Rozmawiamy w domu państwa Elżbiety i Bogdana Gajewskich o emigracji, pracy w Kanadzie i życiu polonijnym.  Wszyscy jesteśmy niezwykli, ale część z nas jest bardziej niezwykła i do tej kategorii należą pp. Gajewscy.  

BG: – Czekam na raport jak będzie raport, to wtedy będziemy komentować bo teraz tylko gdybanie jest możliwe.

EG: – Po naszych różnych wyjazdach przyjeżdżaliśmy do domu i się zastanawialiśmy co jeszcze można zrobić.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

BG: –  I wtedy się zaczęło. Pewnego razu mieliśmy takie spotkanie z przyjaciółmi i tam każdy opowiadał co robił w życiu. Ja wtedy opowiadałem, jak studiowałem, jakie myśmy mieli życie studenckie w tamtych czasach… I tak opowiadam, odpowiadam a taka pani mówi pan to jest taka „opowiadająca głowa”, ale gdyby to wszystko tak zebrać, żeby to można było kiedyś przeczytać…. Ja mówię,  nie ma sprawy, napiszę książkę i  w ciągu trzech miesięcy powstała książka ”Eh, studenci,  studenci”.

        To było o latach 69 – 75 wcześniej. Tak czy inaczej. Wtedy studia trwały dłużej, 5 i pół roku.

EG: – Bogdana jeszcze dłużej, bo on miał kabaret na studiach nazywał się Kabaret dyktator zdobywali nawet w Krakowie jakieś tam puchary…

BG.: W Krakowie pucharu żeśmy nie zdobyli, natomiast  był przegląd kabaretów Polski północnej, zajęliśmy pierwsze miejsce.

EG: – W Kanadzie wydana została książka Eh, studenci studenci, ktoś nas zaprosił do radia i jedna z pań w radio mówi potem, ty masz bardzo dobry głos, nie chcesz być w radio? I zaczęła się przygoda radiowa. Parę lat dobrej.

        Pół godzinny program myśmy nagrywali przez cztery godziny w niedzielę. Nie sami, bo tam była Małgosia Kudali, tam technikiem był Krzyś Kur, była Jola Szaniawska, Andrzej Wiśniewski.

BG: – Było dużo fajnych ludzi, naprawdę.

EG: – W pewnym momencie chcieliśmy przekazać to studentom. Polskie Stowarzyszenie Studentów było. Mamy dwa uniwersytety w Ottawie, wyglądało że dobra grupa, ale raz przyszli. I to był pierwszy i ostatni raz.

– Myślę, że to było po prostu takie apogeum tego, co nasza fala imigracyjna wydała z siebie, bo myśmy chcieli czegoś więcej od życia, też byliśmy wtedy twórczy zawodowo i nie tylko.

BG: Robiliśmy ten program radiowy przez prawie 5 lat no i potem przyszedł rok 1999 i była powódź w Hondurasie i wtedy

EG: W Domu Polskim była bardzo duża wystawa pod auspicjami ambasad itd.

BG:  Artyści Polscy zrobili aukcję i zebrane pieniądze szły na odbudowę kościoła w Hondurasie. Taka była akcja.  Zauważyliśmy, że oni się nie znają ze sobą.

BG: Zorientowaliśmy się, że ci artyści polscy którzy mieszkają w Ottawie, którzy partycypowali  w tej całej bardzo dobrej imprezie nie wszyscy znali się nawzajem. No to mówimy, jak to się nie znacie, to się poznajmy, bo  z mikrofonem  robiliśmy jeszcze te wywiady.

        Postanowiliśmy założyć Stowarzyszenie Twórców Ottawskich. Tak że z radia, gdzie sprzedawaliśmy, że tak powiem, powietrze, przenieśliśmy to na formę pisaną, bo doszliśmy do wniosku, że w tym środowisku, gdzie są twórcy dobrze byłoby mieć jakiś biuletyn i w związku z tym powstał magazyn „Mixer”, który wydawaliśmy przez kilka lat. A tutaj te magazyny „Mixer” są złożone razem. Tak to wyglądało…

(…)

EG: Następnie, co myśmy zrobili, założyliśmy stowarzyszenie twórców ottawskich i to była grupa nieformalna bez członkostwa, bez wpisowych opłat i tak dalej i organizowaliśmy spotkania w ten sposób, że jeżeli ktoś organizował wystawę, to oczywiście chodziliśmy tam, ale w międzyczasie raz w miesiącu spotykaliśmy się po domach i to była grupa 20, 30 osób z zadanym tematem na spotkanie. Więc jeżeli gospodarzem był artysta, który mógł coś pokazać, to było forum dla niego, żeby się pokazać.

