Kładę się. Bierze mnie przeziębienie. Katar i lekki ból gardła. Zażywam „neocitron”. Może pomoże.

        I tak minął dzień piąty.

WTOREK; 27 GRUD. ‘88

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Tęsknię za normalnym światem. Tęsknię za dobrze oświetlonymi ulicami bez błota i kałuż, za wygodnym samochodem. Od przyjazdu bez przerwy „kolędujemy” w tym samym, zaklętym kręgu osób. Mógłbym, co prawda sam podryfować po Warszawie, ale boję się. Obawiam się też zadzwonić do T. Cz.

        Pani w autobusie do męża: „Teraz grają „Pluton”, a będą grali „Kamando”. Coraz częściej się słyszy: „Pan życzy…”  to czy owo. Nie mówią „będę” a „bede”, nie mówią „zrobię” a „zrobiem” etc.

        PKO – tutejszy bank. Ludzie z banknotami dziesięciotysięcznymi. A są już i „stutysięczniki” (niczym statki) i chyba jeszcze większe,  nie jestem pewien. Ludzie tłoczą się przy okienkach, płacąc za energię, TV i radio. O. w jednej kolejce, ja w drugiej i „już” po godzinie dwie opłaty załatwione. A wystarczyłoby wysłać „czeka”. [„Cz.K. czeka na czeka” – a jak się nie doczeka, to co będzie?]

        Bardzo prędko robi się zmrok, a za chwilę zalegają ciemności z nikłymi światełkami tu i ówdzie, a do tego strasznie zanieczyszczone powietrze.

        Tam gdzie chodzimy nie ma alkoholu. Z pewnością to zasługa O.  A ja o dziwo, wcale nie mam ochoty się napić. Ale znam siebie, że „jakby co do czego”  to „ze mną jak z dzieckiem – za rękę i do knajpy!”

        Jutro przyjżdżają z Gorzowa Mir. i Jur. Chciałbym jeszcze odwiedzić Tadzia L-cza i pójść do kina na film Krzysztofa Kieślowskiego „Krótka historia o miłości”, odwiedzić Zbójną Górę (Radość) i… zniknąć stąd.

        W TV oglądam z O. ostatni odcinek „Ballady o Januszku”- jeszcze jedna ponura tutejsza historia. Późnym wieczorem już sam obejrzałem  „Paradygmat czyli potęga zła” Krzysztofa Zanussiego z Vittorio Gassmanem w roli głównej. Rzecz o kuszeniu przez zło i o torturach psychicznych studenta teologiii… Te dwa filmy oglądane w tutejszym krajobrazie przyprawiają mnie o rozpacz. Jeszcze bardziej martwi mnie to, że po moim wyjeździe O. zostanie tu sam przez pół roku, dopóki nie dołączy do nas.

        Muszę coś robić. Najlepiej byłoby czytać.

        Jedynie silna wiara w dobro jest w stanie ocalić nas samych.

Minął dzień szósty.

ŚRODA; 28 GRUD. ‘88

        Już o wpół do siódmej pobudka. Przyjechała babcia Br. z wnukami,  Mir. i Jur. Rozmowy „o naprawie Rzeczypospolitej”. Nieśmiało wspominają o ojcu (J.N.), którego alkohol doprowadził już do ruiny. Tam, w Gorzowie nosi ksywę „Pułkownik”. Kpina oczywista! Tragiczne, tym bardziej, że  Mir-om na domiar złego, urodziła się wymóżdżona dziewczynka. Wspomniałem o ewentualnej emigracji Jur. Bez odzewu.

        Dodatkowo nawalił piecyk gazowy w łazience, a kranu nie można dostać nawet „na lewo”. Za to ruszyły kaloryfery. Radość wielka, bo mamy 19 stopni w mieszkaniu, a na zewnątrz +5, +8. Czyli znośnie.

        Jedziemy taksówką do R-ni i Zyg. na Czerniakowską. Płacę 1, 000 zł. Czyli nic. U nich „be-zet” czyli bez zmian. Tylko B. wyrosła na „pannicę”. Pogodna, uśmiechnięta. Przychodzi Zyg. z połówką „żytniej” (ciepłej). Ból głowy! A mnie napadają wspomnienia z „roboty” w Ceramice w związku z tym ciepłym alkoholem. Brr! Wstrząsam się po pierwszym kieliszku. Smakowy koszmar, który już kiedyś nawet, jakby „ku przestrodze” śniłem w Kanadzie.

