Nikt z nas nie wybierał czasów, w jakich przyszedł na świat. Większość z nas nie wybierze też chwili śmierci, w tym znaczeniu, że momentu przejścia na drugą stronę tęczy.
Wiemy to, wiedząc, że nie wybiera się kultury, która nas stworzyła, a w konsekwencji nie wybiera się również powinności, które owa kultura determinuje w nas na co dzień – ponieważ byłoby to równoznaczne ze sprzeniewierzeniem się ideom cywilizacji, która ukształtowała naszą tożsamość indywidualną i wspólnotową.
ODSZEDŁ POETA
Wszyscy za to możemy wybrać sposób, w jaki żyjemy, tym samym określając i jakość naszego życia, i wartości, w dążeniu do urzeczywistnienia których każdą cenę zapłacić warto. I jaką zgodzimy się zapłacić. Uwaga: do ceny życia włącznie.
Oczywiście wszystko powyższe, jeśli chcemy o jakości naszego życia myśleć i tę jakość rozważać. Bo nie wszyscy chcą. Zresztą nie każdemu myślenie jest do życia konieczne potrzebne. Nie każdy rozumie w czym rzecz, słysząc paremię autorstwa Plutarcha i przypisaną w jego “Żywotach równoległych” Pompejuszowi Wielkiemu, wkraczającego na pokład okrętu wbrew ostrzeżeniom. Przed sztormem czy może przed piratami, nie pamiętam: “Navigare necesse est, vivere non est necesse”. Czyli, że choć musimy żeglować, bo żeglowanie jest koniecznością, to żyć wcale nie musimy, bo życie koniecznością nie jest.
Z konieczności żeglowania doskonale zdawał sobie sprawę Jarosław Marek Rymkiewicz i o tym między innymi pisał. Teraz ziemska fregata Poety dobiła do portu. Poniżej słowa Człowieka, który odszedł, byśmy kolejny raz mogli skatalogować nieodżałowany brak, kolejny raz poniewczasie uświadamiając sobie, kogo straciliśmy i jaką moc spajającą z perspektywy wspólnoty mogłyby zawierać słowa, których nigdy już nie napisze: “Nie mam ani kropli polskiej krwi, w moich komórkach nie ma ani kawałeczka polskiego genu; polskość nie jest ani biologiczna, ani genetyczna. Ona nie bierze się z krwi, a nawet, jak pokazuje mój przykład, nie bierze się pochodzenia. Polskość to jest straszna siła duchowa i to nie my ją wybieramy, bo nie możemy niczego wybierać, to ona nas wybiera”. W jednym z nielicznych wywiadów wyznał też, że – słuchajcie, słuchajcie: “Bycie Polakiem to najpiękniejsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu”. Spoczywaj w pokoju.
Oddawszy Poecie, na co bez wątpienia zasłużył, wracajmy do żywych.
INNYM RAZEM
Otóż trzeba Państwu wiedzieć, że felieton z ubiegłego tygodnia, zatytułowany dość sprytnie – nie chwaląc się, jam to uczynił – zatytułowany sprytnie (błyskotliwie, perfidnie, przebiegle, makiawelicznie, szalbiersko – proszę wybrać sobie po uważaniu) – więc felieton z ubiegłego tygodnia, zatytułowany “Śmiercionki”, wzbudził był wśród Czytelników spore zainteresowanie. Ponadprzeciętne, rzekłbym. Niniejszym dziękuję zatem zarówno za dosadną a celną krytykę, jak i za zdania znaczeniowo przeciwpołożne, czy tam na przeciw krytyki położone, a nie mające do krytyki pretensji.
Obiecywałem do tematu wrócić (rzecz jasna: o ile dobry Bóg pozwoli, a Szanowna Właścicielka sprzeciwu nie wyrazi), wszelako proszę pozwolić, że uczynię to w nieco późniejszym terminie, gdy temat inkryminowanych śmiercionek nieco się we mnie odleży. Jednakowoż, wiedząc, że o jezioro i narybek należy dbać, tytułem zanęty zapowiem o czym będzie. Otóż będzie, mniej więcej i między innymi, o tym co wiemy (i czego nie wiemy, bo nam mówić nie chcą) na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych. Będzie o człowiekowatych ewoluujących do filoszczepów, antyszczepów bądź niedoszczepów. Napiszę również, bardzo poważnie, o ofiarach z ludzi składanych na ołtarzu współcześnie acz fałszywie rozumianego “dobra wspólnego” (o prawdziwych, rzeczywistych ofiarach, jakkolwiek absurdalnie by to dziś nie brzmiało), a także o procederze “trafiania na rurę”.