        A jak nie było miejsca żeby coś pokazać to wymyślaliśmy temat. Na przykład, różnica między pornografią a sztuką.

BG: – Gdzie jest ta granica.

EG: – I bardzo dobrze i mądrze się ludzie przygotowali z dużą ilością ilustracji i to było na szalenie wysokim poziomie.

BG: Potem np. walentynki w sztuce to też temat ciekawy był. Było dużo ciekawych tematów.

(…)

EG:  Jednym z mankamentów osiedlenia się w Ottawie było to że nigdy w Ottawie nie było „Polaczkowa” jako takiego, dlatego że ludzie wykształceni potrafili się szybko zaaklimatyzować.

– „Polaczkowo”  to może brzmi tak bardzo pejoratywnie, ale ja myślę, że w tym jest bardzo dużo czegoś takiego czego nam, zwłaszcza po latach, bardzo brakuje, to są właśnie polskie delikatesy, to są ci zwykli normalni Polacy,  którzy mają bardzo ciekawe życiorysy i też ciekawe opinie.

BG: Myśmy dotknęli sprawy, która jest dosyć ważna, mianowicie, jeżeli będziemy działali w środowisku polonijnym,  no to między sobą fajnie, działamy, ale Kanadyjczycy nic o nas nie wiedzą. To samo nasze wnuki, bo wnuki już po polsku mówią słabo, nawet jak chodzą do polskiej szkoły, to w dalszym ciągu ich język to nie jest język do czytania pięknej polskiej literatury. W szkole nie nauczysz wszystkiego niestety limit czasu. Chodzi o to, że na przykład jak są gazety włoskie to po jednej stronie jest po włosku, po drugiej po angielsku. Chodzi o to, żeby wnuki wiedziały, co piszą w gazetach na temat Włoch. Chciałem tylko zasygnalizować, że jeżeli chcemy, żeby…

-To jest temat, który cały czas krąży, od kiedy tutaj jestem, że my tworzymy takie hermetyczne środowisko, a powinniśmy bardziej mówić po angielsku.

        Myślę, że to w pierwszym pokoleniu tak jest; ludzie nie mówią po angielsku, mówią z akcentem. Wstydzą się czasem mówić po angielsku, lepiej czują się wśród swoich…

        Ale też ludzie, którzy już mówią po angielsku, drugie pokolenie,  przez to, że zostali wychowani w polskich domach to ta kultura polska niezależnie od tego czy się polski zna czy nie, zaczyna być atrakcyjna.

        I to mnie w pewnym momencie uderzyło, że młodzie ludzie  jadą do Polski, wracają i mówią, fajny kraj, super jedzenie i  Polska zaczyna im kojarzyć się z jedną z fajnych kultur europejskich.

        My nie zrobimy tego otwarcia na innych na siłę, przez to, że połowę naszej komunikacji będziemy robić po angielsku, połowę po polsku. Ja myślę  problem jaki mamy to raczej  zachowanie języka polskiego w drugim pokoleniu.

        A promocję polskiej kultury oczywiście zawsze powinniśmy robić po angielsku.

        Rozmawiałem z takimi paniami, które prowadzą  szkołę z polskim językiem wykładowym. Zapisują do niej swoje dzieci ludzie, którzy chcą żeby to dziecko po pierwsze, nauczyło się czegoś, bo dzisiejsze szkoły  niewiele uczą, a więc po polsku można temu dziecku zaoferować dobrą edukację formalną, a oprócz tego znajomość języka polskiego.

BG: Moja małżonka wymyśliła coś takiego właśnie na temat tych ludzi, którzy tu przyjechali, nie wszyscy mieli rodziny, na Wielkanoc organizowaliśmy tutaj właśnie u nas na wsi, organizowaliśmy spotkania, bo jest dużo miejsca, ludzie mogli przyjechać i pikniki robiliśmy i mogliśmy się spotykać, bo w mieście nie ma gdzie.

