W ogólniaku miałam dwóch kumpli. Jeden był typem romantyka o bardzo bławatkowych oczach. Siedział w ławce i patrzył tymi bławatkowymi oczami w siną dal.  Ach jakże mi się wtedy podobał!

        Drugi był zawsze zachmurzony, gotowy do walki – taki młody wilk. Zaczepiał mnie oczekując szybkiej riposty.

        Ten pierwszy się złościł,  że nie miałam cierpliwości wysłuchiwać jego długich i zawiłych wywodów o życiu, a ten drugi się złościł, bo byłam czasem mądrzejsza od niego –  a tego nie mógł znieść.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Tak przeszliśmy razem kilka lat durnych i chmurnych. Potem porozjeżdżaliśmy się na studia. Ten o bławatkowych oczach na psychologię do Katowic, ten chmurny na Wojskową Akademię Techniczną (WAT) do Warszawy, a ja na socjologię do Krakowa.

        Spotykaliśmy się coraz rzadziej, tylko jak zjeżdżaliśmy do rodzinnego miasta.  Bławatkowe oczy jednego z moich kumpli robiły się coraz bardziej szare, a oczy tego drugiego z WAT-u coraz bardziej chmurne. Ja – no cóż. Moja głowa była pełna kolorowych fiu-bździu. Nie bardzo nawet wiedziałam jak wrastam w protestujący klimat akademickiego Krakowa. Studia skończyłam tuż przed morderstwem Stasia Pyjasa (zamordowany przez SB 7-go maja 1977),  który był na roku z moją koleżanką z akademika,  i czasem do nas zachodził.

        Tuż przed Juwenaliami z Czarnym Marszem spotkałam, niby to przypadkowo, tego chmurnego. Stał przed dworcem kolejowym w Krakowie i się rozglądał. Dziś wiem, że sprawdzał, którzy znajomi przyjeżdżają, a którzy wyjeżdżają. Może nawet i mnie wypatrywał?

        Wracałam od mamy ze Śląska. Wtedy kupiłam opowiastkę o ciotce, która akurat tego dnia wyjeżdża z Krakowa i wymaga pomocy z walizami. Jakoś tam ani ciotki, ani walizek nie było przy nim. Za to moje koleżanki powiedziały mi, że przywlekłam jakiś esbecki ogon. Czyżby to on?

        A ten z bławatkowymi oczami ożenił się (czym oczywiście rozdarł mi serce, choć wcale go nie chciałam) i pracował jako psycholog na Śląsku.

        Po studiach zostałam asystentką na jednej w wrocławskich uczelni. Wkrótce cała moja rodzina wyjechała uzyskując azyl polityczny we Wiedniu. Ja zostałam,  i tak po prawdzie nie bardzo chciałam z Polski wyjeżdżać. Bławatkowy kiedyś mi powiedział, że Chmurny na nas donosi jak dzielimy się ‘bibułą’ i organizujemy odczyty.  To niemożliwe –  myślałam, bo wierzyć nie chciałam.

        W końcu i ja wyjechałam z pół napisanym doktoratem, którego już nigdy nie dokończyłam (takie emigranckie losy) w maju 1981 do Kanady,  kilka miesięcy przed stanem wojennym.

        Ten o bławatkowych oczach został internowany,  o tym co robił w stanie wojennym ten o oczach chmurnych nie chce mi się do dzisiaj myśleć.

        Ten Bławatkowy po internacie skorzystał z możliwości wyjazdu i znalazł się w Kalifornii.  Pochmurny robił karierę, najpierw wojskową, a potem naukową. Znajomi donieśli mi,  że rozpowiadał, że Bławatkowy wyjechał do mnie, i że wszyscy tacy jak my powinniśmy się z Polski wynosić.

        A potem było dużo zmian, także w życiu każdego z nas. Emigracyjna dola nie jest łatwa, akurat czytelników tego tygodnika nie muszę o tym  przekonywać.

        Bławatkowy, po trudach aklimatyzacji, rozchorował się i po kilku latach zmarł.

