Zakony nasze między wielu innemi tę mają głównie zasługę, że z wielkiem poświęceniem pracują około wychowania i kształcenia młodzieży. Utrzymują one szkoły ludowe i inne zakłady naukowe, którym nie mogą dorównać szkoły państwowe, na wychowanie młodzieży w wierze i dobrych obyczajach wcale niezważające, albo nawet zgubnie na nie wpływające. Za te właśnie dobre szkoły nieprzyjaciele Boga i Kościoła najwięcej na zakony się gniewają; zarazem też się spodziewają, że skoro się im powiedzie wraz z zakonami zniweczyć szkoły katolickie, to młodzież zmuszona będzie uczęszczać do bezwyznaniowych, a raczej bezbożnych szkół publicznych, — tam prędko zobojętnieje na Boga i wiarę, a przejmie się zasadami i dążnościami masońskiemi i socyalistycznemi i ostatecznie całą Francyę odwróci od świętej Wiary katolickiej. Jak tedy zakonom, tak też młodzieży we Francyi grozi wielkie niebezpieczeństwo. Intencya jednak tegomiesięczna nie do samej tylko Francyi się odnosi, ale mamy się modlić o zachowanie młodzieży od złego wogóle we wszystkich krajach, a więc i w naszym zwłaszcza.
Mówi Pismo święte: Młodzieniec wedle drogi swojej, choćby się zestarzał, nie odstąpi od niej; i to samo twierdzi dawne nasze przysłowie: „Czego się garnuszek napije za młodu, tem na starość i skorupa jeszcze cuchnie.“ I dlatego naucza Prorok: Dobrze jest mężowi, gdy nosi jarzmo od młodości swojej; a Paweł św. upomina: A wy ojcowie synów waszych wychowywajcie w karności i grozie Pańskiej. Wogóle rozum i doświadczenie dowodzą, że kto za młodu szczerze przejął się prawdziwą czcią i bojaźnią Pana Boga i nauczył się we wszystkiem, wszędzie i zawsze postępować sumiennie, — taki nie łatwo stanie się złym i przewrotnym człowiekiem; a chociażby kiedy pod naporem pokusy odstąpił z dobrej drogi, to zwyczajnie wcześniej lub później z szczerą skruchą na nią powróci i ostatecznie zbawi duszę swoją. Przeciwnie kto za młodu, czy to z własnej, czy też obcej winy, nigdy Pana Boga należycie nie poznał i stąd też ani z własnem sumieniem szczerze rachować się nie nauczył, taki pospolicie potrzebuje prawie cudu łaski Bożej i nadzwyczaj dobrej woli, żeby w późniejszym przynajmniej wieku się nawrócić; a co smutniejsza, taki też najlepsze swoje i długie nieraz lata marnuje na to, żeby Boga obrażać i ludzi krzywdzić, — a dopiero lichą resztę życia na to obraca, żeby raczej dawne winy jakkolwiek naprawić, niż żeby jeszcze wiele dobrego zdziałać.
A jednak, jak wogóle wiele jest wezwanych, ale mało wybranych; tak samo też między młodzieżą wiele bywa takich, co do dziesięciu i dwunastu lat byli prawdziwie dobremi, Bogu i ludziom miłemi dziećmi, — ale stosunkowo bardzo mało tylko takich, coby w dobrem, to znaczy, w bogobojności i sumienności wytrwali aż do pełnoletności swojej. Jakiż tego powód?
Cztery ich tu, co najgłówniejsze wyliczę, mianowicie:
1) zepsuta nasza przez grzech pierworodny natura;
2) niedbalstwo, lub nawet zły przykład rodziców;
3) złe szkoły;
4) zgorszenie.