– Pięknie mieszkacie. Kiedy się wyprowadziliście, jak to było z tym, że tutaj akurat mieszkacie koło miejscowości Poland?

EG: Jak Bogdan dostał pracę w rządzie to kupił wiatrówki naszemu synowi pod choinkę i tej wiatrówki w parku, w mieście nie można było z niej strzelać, więc myśmy szukali takiego kawałka ziemi.

BG: – Żeby namiot można było gdzieś rozbić, postrzelać z wiatrówki, mieć coś dla siebie.

EG: I tak znaleźliśmy Poland, Ontario. Przyjechaliśmy tutaj i w takim narożnym sklepiku był napis „mówimy po polsku”, weszliśmy, nikt nie mówił po polsku, ale był taki Jacques Robach z matki Ukrainki i taty Polaka, były resztki hotelu „Warsaw”. Skąd te nazwy polskie; są dwie teorie. Ja jestem zwolenniczką innej i Bogdan innej. Ja myślę, że to „polski Land”. Natomiast nie ma żadnych grobów polskich na lokalnych cmentarzach, a jest tutaj 11 cmentarzy prywatnych, małych, nie ma polskich nazwisk, ani jednego.

        Poza tą mamą, która była przyjezdna,  a Bogdan z kolei się doczytał i wierzy doskonale w to, że irlandzcy i szkoccy osadnicy przezimowali z Polakami, którzy byli w drodze z Montrealu do Wilna  i ich  tutaj złapała  jesień i zostali przez zimę. Podzielili się z Irlandczykami i Szkotami tym, co mieli m.in. oziminą, której nikt tutaj nie znał.

BG: Polacy mówili, że tutaj jest, tak jak w Poland, że taki sam krajobraz, takie same drzewa.

        Jeszcze jest druga sprawa, że nie używano nigdzie w Kanadzie słowa „land” po czyimś imieniu bo ewentualnie, mówiło się na przykład z francuskiego Ville.

EG: I w 2004 roku przenieśliśmy się tutaj na stałe. Nie był skończony dom, budowaliśmy wszystko sami.

BG: Z projektem to było tak poszedłem do inspektora budowlanego i mówię chcę się budować. No to się buduj. Ja mówię, no dobra, ale jakieś plany? A on, zrób sobie takie plany, żeby ci było wygodnie.

– Można było robić, co się chce?

BG: On tylko poprosił, żeby zapłacić za inspekcję każdego etapu, który robimy, żeby się nie zawaliło i sam także tego pilnował, ale z ciekawości, ten świętej pamięci inspektor przyjeżdżał tutaj, pogadać i przy okazji doradzał nam .

BG: Fajnych ludzi mieliśmy dookoła. Dam przykład elektryka; musieliśmy  postawić słup, żeby mieć prąd, żeby cokolwiek tutaj robić. Pracowałem w downtown w Ottawie, w książce telefonicznej znalazłem elektryka w miejscowości Poland. Zadzwoniłem do niego, mówię, słuchaj, kupiłem kawałek ziemi tutaj w Poland i chciałbymm żebyś mi słup postawił i wyprowadził gniazdka na construction. On mówi, nie ma sprawy, no i dzwoni za jakiś czas i mówi wszystko zrobione, stoi.

        Ja mówię, to fajnie, to wypada żebym ci zapłacił,  mówię dobra, to w niedzielę przyjadę do ciebie. Który to jest dom numer, to w południe przyjeżdżam.

        Przychodzę, pies wyskoczył do mnie z piłką, chce się bawić, nikogo nie ma, jednak stoję i czekam, podjeżdża samochód facet wychodzi, co ty tu robisz? – No czekam na elektryka. – To ja jestem elektryk. Ale co ty tu robisz, ja mówię, stoję i czekam. – Tutaj się tak nie czeka. Ty powinieneś siedzieć na werandzie i pić piwo z mojej lodówki. Okazało się, że dom jest otwarty, można wejść do kuchni, do lodówki wyciągnąć sobie piwo usiąść i czekać.

