Przed wielu laty kawalerzyści budzili pozytywne skojarzenia. Dziś są już właściwie zapomniani. Czytelnicy mają okazję poznać najsłynniejszych polskich kawalerzystów, z wydanej przez wydawnictwo Fronda (innej firmy niż portal o tej samej nazwie), 304 stronicowej książki „Chłopcy malowani. Najsłynniejsi polscy kawalerzyści” autorstwa Małgorzaty Król.
Z kart pracy „Chłopcy malowani. Najsłynniejsi polscy kawalerzyści” czytelnicy poznają losy takich polskich kawalerzystów jak: Aleksander Ułan (od którego nazwiska pochodzi słowo ułani), Jan Leon Kozietulski (kawalerzysta spod Somosierry), (znienawidzony przez Rosjan) Aleksander Lisowski (walczący w wojnach XVI wieku), Józef Bielak (oficer czasów Stanisława Augusta), Wojciech Rubinkowski, kawalerzysta międzywojennej Polski Bolesław Wieniawa-Długoszowski, bohater USA i Polski Kazimierz Pułaski, Władysław Belina-Prażmowski, Hubal, czyli Henryk Dobrzański, Jerzy Sosnowski, kawalerzyści w Armii Andersa, tatar Stefan Mustafa Abramowicz.
Recenzent portalu „Historykon” docenił autorkę pracy „Chłopcy malowani. Najsłynniejsi polscy kawalerzyści” za to „wprowadza nas w świat polskiej kawalerii. Nie czyni tego jednak opisując dokładnie historię poszczególnych formacji czy podając specjalistyczne, rozwlekłe informacje, jak bywa to zazwyczaj”. Zdaniem recenzenta „w pracy tej znajdziecie wiele intrygujących ciekawostek”. Według recenzenta książkę wydaną przez Frondę „pochłania się naprawdę szybko. Są momenty, gdy czyta się z wypiekami na twarzy”. Recenzent polecił książkę „jako formę wprowadzenia do tematu”.
Jedną z najbardziej znanych postaci opisanych w pracy „Chłopcy malowani. Najsłynniejsi polscy kawalerzyści” jest Aleksander Lisowski. Autorka w swej pracy stwierdziła, że:
„O wczesnych latach szlachcica wiadomo bardzo, bardzo mało. Niepewna jest nawet data jego narodzin. Przyjmuje się najczęściej 1575 r., choć mogło być to nawet pięć lat później. […]
„Człek bezbożny i buntownik”
W 1600 r. już doświadczony wojskowo Lisowski powrócił na Litwę i zaciągnął się w szeregi chorągwi husarskiej rotmistrza Feliksa Szczęsnego Niewiarowskiego herbu Lubicz. Wyruszył z nią do Inflant, gdzie litewska armia broniła krainy przed szwedzkim naporem.
Wojna o Inflanty w XVI i XVII w. jest niczym wieloodcinkowa opera mydlana. Podczas kolejnej odsłony konfliktu o dominium Maris Baltici dała o sobie znać buntownicza natura Aleksandra. W czasie obrony Inflant w 1604 r. żołnierze wojska Rzeczypospolitej odmówili w pewnym momencie walki do czasu otrzymania żołdu. Z relacji hetmana polnego Jana Karola Chodkiewicza wynika, iż przywódcą mącicieli był Lisowski, „człek bezbożny i buntownik”, jak go nazwał. Według historyków skazano go za to prawdopodobnie na banicję, czyli wygnanie. Mężczyzna zniknął wówczas na kilka lat, a pojawił się – jakby mało mu było buntu! – w trakcie rokoszu zebrzydowskiego jako członek służby jednego z przywódców rewolty Janusza Radziwiłła.
Aleksander stanął po stronie podczaszego, gdy dowiedział się o niechęci, jaką darzy go Chodkiewicz, który zresztą jawnie nienawidził też magnata. Lisowski w stopniu rotmistrza dowodził kozacką chorągwią w czasie bitwy pod Guzowem, będącą ostatecznym pojedynkiem pomiędzy zbuntowaną szlachtą a królem Zygmuntem III Wazą.
Władca nie ustąpił z pola bitwy i do końca dodawał otuchy swym żołnierzom. To było starcie silnych osobowości. Po stronie króla wybitni hetmani: Stanisław Żółkiewski i Jan Karol Chodkiewicz, wśród buntowników wyróżniał się zaś Radziwiłł, który pierwszy natarł na szyki przeciwnika.