Najprzód tedy wiemy. że skutkiem grzechu pierworodnego zmysł i myśl serca człowieczego skłonne są do złego od młodzieństwa swego. Żagiew grzechu z nami się rodzi, trwa w nas przez całe życie i dopiero wraz z nami umiera. Wiedział o tem święty Paweł, kiedy narzekał na siebie: nie co dobrego chcę, to czynię; ale złe, którego nienawidzę, ono czynię. Doświadczamy tego i my sami na sobie, ilekroć np. co najlepszego szczerze postanawiamy, a potem za lada pokusą postanowienia swego nie dotrzymujemy. Spostrzegamy to też u dzieci, w których ni stąd ni zowąd pojawia się popędliwość i gniew, ciekawość, kłamliwość i różne inne złe skłonności, których ich nikt nie uczył. Niejeden też z własnego wie doświadczenia, że w dziecinnym już wieku nabył najgorszych nieraz nałogów, których go nikt nie uczył i których całą ujemną wagę dopiero później zrozumiał.
Otóż, ten wrodzony skażonej naszej naturze popęd do złego, jest pierwszym i najgłówniejszym powodem wszelkiego zepsucia, tak u starszych, jak szczególnie i u młodych. Na to obok łaski Bożej jedno jedyne jest lekarstwo, które Chrystus Pan wszystkim bez wyjątku, młodym i starym poleca, mówiąc: Jeśli kto chce za Mną iść, niech sam siebie zaprze. Zaprzeć zaś samego siebie znaczy tyle, co zaprzeć się swoich widzimisię i swoich zachcianek. Im wcześniej i lepiej dziecko nauczy się chętnie i pokornie poddawać swoje dziecinne zapatrywania i zachcianki najprzód pod sąd i wolę rodziców, a następnie pod nieomylną naukę i zawsze święte przykazania tego, którego mu rodzice zastępują, Pana Boga naszego wszechmogącego, tem lepiej i bezpieczniej dla siebie i dla zbawienia duszy swojej wyrobi sobie sumienność i hart duszy. I dlatego to z tak wielkim naciskiem nakazuje Pan Bóg: Czcij ojca twego i matkę twoją, aby ci się dobrze wiodło i abyś długo żył. I dlatego niemasz też większego okrucieństwa nad to, którego dopuszczają się rodzice względem dzieci swoich niemądrze rozpieszczonych, kiedy im we wszystkiem prawie przytakują, dogadzają, ustępują.
Po wtóre, niedarmo Pan Bóg powierzył opiekę i władzę nad dziećmi rodzicom; rodzice też ponoszą wobec Boga i ludzi główną odpowiedzialność, jak za ciało tak więcej jeszcze za duszę każdego ze swych dzieci. Nie mogą jak niegdyś Kain zapytany: gdzie jest Abel, brat twój? odpowiedzieć: Nie wiem; zalim ja jest stróżem brata mego? Z tej odpowiedzialności za każde z dzieci ich nikt i nic zwolnić nie może, bo ją sam Bóg na nich włożył. Ale i władzy nad dziećmi i prawa opiekowania się niemi rodzicom ani Kościół, ani państwo, ani urząd, ani ustawa żadna odebrać, ani uszczuplić nie może bez wyraźnego i wielkiego zgwałcenia postanowienia Bożego, — chociaż i Kościół i urząd ma prawo karać rodziców jak za zaniedbanie swoich względem dzieci obowiązków, tak też za nadużycie swojej nad niemi władzy. A mimo to jakże wiele jest ojców i matek, co zapytani: gdzie twoje dziecko? co ono robi? z kim i czem się bawi? czy rośnie jak w lata, tak też w mądrość i łaskę u Boga i ludzi? muszą z Kainem odpowiedzieć: Nie wiem. — I gorzej jeszcze, ileż to rodziców, od których dzieci ich uczą się przeklinać, — gwałcić Niedziele i święta, — od ojca, poniewierać matkę — od matki, znieważać ojca, — upijać się, i tyle innych złości! A jeśli obcym ludziom grozi Pan Jezus: Ktoby zgorszył jednego z tych małych… lepiej mu aby zawieszono kamień młyński u szyi jego, i zatopiono go w głębokości morskiej; — cóż czeka rodziców, którzy do grzechów przyuczają własne swe dzieci?
