszyscy pukający po łakocie (treat), a jak im nie dam, to zobaczę! (trick), byli wampirami, albo czymś podobnym. Czasy Casperka – przyjacielskiego duszka (Casper the friendly Ghost) bezpowrotnie się skończyły. W zeszłym tygodniu nawet maluchy prowadzone za rękę rodziców były poprzebierane za jakieś straszydła. Niewątpliwie te stroje hallowinowe odzwierciedlają ogólnie minorowy stan społeczeństwa. Covid po półtora roku daje się nam wszystkim we znaki. Im dłużej ta nienormalność trwa, tym bardziej cierpi nasza psychika. Haloween pełni funkcję nawiązania kontaktu ze zmarłymi, żeby nam nic od nich nie groziło. W Polsce zapalamy świeczki na grobach zmarłych dla ogrzania ich duszy i żeby wiedzieli, że pamiętamy. A tu dalej wszystko idzie ku gorszemu. Więc i stroje dzieci proszących o łakocie są refleksją tych niełatwych czasów.
A skoro już o wampirach. Podobne wyobrażenie strachu z wielu kultur i czasów. A może to nie wyobrażenie? Taki wampir, czy wampirzyca, żyją wszędzie karmiąc się ludzką krwią. Czasem ten ukąszony zostaje zainfekowany i sam staje się takim rządnym krwi wampirem. Blade, osłabłe i omdlewające ofiary wampirów najczęściej nie zdają sobie sprawy w jaki potrzask wpadły. Stają się tylko coraz bledsze, coraz słabsze, aż same nie zaczną żerować na innych. Taki wampir wysysający krew nadgryzając specjalnymi zębami tętnice, to przecież tylko symbol. Ale na co dzień mamy do czynienia z wampirami emocjonalnymi, które nie przebierając się w kostium, tak umiejętnie nas omotają, że nawet nie wiemy kiedy, jesteśmy całkowicie zniewoleni. Zatraciliśmy się w matactwach i kłamstwach wampira do cna. Wszystkie toksyczne związki (z psychopatami, socjopatami, z manipulantami, narcyzami, itp) opierają się na ‘wysysaniu’ energii i wpompowaniu w to miejsce negatywnych emocji, od których taki wampir nas uzależnia. To uzależnienie jest potrzebne i wampirowi, a z czasem i ofierze, i jest niezbędne do życia.
Na Górnym Śląsku wieczorami w kuchni przy płomieniu trzaskającego węgla w piecu kuchennym opowiadano o strzygach. Strzyga to taki ludowy wampir. Strzyga, albo strzygoń, także żywiła się krwią. Miała dwie dusze, a ponieważ tylko jedna z tych dusz była ochrzczona, to ta druga dokazywała ile wlezie. To tak jakby dwie osoby żyły w tym samym ciele. Czyż to nie taki Doktor Jekyll i Mister Hyde autorstwa słynnego Stevensona? Jest to jak nic odwzorowanie zaburzeń osobowości z wielorakim jestestwem. Notoryczni kłamcy wcielają się, a to w jedną, a to w drugą osobę i sami wierzą w swoje kłamstwa. Koniecznie trzeba się przed takimi wampirami bronić. Przede wszystkim ich rozpoznać, a potem uciekać gdzie pieprz rośnie. Dla nich nie ma ratunku, dla nas jest – ale tylko jeśli się odseparujemy. Na mojej drodze pojawiła się nowa wampirzyca – wysysa ze mnie ile się da: czasu, energii, emocji, kasy też. Dzwoni po kilka razy dziennie z nowym odgrywanym przede mną dramatem. Ja jestem w roli widza na sali, na której są puste krzesła, bo inni już widownię opuścili. Nie dam się! Jutro wyłączam telefon, i idę na długi spacer (deszcz/nie deszcz) bulwarami nad jeziorem Ontario. Ukoję swoją duszę i nabiorę pozytywnych sił witalnych, żeby się obronić.