Rokoszanie „stawili pole jako ludzie rycerscy, ale przegrali”. Za wycofującym się na Polesie Januszem podążył Lisowski. Tam Radziwiłł zbierał ochotników do ponownego uderzenia na Wazę. Aleksander jednak najwyraźniej miał już dość niepewnej pozycji w Rzeczypospolitej i gdy usłyszał o „Łotrze Tuszyńskim”, który pretenduje na cara Rosji, postanowił spróbować swych sił w Carstwie.
Pod koniec 1607 r. Lisowski pojawił się pod Starobudem w obozie Dymitra II, zwanego Samozwańcem. Ów Łotr, Łżedymitr, Szalbierz (tak go pejoratywnie określano) podawał się za zamordowanego w maju 1606 r. Dymitra, pierwszego samozwańczego cara Rosji (który z kolei twierdził, że jest ocalałym synem cara Iwana Groźnego). W osobie Dymitra II córka wojewody sandomierskiego Maryna Mniszchówna rozpoznała rzekomo swego zmarłego męża i poślubiła mężczyznę.
Rozpoczęła się era drugiego Samozwańca i dymitriad, w których uczestniczyło wielu polskich magnatów i żołnierzy, dających się oszukać „złodziejowi tuszyńskiemu” (tak nazywano Dymitra II od rosyjskiego słowa wor – złodziej i miejscowości Tuszyno pod Moskwą, gdzie był jego główny obóz). Wśród nich znalazł się Aleksander Lisowski.
W 1607 r. oddział Aleksandra liczył zaledwie 200 osób. Wiosną następnego roku banita wyruszył do ziemi riazańskiej, by zdobyć poparcie dla Dymitra. Udało mu się przekonać wielu Kozaków, w efekcie czego wkrótce dysponował chorągwią liczącą 5 tys. żołnierzy. Była to prawdziwa mieszanina zarówno narodowości: Rosjanie, Tatarzy, Polacy, Litwini, Kozacy, jak i stanów społecznych: szlachcice, mieszczanie, chłopi, ludzie luźni. Niemniej jednak oddział Lisowskiego był tak skuteczny, że szybko stał się sławny, budząc powszechną obawę. Wielka w tym zasługa dowódcy, co zresztą docenił Dymitr, mianując Aleksandra wojewodą. Lisowski wsławił się zdobyciem twierdzy w Kołomnej i zajęciem terenów od ujścia Wołgi do Donu. Dotarł aż do miasta Astrachań, gdzie w końcu zatrzymały go „Kaspijskiego Morza głębokie nurty i niedościgłe okiem brzegi…”.
Aleksander był człowiekiem wciąż żądnym przygód, dlatego i w otoczeniu Dymitra nie zagrzał długo miejsca. W pewnym momencie opuścił Samozwańca i przeszedł na stronę Zygmunta III Wazy. Wypada jednak wyjaśnić, co się stało z Dymitrem. Z czasem zaczął on tracić swoje wpływy. Lisowski nie był jedynym Polakiem, który opuścił pretendenta. Rosyjskim bojarom udało się zawrzeć porozumienie z Rzecząpospolitą.
Uznali oni za cara królewicza Władysława IV Wazę. Z pomocą wojsk hetmana Żółkiewskiego wyparto Samozwańca, który uciekł do Kaługi. Tam skończył marnie: w akcie zemsty pewien Tatar zastrzelił go za uwięzienie i torturowanie. Wkrótce na horyzoncie pojawił się trzeci Dymitr, ostatni z Samozwańców. Jednak podobnie jak poprzednicy cieszył się władzą bardzo krótko i został stracony.
Jesienią 1610 r. Lisowski przybył pod Smoleńsk do obozu Zygmunta III Wazy. Zdaje się, iż decyzja Aleksandra była jak najbardziej słuszna. Bo nic chwalebnego nie mogło go czekać u boku carskiego uzurpatora. Po stronie króla Polski miał zaś szansę na zniesienie infamii. A mógł to zrobić tylko w walce, jak bowiem głosił Samuel Szymanowski w poemacie Mars Sauromacki (dawniej pisano „Sauromatski”): „którzy mieli na sobie wojskowe [kary]/ Lub też infamie o exces sejmowe/ Tę odwagę przy oczach królewskich czynili/ Za co znowu pierwszej czci swojej dostąpili”.