– Ale słuchajcie tak słucham waszych opowieści i mi się robi tęskno. Bo to jest świat, który odchodzi,  on odchodzi w Kanadzie, odchodzi nawet w takich miejscowościach jak tu, może tutaj zostanie zachowany, dopóki ludzie nie wyjadą, ale np. w Albercie w tych małych wioskach to już jest pusto, bo wszyscy wyjechali do wielkich miast, a w wielkich miastach ludzie inaczej żyją, chyba są mniej ludzcy i po prostu mniej wolni. Bo tutaj to jest wolność, to jest taki wymierny,  przyziemny wymiar wolności; buduję to, co moje, inni ludzie mi doradzą, pomogą. Zapytam się. To jest chyba największe piękno naszego życia?

BG: Dam ci przykład. Wyjechaliśmy do znajomych, zima, śnieg. Przez trzy dni padało. Wracamy i myślimy w samochodzie, jak my odśnieżymy wjazd, bo jak pług jedzie to taki wałek zrobi solidny i nie ma jak wjechać, i trzeba potem odśnieżyć, a do domu kawałek drogi jednak jest. Co my zrobimy? Patrzymy odśnieżone, wjazd, wszystko pod sam dom. Wszystko ładnie. Kto to zrobił? Nie wiadomo.

EG: Chodzimy po sąsiadach, a z torebką ze słodyczami, że niby Walentynki się zbliżają itd. pytamy, czy to ty nam odśnieżyłeś? Nikt się nie przyznał. I nie wiemy do dzisiaj, kto to zrobił.

BG: Tydzień później poszliśmy do sklepu, kupiliśmy kilka butelek wina, kilka takich torebek z różnymi  słodyczami i żeśmy porozwozili po okolicy. W ogóle trzeba przyznać, że tutaj ci ludzie są bardzo, bardzo sympatyczni.

– To jest ta stara Kanada, gdzie jak się samochód zepsuł przy drodze, to zaraz się ktoś zatrzymał, pytał się czy ci nie pomóc.  To było coś wyniesione jeszcze z tych homesteadów z wieku 19, że trzeba sobie wzajemnie pomagać, żeby przeżyć. Ale to właśnie tworzy coś, do czego – myślę – zaczynamy wszyscy bardzo tęsknić.

BG: No tak, ale jeszcze jest jeden aspekt życia na wsi; założenie wśród ludzi tutaj jest takie, że ty sobie sam wszystko zrobisz.

        Jak na początku myśmy mówili, dobra, to przyjmiemy kogoś, żeby nam coś zrobił. I pytaliśmy kogo wynająć, odpowiadali, a po co wynajmować, zrób sobie sam. To się powtórzyło drugi, trzeci raz i potem już wiedzieliśmy, że nie ma co pytać, trzeba samemu robić, bo tak jest najprościej i najlepiej.

EG: Chciałam jeszcze powiedzieć, że był trend wyjazdowy i zaczynało być jakby pusto. Teraz się zaludniło i  jest etap, kiedy ludzie się budują.

– Wracają z Ottawy.

EG:  I na przykład, mamy już bezpośrednich sąsiadów, których nie mieliśmy i już nie są friendly, odwracają się tyłem, jak idziemy na spacer, żeby nie zagadywać, bo „on jest zajęty”.

– Bardzo mi było miło, bardzo dziękuję za gościnę. Ten cały konwój, który chyba właśnie obudził część społeczeństwa, tych Kanadyjczyków, którzy uważali, że zawsze jakoś to będzie. A byli przyzwyczajeni do czegoś zupełnie innego, do innego kraju, który na naszych emigracyjnych oczach utracili.

BG: No i szybko dwa słowa, żeby zakończyć co robimy w tej chwili. – Teraz robimy filmy, tak że mamy własny kanał filmowy, Bogdan Gajewski video, albo Bogdan Gajewski Ottawa video na YouTube i tam już w tej chwili mamy ponad 30 filmów, i to są krótkie filmy, żeby oglądać krótko, bo ludzie nie mają cierpliwości Nasze filmy są po 10 minut.

–  Zapraszamy i zachęcamy wszystkich do tego samego do dokumentowania i własnego życia i własnej okolicy bliskich i przyjaciół i tego co kto ma do pokazania. Nie wstydźmy się i nie krępujmy się, bo  czas szybko mija a  może to zainspiruje do tego by własne życie bardziej otworzyć.

EG: Zmienić i wzbogacić czyjeś.

rozmawiał Andrzej Kumor