Wreszcie, przeczytacie Państwo o dysfunkcjach układu odpornościowego oraz przyczynach tychże, leżących po stronie tak zwanej epidemiologicznej bomby, to jest aplikowanych człowiekowatym najnowszych osiągnięć inżynierii genetycznej, to jest preparatów “bezpiecznych i sprawdzonych”, zwanych “śmiercionkami”. Podsumowując: do lektury drugiej odsłony “Śmiercionek” zapraszam już dziś.
Przejdźmy teraz do kwestii odpowiedniej dla daty bieżącej. Boć pojechali sportowcy polscy na spartakiadę? Pojechali. Sportowcy i sportowczynie, co dodaję celowo, by o przykładowy feminotyw zahaczyć. Czy o feminatyw. Czy tam na igrzyska zwane “olimpiadą zimową” pojechali.
OTWORY KUCANKOWE
Pojechali z towarzystwem towarzyszącym. Masażystów pozabierali ze sobą, dietetyków, smarowaczy nart i wyostrzaczy łyżew rozmaitych też. Czy tam płóz. Płozy, łyżwy, narty pozabierali ze sobą. I kijki do nart. Narzekali przy tym, tak słyszałem, że kijków musieli dwa rodzaje zabrać. Te do nart i takie do pędzlowania nosów. Z wacikami na końcówkach. Waciki to w celu wyłapywania wirusa. Koronawirusa. Lecz nawet wieczni malkontenci nie wątpią tym razem, że to tak zwana “ściema okrutna”, bo Chińczycy mają gdzieś otwory nosowe sportowców i postanowili sportowcom gdzie indziej zaglądać. Czy tam nie tyle zaglądać, co wymazywać. I wymazują, podobno masowo, że hej.
Osobiście nie widziałem, choć słyszałem na własne uszy, że każą mianowicie spodni, spódnic i majtów pozbywać się, a następnie kucać z wypiętymi pośladkami. Ale sza, proszę nie rozpowszechniać, nikomu ani słowa i w ogóle. I nie próbujcie tego w domu.
Kucać każą sportowcom i sportowczyniom, co dodaję celowo, by o przykładowy feminotyw zahaczyć. Czy tam o feminatyw. Do tego tak sprytnie przysiad ów miałby być wykonany, by na chiński kijek z chińskim wacikiem natrafić już za pierwszym razem. Bez pudła, he, he. A to, ponieważ tamtejsze waciki skuteczniej wirusa wyłapują. Podobno. A już zwłaszcza wirusy ukryte we wskazanym wyżej otworze kucankowym.
I proszę zobaczyć, co się dzieje. Mimo opisanych niedogodności, każdy chciałby Zimowe Igrzyska Olimpijskie, by tak rzec, zaliczyć. Otwór nie otwór, to jednak tylko otwór i a co tam otwór. No jak nie, jak tak?
To i wzięli się, w sobie zebrali, czy tam ze sobą, sportowcy i sportowczynie (o feminotyw zahaczając), i zaliczyć igrzyska postanowili. I pojechali. Zaliczać. Koronować osiągnięcia sportowe. Czy tam osobiste kariery sportowe. I do diabła z otworami – acz w tym miejscu koniecznie dodać należy, że pojechali na olimpiadę z panem prezydentem naszym, Dudą Andrzejem. Czy tam z prezydentem Andrzejem Dudą, naszym panem.
TAK DZIAŁA ŚWIAT
Doszło już do szczytowania na spotkaniu prezydenta RP z prezydentem ChRL, jednakowoż nie wiadomo, na czym w sumie polegało to spotkanie, czy tam szczytowanie, i kto kogo czym na szczyt wpychał. Wypychał. Szczytowanie zaliczał. I gdzie ewentualne obu panów doprowadziło zaliczanie. Więc.
Do Chin więc pojechali, panowie sportowcy i panie sportowczynie (femino-coś tam), do państwa nade wszystko miłującego pokój. Mało tego. Pojechali do kraju, które szczególnie ów rodzaj miłości wpisany ma w geny, jak każde państwo komunistyczne miało, i które szczyci się tym, że walkę o pokój również w fenotyp wdrukowało sobie dobrowolnie oraz na stałe. Ku chwale, prawda, ludzkości. A tyle tego we wspomnianym fenotypie, co w węglarkach rosyjskiego węgla, zwożonego do nadwiślańskich ciepłowni i elektrociepłowni. Bo stamtąd taniej przywieźć niż u nas spod ziemi wydobyć. U nas trzeba sięgać głębiej i głębiej, a w Donbasie (“na Donbasie”) niemal na wierzchu leży. Czy gdzieś tam obok Donbasu. Dobry węgiel. Zaś wojna nie wojna, business is business. As usual. Tak działa świat.