        Chmurny miał ciężki czas dostosowania się do zmian po 1989, ale jakoś tak wylądował jak zwykle na czterech łapach. Spotkałam go po latach na zjeździe szkoły. Okazało się, że wtedy, gdy byliśmy młodzi wszystkim nam chodziło o jedno:   o silną, niezależną i bogatą Polskę. Co prawda chcieliśmy tam dojść różnymi drogami. Ale już po  roku 2000 było wiadomo, że nas nabito w butelkę – i jego, i mnie, i nieżyjącego już Bławatkowego.

        Już było widoczne, że Polska jest coraz mniej  niezależna i coraz słabsza, pomimo poniesionych ofiar. Bławatkowy przepłacił swoje marzenia samotną śmiercią na emigracji. Chmurny pewnie dalej donosił, a ja zostałam zwieszona pomiędzy Polską a Kanadą. I znów jest 13 grudnia, 2021.  40 lat.  Powoli zapominamy przyodziewając szaty historii.

        W Toronto nawet ci, którzy byli internowani nie chcą o tym mówić. Nie mają potrzeby?  Czują się oszukani. A może nikt ich nie chce słuchać?

        Jako prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej – Okręg Toronto organizowałam 20 rocznicę wprowadzenia Stanu Wojennego na  208 Beverley w budynku Stowarzyszeniu Kombatantów Polskich (SPK). Przynoszono artefakty:  koszule z internowania, kartki, znaczki. Czy jeszcze dzisiaj ktoś te artefakty umarłej ‘Solidarności’  przechowuje jako symbol wielkiego uniesienia narodu?

        Dzisiaj dalej próbują nam wcisnąć, że wprowadzenie Stanu Wojennego to była konieczność,  albo że wsadzanie tysięcy do pierdla odbywało się ‘kulturalnie’.

        Znajoma mi tłumaczy, że jej mąż się cieszył, że nareszcie zrobiono porządek z tą hołotą i ich pozamykano. Zgodnie z zapowiedziami,  w tym roku w Polsce będziemy pamiętać wprowadzenie Stanu Wojennego w dwojaki sposób.

        Ci co byli po stronie wojny z narodem, będą świętować, że zrobili to tak ‘kulturalnie’,  a wszyscy inni,  szczególnie ci,  którzy byli internowani (czyli bez wyroków siedzieli),  a potem wielu nie mogło znaleźć pracy, a dziś mają lipną emeryturę, będą pamiętać jak to ‘sami swoi’ roztrzaskali marzenia o potędze Polski polskim majstersztykiem organizacyjnym,  gdzie w ciągu kilku godzin wsadzono do pierdla tysiące ludzi,  których jedyną winą była próba zbudowania suwerennej, silnej i niezależnej ojczyzny.  I tak im dopomóż Bóg.

        Moi kumple. Miałam ich dwóch. Jeden, ten o bławatkowych oczach, internowany,  zmarł w osamotnieniu w Kalifornii. Ten pochmurny, z tego co słyszę ma się dobrze – jakże by inaczej? Jeździ po całym świecie jako ekspert w swojej dziedzinie, do Moskwy też. Jego szczęki dezubekizacji się nie imały. Nie sądzę, żeby miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia, nawet nie o to, że na nas – swoich kumpli – donosił.  Czyż ateista,  dla którego wszystkie chwyty są dozwolone, może mieć wyrzuty sumienia? Zaprasza mnie gorąco do siebie, jak będę w Polsce. Nie wiem po co? Przecież nie szuka wybaczenia i nie zamierza za nic przeprosić. Nie sądzę,  że skorzystam z zaproszenia.

        Stan wojenny podzielił nas na dwoje.  Stan wojenny oddzielił dobro od zła.

Alicja Farmus

5-ty grudnia, 2021

Niniejszy felieton jest zmodyfikowaną wersją felietonu napisanego w 2016 roku do nieukazującego się już tygodnika ‘Merkuriusz’, z okazji 35 rocznicy wybuchu Stanu Wojennego.