Przyszło nam żyć w kraju bardzo długim (ponad 3 tys. km), czyli dalej niż samolotem z Toronto do Warszawy. Jedzie się i jedzie, a także leci i leci. Samoloty do Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej położonej nad Pacyfikiem, często mają międzylądowanie w Calgary, w prowincji Alberta.
Samo latanie takim lokalnym samolotem oddaje kanadyjskość taką jakiej nie ujrzysz w telewizji, nawet w kanadyjskiej CBC (Canadian Broadcasting Corporation). Liczni pasażerowie lecący do Alberty mają kowbojskie kapelusze, którymi w Albercie zadają szyku. No i buty, też kowbowjskie. Kiedyś i u nas w Ontario były takie modne. Teraz wyszły z mody, ale dalej można widzieć nogi obute w takie kowbojskie buty z cholewkami, na obcasiku, wyszywane, i inkrustowane klejnotami, szczególnie w pubach i na koncertach muzyki country. Jest to obuwie bardzo eleganckie, żadna tam masówka typu chińska robota.
Po naszemu muzyka country to by była coś jak ludowa, ale nie disco-polo, ale także nie komunistycznie stylizowana muzyka chłopska. Muzyka country to taki amerykański fenomen, nad którym dziwią się specjaliści, i do dzisiaj nie mają odpowiedzi.
Ale ten typ muzyki nic sobie z tego nie robi, i jest dalej bardzo popularny. Nasze disco-polo też sobie nic nie robi z negatywnych opinii muzycznych ekspertów, i dalej jest popularne.
W Ontario, około 200 km na północny wschód od Toronto w miejscowości Havelock, co roku odbywał się wielki festiwal muzyki country. Małe senne miasteczko (populacja 1300) zamieniało się wtedy w wielotysięczną miejscowość, i tak zgadliście – większość uczestników i widzów nosiła kowbojskie kapelusze i kowbojskie buty z cholewkami. Wiem, bo kiedyś po drodze na moją wieś, która leży jeszcze 50 km dalej, niezamierzenie wpadłam w kocioł takiego festiwalu. I ugrzęzłam, bo ani wyjechać, ani wycofać się w żaden sposób nie dało. Pozostało albo czekać nie wiadomo jak długo w nieruszającym się korku, albo zaparkować gdzieś, pozwiedzać i cieszyć się wraz z rozradowanym tłumem. Wybraliśmy to drugie.
Trochę dziwnie byliśmy ubrani jak na taki festiwal, ale w Ameryce wszystko ujdzie, całkowity luz. Pochodziliśmy trochę po jednej jedynej ulicy centralnej, i zaciekawieni, poszliśmy na festiwal, wykupując bilety. Ludzie! Czegoś takiego nie widzieliście. Woodstock, tylko taki lepszy, bez taplania się w błocie. Przyjechali fani z całej Ameryki. Samochody z przeróżnych miejscowości i stanów. I język, niby angielski, ale jakiś taki inny. Już w pracy przyzwyczaiłam się do amerykańskiego południowego akcentu, bo pracowałam z chłopakiem z Texasu, ale teraz w żaden sposób nie mogłam rozpoznać (a tym samym zrozumieć) o czym ludzie mówią. Na całe szczęście artyści są bardzo wyszlifowani, i wykonują swoje piosenki w poprawnym, czyli miłym dla naszego emigranckiego ucha angielskim. To tak jak słuchanie radia, czy oglądanie telewizji.
Ten angielski z ulicy taki nie jest, i w różnych częściach naszego kraju jest inny. Więc podobnie i na tym festiwalu ‘country music’ w Havelock, Ontario. Zresztą nie tylko tam. Ci nielicznie miejscowi, którzy pozostali w mojej (prawie) wymarłej wiosce, mówią taką angielszczyną, że trudno mi ich zrozumieć. Więc grzecznie potakuję głową, choć nie zawsze z sensem. Ponieważ jest to społeczność, która nie ma zbyt dużo styczności z takim jak ja, dla których angielski nie jest językiem pierwszym, więc także oni mnie nie rozumieją. Niektórzy pytają natarczywie ‘what?’, a inni tak jak i ja, grzecznie potakują główką, nie zawsze z sensem. Takie to życie emigracji.
A piszę o tym, bo festiwal ‘country music’ w Havelock ma być w tym roku wznowiony. Pewna jestem, że frekwencja dopisze, a dla nas jest to możliwość uczestniczenia w czymś bardzo kanadyjskim, nawet jeśli się nie jest zbytnim fanem muzyki country. I nawet jeśli się nie ma ani kowbojskiego kapelusza, ani butów z cholewką.
MichalinkaToronto@gmail.com 30-ty kwietnia, 2022