Co z polskimi górnikami, ktoś pyta? Jak to co? Się przebranżowią. Podobno brakuje psich fryzjerów. Czy tam ludzkich szewców. Tych drugich to już jak na lekarstwo. Czy tam innych producentów kleju do jednoczenia prawicy, lewicy i w ogóle. A gdy ktoś za stary, by inwestować w nowe grabki i wiaderko do produkcji kleju łączącego partie, poglądy, i co tam jeszcze łączyć będzie trzeba? Ano, kto kleju produkować nie zechce, ten sam sobie winien będzie ubóstwa własnego i swoich najbliższych.
Na koniec kilka refleksji dotyczących “kwestii rosyjskiej”, bo to w samej rzeczy rzecz niezwykła, niezwykły kraj, niezwykłe państwo – współczesna Rosja. To znaczy współczesna również, boć Rosja nigdy zwykła nie była. W znaczeniu normalna. Ludzi niezwykłych rodziła, to przyznaję. Ba! Tylu ich narodziła, że żadna wojna im niestraszna. Jak oni tego swojego Putina kochają, to normalnie nie wiem co powiedzieć. Podobno Politkowska Anna, wracając do domu 7 października 2006 roku, omal nie upadła, biegnąc do windy, której drzwi uprzejmie przytrzymywał jej niejaki Dmitrij Pawluczenkow.
NIE BEZ PRZYCZYNY
Gość w drugiej dłoni trzymał pistolet, z którego za chwilę miał przestrzelić dziennikarce potylicę. Na cześć Putina. Z okazji urodzin watażki. Czy tam cara. Pawluczenkow, dodajmy, były oficer policji moskiewskiej, po ledwie pięciu latach śledztwa uznany został za winnego zabójstwa. Skazano go na 11 lat kolonii karnej. Nie wiadomo, czy, gdzie oraz ewentualnie z której strony, pan Dymitr wącha dziś kwiatki.
Mówią też, to znaczy niezwyczajni Rosjanie mówią, że niejaki Litwinienko Aleksander, w roku 2006 prowadzący śledztwo w sprawie śmierci Politkowskiej – po ucieczce z Rosji uzyskał azyl polityczny w Wielkiej Brytanii w maju 2001 roku – więc Litwinienko, nabierając z cukierniczki i wsypując do herbaty polon zamiast cukru, mruczał do siebie: “Zasłużyłem i będę miał za swoje”. Dziwne, bardzo dziwne, prawda, ale i to nic.
Prawie dekadę wcześniej (1999), mieszkańcy budynków mieszkalnych w Moskwie (dwóch budynków), w Wołgodońsku (jedno z najmłodszych miast rosyjskich, port nad Donem), w Riazaniu (200 km na południowy wschód od Moskwy, nad rzeką Oką) oraz w Bujnaksku (Dagestan), uznali, że trzeba pomóc “swojakowi”, zebrali więc w piwnicach nieco trotylu, czy tam czegoś skuteczniejszego od trotylu, zostawili obok “konserwy” w postaci martwych Czeczenów (kto nie wie, co to “ludzka konserwa”, tego odsyłam do historii prowokacji gliwickiej z 1939 roku), następnie pozapalali świeczki i rozeszli się, każdy na swoje piętro, by zasłużonego odpoczynku zażyć. Czy tam doczekać. No i doczekali – eksplozji. Tym samym między czwartym a szesnastym września 1999 roku w zawalonych blokach poniosło śmierć około trzystu osób. Przy czym do wybuchu w Riazaniu (tam akcję zaplanowano na 22. września) ostatecznie nie doszło.
Nie mówię, że było dokładnie tak, jak napisałem, bo tego nie wie nikt, niemniej odpowiedzialność za zamachy przygotowane i przeprowadzone przez funkcjonariuszy FSB zrzucono na Czeczenów, tym sposobem uprawomocniając “drugą wojnę czeczeńską”. Albowiem to oczywiste: Rosja nigdy nikogo nie napadła bez przyczyny. A jeśli przyczyna była, o napaści mowy nie ma.
***
Właściwa pora na szczegółowe omawianie charakteru Rosji i Rosjan jeszcze prawdopodobnie przyjdzie. Przyjdzie nawet na pewno, jeśli tylko przyjdzie pora na Ukrainę – i w tym kontekście odnotujmy groźne wieści, dotyczące tworzenia “sojuszu” Wielkiej Brytanii, Polski oraz Ukrainy, zagrożonej napaścią ze strony Rosji. Z tym, że cokolwiek ów “sojusz” miałby oznaczać w praktyce, skierowany będzie właśnie przeciwko Rosji. To jest, oczywiście, przeciwko “rosyjskiemu zagrożeniu”. Aktualnie trwa ponoć “uzgadnianie szczegółów” i jeśli to prawda, to po mojemu bać się możemy zasadnie. Nie mam za grosz zaufania do rozsądku nadwiślańskich polityków, konfrontowanych z doświadczeniem dyplomacji brytyjskiej. Wiele można mi zarzucić, ale nie analfabetyzm historyczny.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl