Teraz znów jest ten czas. Niby zima, ale oczekujemy, że jest wiosna. W moim ogródku, w miejscu normalnie zacienionym, gdzie tylko wczesną wiosną dochodzi słońce pojawiły się zalążki pierwiosnków. Przypomniałam sobie, że na jesieni tych cudownie pachnących zwiastunów wiosny nie nawiozłam. Zabrakło mi ich ulubionego nawozu – kurzych kup. Ale u nas są one przetworzone w granulki, i kurzej s***ki w niczym nie przypominają. Moje wnuki myślą, że kurza kupa to takie właśnie granulki. Też nieładnie pachną, ale trochę mniej niż kurza rzeczywistość.
Moje wnuki, ba!, nawet moje dzieci nie wiedzą nawet jak pachnie zmokła kura, a jakbym im opowiedziała, jak parzona, aby ją oskubać, to by chyba już więcej do ust nie wzięły kurczaka. A ja tego wszystkiego kiedyś doświadczałam.
Dlatego też, postawiłam się okoniem, kiedy to moja na wskroś nowoczesna rodzina wymyśliła, że będę hodować kury. Nawet mi wymyślili przenośny kurnik, który się przestawia, żeby kury co raz to dziobały trawkę i kamyki w innym miejscu. Na pytanie, kto będzie sprzątał kupy w starym miejscu odpowiedzi nie usłyszałam. Na uwagę, że po tych kurzych kupach będą chodzić bosą stopą, bawić się, grać w piłkę, dwa ognie, usłyszałam yak! Acha w dwa ognie (nazywaną w innych regionach Polski obstrzelanką) nie udało mi się nikogo w Kanadzie nauczyć. Zresztą w Polsce także już nikt nie gra w tę grę.
A największe zdziwienie moich dzieci wzbudził cykl życia kury. Wiadomo, z jajka jest kurczątko (część kurczątek nie dożywa okresu dojrzałości i znoszenia jaj, bo są jakieś chore i zdychają) – i co z tymi zdechłymi zrobić? Te co szczęśliwie dorosły to przez jakieś cztery lata są nioskami, o co głównie chodziło moim dzieciom – żebym miała świeże jajka. A co po tych czterech latach? Na rosół? Łatwo powiedzieć, tylko kto tej kurze utnie łeb, kto ją wypatroszy, kto są oskubie, i tak dalej, i tak coraz groźniej.
No i wtedy zaczynamy od początku. Tylko dobrze by mieć koguta, żeby jajka były zapłodnione, i wylęgły się z nich kurczątka. I trzeba tak to wszystko zorganizować cyklicznie, żeby co roku były nowe kurczątka. Ale tego moje nowoczesne dzieci wiedzieć nie chcą. Jakiś bleeding heart (krwawiące serce) naopowiadał im o hodowli kur w mieście. Sam zapewnie nie miał zielonego pojęcia z czym to się wiąże, tylko obejrzał filmik z instrukcjami na youtubie. I już! Recepta gotowa. Na co pytam? Chyba na zagładę, i kur, i mnie, i całej mojej rodzinki. Więc się nie piszę na hodowlę żadnych kur w ogrodzie, nawet na wsi ich mieć nie będę. A na wsi, to pewnie by mi te kury próbowały porwać: kuny, listy, wilki, niedźwiedzie. Nie. Ale tak samo nie piszę się nie wiele innych nowoczesnych mitów. Czy to przychodzi z wiekiem i doświadczeniem? Raczej bym powiedziała z impregnacją na prymitywne urabianie internetowe.
I to o to chodzi, aby wytworzyć człowieka fragmentarycznego, który widzi cztery kury bez ich cyklu życia. A pierwiosnki podsypałam kurzym zgranulowanym nawozem. Odwdzięczą mi się już wkrótce pięknym pachnącym kwieciem.