        Wieczorem odwożę ich obu na dworzec Wschodni, skąd mają pociąg do Krzyża i dalej do Gorzowa, potem wracam tą samą taksówką na Służewiec. Kierowca chwali się, że kiedyś był instruktorem jazdy. Wymieniamy doświadczenia. Zna tych, którzy uczyli mnie jeszcze w 65 roku. Podwozi mnie pod same drzwi. Płacę mu $1 Can. „Good luck!” „Niech pan pozdrowi Kanadę”. „Ale dopiero po Nowym Roku” – odpowiadam.

        Oglądam zdjęcia M-y z działki, a przedtem O. podsuwa mi jakąś urzędową „bumagę” i pyta czy umiałbym podrobić podpis M-y. Próbuję. Za trzecim razem pewną ręką podpisuję „na czysto”. Chodzi o przepisanie własności samochodu z powrotem na O. Wcześniej właścicielką była M-a, ze względu na niższe opłaty. O. chwali mój „dryg” do podrabiania podpisów. A ja, jakby nigdy nic, składam Jego własny podpis „od ręki”. „A kiedyś ty się tego nauczył?”- pyta się mnie zaskoczony. „W dzieciństwie”- odpowiadam z wątpliwą dumą. „Daleko zajdziesz”- dopowiada O.

        Nazajutrz O. ma jechać do wydziału komunikacji odkręcić sprawę.

        Coraz bardziej tęsknię za domem, za A. i Zby. J. i Ag., a także za przyjacółmi i znajomymi STAMTĄD, (które jeszcze przed tygodniem było „STĄD”). Chyba wyleczyłem się z tego swojego rozmemłania, tej łzawej tęsknicy za… minionym. Poczytam „Wojnę w eterze” Jana Nowaka, życząc wszystkim i… sobie dobrej nocy.

Dzień siódmy „gone”![„przeminął”].

CZWARTEK; 29 GRUD. ‘88

        Wypuściłem się „na miasto” z zamiarem kupna dzinsów i jakiejś bluzki dla A. „PEWEX” przy pl. Dąbrowskiego. Dwie małe klitki. Jedna z koszulami, druga ze swetrami i perfumami(??). Następny „PEWEX” – tylko biżuteria. Trzeci przy Kredytowej sprzedaje jakieś obskurne kiecki i bluzki, które nie przeszłyby nawet w „BIWAY’u”. Tu kiedyś mieszkała M-a. Łapię się na tym, żeby zrobić zdjęcie tej ulicy i Jej zawieźć. Tylko dokąd?

        Pod sklepami przechadza się po dwóch (dyżurnych) cinkciarzy. Dałem sobie spokój z tymi „dolarowymi” zakupami. Ruszyłem w stronę Hali Mirowskiej, do wydawnictw kartograficznych, gdzie znalazłem dużą mapę Polski dla J. Zby. z kolei chciał mapę Mongolii(sic!), ale nic z tego. Babcia Br. obiecała kupić mu model jego ukochanego Pałacu Kultury. Fotografuję go na żywo, „ku pamięci” („mięci kupa).

        Przy zbiegu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej synek (zły) do mamy: „Wszędzie tylko zapiekanki i zapiekanki, a nigdzie nie ma losów!”

        W Hali Mirowskiej próbowalem kupić „winstony” i „kenty”. Nic z tego – gorzała i… herbata. Były też telewizory w cenie od $950 – $1,130 US oraz VCR-y po $395 zupełnie nieznanej firmy. Była też wypożyczalnia filmów – mała budka. Patrząc z antresoli widać worki z kaszą, grochem i czymś tam jeszcze. Taki „sowieckij magazin”.

        Zrobiłem zdjęcie budynku przy Siennej 53, gdzie kiedyś było Technikum Ceramiczne, w którym przed prawie trzydziestu laty rozpocząłem naukę. A teraz jest tam jakaś inna szkoła.

Wspominam.

Fotografuję tłum przed sklepem „Wedla”, „inny” tłum kupujący papier toaletowy w drzwiach sklepu przy Puławskiej, a w podwórzu śmietnik z „przelewającymi” się śmieciami. Przed księgarnią milicjant stojący w kolejce. Z pewnością zamierza nabyć coś lekkiego, bo nie widać w pobliżu „gazika” ani żadnej „suki”.

