Jak opisałam tydzień temu, przy powrocie ze wsi do Toronto, jedno auto się zepsuło. Niestety, dla jednej osoby już nie było miejsca, no i padło na mnie. Jedyny mechanik samochodowy w okolicy miał kaca, i powiedział, że zajmie się naprawą, jak dojdzie do siebie. Postanowiono zostawić mnie u kuzyna mieszkającego przez cały rok w buszu na starej opuszczonej farmie jakieś 20 km dalej, z tego cztery ostatnie kilometry to prywatna droga. Nie ma tam prądu (off the grid). Wiele domowych urządzeń jest na propan i prąd ze słonecznych paneli. Kuzyn po mnie przyjechał i pilnował, aby zabrać całe jedzenie. Pojechaliśmy. To, co latem jest uroczą pozostałością po farmie, łącznie ze starym zdziczałym sadem, teraz wyglądało wisielczo.
– A co wyglądasz chochoła? – zażartował kuzyn. Faktycznie chochoł z Wesela Wyspiańskiego byłby tutaj na miejscu. To niecałe 400 km na północny wschód od Toronto, ale ciemno robi się wyraźnie wcześniej. Szybko, szybko wypakowałam samochód. Zamknęłam drzwi do domu. I skoro tylko… Telewizor został włączony na cały regulator (poprzez internetowe połączenie Elona Maska – tego od Tesli, za jedyne $400 miesięcznie). Rozpakowywałam wszystko jak umiałam, choć przecież to nie moja kuchnia i nie wiem, gdzie co w niej mieszka. Skończyłam. Pytam, napijesz się herbaty? A ten mi odburknął, że do kolacji, i dalej ogląda telewizję. Ale jak! Cóż się dziwić, człowiek mieszka sam, to i z telewizorem nauczył się gadać. Przygotowałam kolację, herbatę też, potem liczyłam, że pogadamy, a ten nic, tylko TV. Posprzątałam, poczytałam i w końcu poszłam spać. A ten ciągle TV. Zbudziłam się rano (TV dalej ryczy), zrobiłam śniadanie, a ten dalej przy telewizorze.
– Czy nie oglądałeś tego programu wczoraj? – zapytałam podając śniadanie – bo takie same zdjęcia widziałam wczoraj, a skąd to?
– A nie wiem skąd. Ale ładne co? Od czasu kiedy mam satelitarną telewizję nie mogę się napatrzeć na krajobrazy bez zimy.
Zaproponowałam abyśmy się przeszli, a ten mi mówi, że nie może, bo jego program jest w TV.
Ten telewizor go najzwyczajniej w świecie zahipnotyzował. Acha, to taki sposób, żeby nie oszaleć zimą w buszu. Poszłam sama szukać chochoła w zdziczałym zimowym sadzie.
W nocy zaczął padać śnieg. I jak go już tak napadało sporo, to zadzwonił mechanik, że samochód jest na chodzie i może go przywieźć, ale tylko do odśnieżanej drogi. Oczywiście kuzyn był za bardzo zajęty oglądaniem TV, żeby mnie odprowadzić.
– Dasz radę – mówi. – Tylko trzymaj się wycinki. Wilki żerują dopiero pod wieczór.
Nawet nie próbowałam go prosić, żeby jednak mnie ze strzelbą odprowadził. Dobrze wiedziałam, że z telewizorem w zimowym buszu nie wygram. Jeszcze nigdy tak szybko nie szłam po kopnym śniegu. Zdyszana i spocona – aż ze mnie parowało – czekałam na skraju odśnieżonej drogi na mechanika. W końcu podjechał – nie sądził, że tak szybko dojdę. Odwiozłam go do jego warsztatu i pojechałam do domu. Ach, jakże cieszyły mnie światła wielkiego miasta! Mojego miasta. A telewizora to nie będę oglądać do końca swoich dni. Nie chcę się zredukować do polsko-ontaryjskiego buszmena znarkotyzowanego TV. I od teraz u mnie w Swansea jest bez telewizora.