Mężczyzna cel swój osiągnął szybko. Już w 1611 r. sejm uchwalił zdjęcie infamii z jego osoby. Lisowski uzyskał przychylność króla, natomiast Jan Karol Chodkiewicz nadal żywił do niego niechęć. Wzrastająca pozycja Aleksandra zagrażała ambicji hetmana. Jednakże mimo jego sprzeciwu mężczyzna otrzymał tzw. list przepowiedni upoważniający go do zaciągu żołnierzy. Listy takie, wydawane przez władcę, a w wyjątkowych przypadkach przez hetmana, określały liczebność oddziału, wysokość jego wynagrodzenia, a często także czas służby, uzbrojenie i ekwipunek żołnierzy. List, który dostał zagończyk, miał swoją specyfikę, gdyż nie precyzował wielkości wojska ani żołdu.
Ludzie, którzy zaciągnęli się do oddziału Lisowskiego, nie byli szlachetnie urodzeni. Wręcz przeciwnie, wywodzili się z najniższych warstw społecznych. Członków chorągwi stanowili też Kozacy i Rosjanie. Lisowczycy – bo tak ich zaczęto nazywać – nie otrzymywali za swoją służbę żołdu. Utrzymywali się z łupów wojennych. Formacja lisowczyków wciąż zwiększała swą liczebność. Ludzi, głównie młodych, przyciągała sława dowódcy.
W 1613 r. Aleksander – był to czas wojny polsko- rosyjskiej – bronił terenów przygranicznych: Newla, a przede wszystkim twierdzy Zawołoczy. Jego oddział wspomogła niemiecka piechota skierowana przez litewskiego referendarza Gosiewskiego. Mimo to zamek został zdobyty przez Rosjan, wobec czego polski pułkownik był zmuszony zawrzeć rozejm.
Dopiero w roku następnym miał Lisowski więcej szczęścia w walce. Z polecenia Chodkiewicza dołączył do starosty orszańskiego Andrzeja Sapiehy w wyprawie na Smoleńsk. Pomógł odbić miasto z rąk carskich, a potem – już samodzielnie – zdobył kilka umocnień moskiewskich i dotarł pod Krzyczew. Wyprawa zakończyła się sukcesem, a Aleksander okrył się chwałą. Zaczął być doceniany nie tylko przez króla, ale też polskich możnowładców: hetmana, kanclerza.
Najsłynniejszą jednak wyprawą Lisowskiego był objazd Briańska nad Desną (obecnie blisko granicy z Ukrainą). Zdobył nie tylko to miasto, ale również Bilichów, Torsk, Kazym i Halecz. Jego oddział „wszędzie ziemię pustoszył”. I ruszył z animuszem dalej – na północ Rosji. Zdobył Rżew i Jarosław, zmierzał „ku morzu lodowatemu”, tj. nad Morze Białe. Dopiero wielka woda zatrzymała zapędy zagończyka. Cała wyprawa była dla młodych żołnierzy niczym niezapomniana przygoda, ekskursja na nieznane przyrodniczo tereny.
Jeden z członków lisowczyków relacjonował później ją następująco: „Myśmy […] Sybir, kędy sobol […] białe jezioro od niedźwiedzi mnóstwa tejże farby tak rzeczone oczymaśmy pominęli […] nie pochibyły nas lodowatego morza niewczasy […] kilka dni zmarzłym brzegiem idąc ku lądu, skały obłoczyste nie pozwalały nam dalszego brzegu dotknąć, lubo ochota pałała […]”. Drugą stroną impasu wyprawy był fakt, iż w oddziale znalazł się zdrajca, który wydał, jakim rynsztunkiem dysponują lisowczycy. Obawiając się aktywnych działań nieprzyjaciela, dowódca podjął decyzję o odwrocie. Trudów marszu przez zimną, syberyjską tajgę nie przeżyło wielu ochotników. Jednak Lisowski dotarł do kraju, gdzie został okrzyknięty bohaterem, nagrodzony sporą sumą pieniędzy i tytułem pułkownika Jego Królewskiej Mości”.”
Jan Bodakowski