        Tłok w tramwajach i autobusach i ta błotnista maź na stopniach i na podłodze, zwłaszcza przy drzwiach. O. czeka już na mnie z obiadem. Jestem na czas, pamiętając o wyczuleniu O. na punktualność!

        O trzeciej zapada zmierzch, a wraz z nim ponurość straszna.

        Czy to życie tutaj, to nie jest przypadkiem wstęp do prawdziwego czyśćca? A może już i sam czyściec?

        Wracam do czytania „Polityki”, do wywiadu z Franco Zeffirellim – twórcy filmu „Jezus z Nazaretu”, filmu zakazanego w Polsce przez cenzurę(sic!).

        Na szóstą umówieni jesteśmy z Marysią A. Tam ciąg dalszy utyskiwania na tutejsze niedomagania systemu budującego (nikt już nie wie co), a raczej rujnującego wszystko, co można jeszcze zrujnować. Męczy mnie kaszel i ból głowy, i jakby tego było mało, boli mnie też ta moja pokręcona stopa. Decydujemy się na powrót do domu taksówką. Czekamy na postoju. Jeśli nawet jakaś podjedzie, to taksówkarz oznajmia dokąd się właśnie wybiera i gdy jest ktoś chętny, odjeżdża. Voila! Prawa rynku au rebours!

 PIĄTEK; 30 GRUD. ‘88

        Wstałem już o piątej rano. Mycie, śniadanie i zabrałem sie do czytania. Ok. wpół do ósmej O. obudził mnie śpiącego w fotelu. Silny ból głowy, kaszel i do tego dopadła mnie moja przyjaciółka, Pani Depresja. Położyłem się z powrotem i w jakiejś przeklętej, sennej szamotaninie przetrwałem do południa. Wstałem. O. przygotował lunch, moje ulubione paszteciki, wcale nie gorsze niż te matczyne…

        Zjawił się Krz. Cz. Kolega J-a. Ten też wpadł w ton „narzekacki”, bo jakże by inaczej! Mimo woli angażuję się w te gadki, a przecież nie powinno mnie to obchodzić, mimo to  „kraczę, jak i one”.

        Na czwartą pojechaliśmy do kina „Kultura” przy Krakowskim Przedmieściu, na „Krótką historię o miłości”. Jeszcze jeden obraz wykoślawionej i ponurej rzeczywistości. Za jakie grzechy, albo w imię czego ja się tutaj tak katuję!

        Czystej wody masochizm (mimo woli)!

        Po kinie jedziemy 9-ką Trasą W-Z na Saską Kępę. Pani domu serwuje wyborną… zapiekankę. Po oblizaniu palców wracamy na Jadźwingów. Nagle kierowca autobusu oznajmia, że dalej nie możemy jechać. Awaria! Pękł bak. Paliwo wycieka na jezdnię. Przesiadamy się do innego autobusu, a tam panie rozmawiają o… depresji. Nadstawiam ucha, bo mówią, jakby na mój temat.

        Krótki oddech, bóle serca i głowy. Wszystko zwalam na zanieczyszczone powietrze. Może dopadła mnie angina pectoris? Nie daj Boże! O. przerażony jest moim złym nastrojem. Jak sadzę,  ma już mnie dosyć.

        Na jutro planujemy wyjazd do Radości, na wycieczkę w dzieciństwo. Stamtąd w 54-ym przeprowadziliśmy się do lewobrzeżnej Warszawy, na Służewiec – przeciwieństwo Zbójnej Góry. Była to, niejako, moja pierwsza emigracja.

        Wyprodukowanie w Polsce bilonu 2 zł. kosztuje 14 zł., a 10zł. – 24 zł. itp.

        Dzwoniła A. W związku z tym polepszyło się moje samopoczucie. Dzięki Bogu.

 

SOBOTA; 31 GRUD. ’88 (SYLWESTER)

        Z  dworca Ochota elektrycznym relacji Sochaczew, albo Żyrardów – Pilawa przez Otwock, jedziemy do Radości. Jeszcze jeden szary, bezśnieżny dzień. W pociągu jest brudno i śmierdzi.