W filmach, dodajmy – przeważnie dobrych filmach często dotyka się trudnych wątków: moralności, zła, dobra, wiary, sensu istnienia, śmierci, tego czym w ogóle jest człowieczeństwo. Wśród polskich reżyserów prym w tym względzie należy bez wątpienia do Krzysztofa Zanussiego. Niemal każdy jego film, w mniejszym lub większym stopniu dotyka tych spraw. Zanussi znakomicie je artykułuje mając ku temu świetne przygotowanie: zanim ukończył łódzką „filmówkę” studiował także fizykę i filozofię. W jego dorobku znajdują się między innymi tak znane obrazy jak: „Struktura kryształu”, „Życie rodzinne”, „Iluminacja”, „Bilans kwartalny”, „Spirala”, „Rok spokojnego słońca” (nagroda Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji), „Stan posiadania”, „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”, „Brat naszego Boga” (ekranizacja dramatu Karola Wojtyły) i wreszcie „Barwy ochronne” o którym dzisiaj piszę.
Lata 1976-77 to w Polsce okres nieszczególny. Euforia wokół poczynań Gierka i jego ekipy dawno już zgasła, panuje drożyzna, wydłużają się kolejki w sklepach, szaleje cenzura, a ludziom coraz bardziej kończy się cierpliwość (protesty w Radomiu i Ursusie są tego ewidentnym dowodem). Dla bywalców kina nie jest to wszakże najgorszy okres. Najpierw Andrzej Wajda zachwyca wszystkich „Człowiekiem z marmuru”, a wkrótce potem wchodzi na ekrany film Zanussiego „Barwy ochronne”. Nie wiadomo kto i dlaczego zezwala na rozpowszechnianie obu niezbyt przychylnych władzy filmów, adresowanych nawiasem mówiąc do zupełnie różnej publiczności. O ile Wajda w epicki sposób relacjonuje nam losy murarza Birkuta w czasach największego zamordyzmu, Zanussi przenosi nas do świata nauki, intelektualnych intryg, które tak naprawdę niewiele odbiegają od sabotażu w kładzeniu cegieł.
Polem na którym dochodzi do starcia dwóch krańcowo różnych postaw jest w „Barwach ochronnych” obóz naukowy zaś ścierają się docent z magistrem. Nierówna to walka gdyż docent Szelestowski (Zbigniew Zapasiewicz) to rutyniarz zaprawiony w podobnych utarczkach podczas gdy jego przeciwnik – magister Kruszyński (Piotr Garlicki) jest żółtodziobem o co prawda szlachetnych intencjach lecz przerażająco naiwnym, bez szans na sukces.
Szelestowski mógłby być mentorem młodego asystenta i tak naprawdę nim jest, tyle że w przewrotny sposób: radzi mu mianowicie jak zrobić karierę niekoniecznie poprzez osiągnięcia naukowe, ale raczej poprzez umiejętne dostosowanie się do realiów. A realia są dość brutalne dla ambitnego człowieka: schlebiać tym, którzy coś znaczą, nie wychylać się poza tzw. układy, przymykać oczy na ewidentne prawdy. Dla cynicznego docenta wzorem do naśladowania jest przyroda gdzie najlepszym warunkiem przetrwania jest przybranie barw ochronnych, wtopienie się w zastaną rzeczywistość. Szelestowski dawno to zrobił i choć gardzi wszystkimi dokoła, ma się bardzo dobrze. Czy magister Kruszyński pójdzie w jego ślady czy też stać go będzie na sprzeciwianie się utartym praktykom?
Tak się składa, że przed wyjazdem z kraju, a przypomnę – były to czasy PRL-u, obracałem się w tzw. środowisku naukowym i łatwo mi stwierdzić, że Zanussi znakomicie je odtworzył. Tamten klimat sprzyjał karierom pokroju docenta i temperował ambitnych. Śmiem zatem sądzić, że magistrowi Kruszyńskiemu rebelia za parę lat wywietrzeje z głowy, a on sam popłynie z prądem konformizmu. Szkoda, że Zanussi nie zrobił drugiej części „Barw”, bo pewnie o tym właśnie byłaby mowa.
Na osobną wzmiankę zasługuje rola Zbigniewa Zapasiewicza. Jakże łatwo jest zachwycać się klasą tego aktora. Nie przypominam sobie by kiedykolwiek stworzył byle jaką kreację, ale to co pokazał w „Barwach ochronnych” zasługuje na miano prawdziwej perły w historii polskiego kina.
Janusz Pietrus
link do filmu:
https://www.youtube.com/watch?