Po trzecie, przywodzą młodzież do złego złe szkoły. Szkołyć są potrzebne, bo młodzież wogóle potrzebuje większego wykształcenia, niż je w rodzicielskim domu zwyczajnie otrzymać może; skutkiem tego rodzice, dbający o doczesną też przyszłość swych dzieci, zmuszeni bywają posyłać je do szkół. Niestety, w nowszych zwłaszcza czasach namnożyło się szkół takich, że o nauce w nich nabytej trzeba powiedzieć one słowa Zbawiciela: Cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął? Odnosi się to szczególnie do tych szkół, w których 1) Wiary świętej i szczerej pobożności wcale nie, albo w niedostatecznej tylko mierze uczą; 2) nauczyciele i przełożeni ledwie o jakąkolwiek karność szkolną, a o dobre obyczaje poza szkołą prawie nic nie dbają; 3) nauczyciele podczas wykładów twierdzenia przeciwne wierze zachwalają jako prawdy niezbite i zdobycze naukowe, a na domiar złego jawnie okazują, że sami obywają się bez Boga, Kościoła i św. Sakramentów. Gdziekolwiek są takie, a może nawet tylko takie szkoły, tam rodzice i wszyscy zgoła katolicy mają święty obowiązek użyć całego swego wpływu i mienia, pilnie też korzystać z przysługujących im praw obywatelskich np. przy wyborach, żeby zdobyć sobie szkoły dobre i prawdziwie katolickie, w którychby dorastające pokolenia uczyły się dorabiać się nie tylko chleba, ale i Nieba.
Po czwarte, przywodzą młodzież do złego zgorszenia, których w naszych czasach podobno jest już tyle, co niegdyś było w Sodomie i Gomorze. Pełno zgorszenia po wsiach: w karczmach, przy kieliszku i tańcach, przy prządkach, na pastwiskach i schadzkach potajemnych, plugawe rozmowy, żarty itd. itd. Pełno zgorszeń po miastach: w szynkowniach, w teatrach i różnego rodzaju widowiskach, na ulicach, i nieomal wszędzie dokądkolwiek się ruszyć. Pełno zgorszenia po książkach i gazetach, na afiszach porozlepianych na murach, w wystawach sklepowych itp. A wszystkie te zgorszenia pobudzają dorosłych, ale więcej jeszcze młodych do dogadzania i folgowania wszystkim namiętnościom i zachciankom swoim, bez względu na Boga, na sumienie, na zdrowie, na grosz, na wstyd, wreszcie i na uczciwość. I co najsmutniejsza, że w tych naszych czasach namnożyło się bezczelnych jakby apostołów zgorszenia, którzy śmiało nazywają dobre złem, a złe dobrem: bo bojaźń Boga i pobożność nazywają wstecznictwem, a bezbożność i niedowiarstwo oświatą; posłuszeństwo dla rodziców i władzy lizuństwem, a krnąbrność i niekarność męzką samodzielnością; nienawiść klasową i wszelką inną walką o byt i słuszną samoobroną własnej godności i praw swoich zagrożonych, miłość zaś chrześcijańską brakiem odwagi; wyuzdaną rozpustę nazywają wolną miłością i potrzebą natury, nierzetelność zachwalają jako zręczność i umiejętność radzenia sobie w życiu i interesach, a potwarze, obmowy i plotki jako godziwą i dla dobra ogólnego potrzebną krytykę i wyrabianie opinii publicznej. Ta niecna, a niestety wytrwała robota apostołów złego, taki już wywołała zamęt w pojęciach o tem co dobre, a co złe, że nieraz i staremu, a cóż dopiero młodemu, trudno rozpoznać prawdę od fałszu, chyba że posiada gruntowną znajomość zasad katolickich, przejęty jest szczerą bojaźnią Boga, a zarazem często chodzi do spowiedzi i radzi się dobrze doświadczonego i uczonego spowiednika.
W każdym razie jasna jest rzecz, na ile złego biedna nasza młodzież jest narażona i jak wiele ze strony rodziców, wszystkich jej szczerze i po Bożemu przychylnych i jej własnej potrzeba czujności, pracy i modlitwy, aby ją od tego istnego potopu złego na nią czyhającego, uchronić. Więc czujności i pracy, ale najwięcej modlitwy; bo jak mówi Pismo święte: Jeśli Pan nie zbuduje domu, próżno pracowali, którzy go budowali; jeśli Pan nie będzie strzegł miasta, próżno czuwa, który go strzeże.
za Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku