“Cóż więc jest prawdą?” – pytał Piłat z Pontu, obmywając dłonie. Czy tam osuszając dłonie obmyte wcześniej. Pamiętamy?
Bez obaw, opowieść o wojnie na Ukrainie kontynuować będziemy za tydzień. Ostatecznie rzecz biorąc, konsekwencje decyzji Poncjusza Piłata wielu uznaje za przeszłość (głupota), a wojna na Ukrainie wydaje się dopiero rozkręcać. Zatem niejedna okazja trafi się nam, a my przyjmiemy ją wówczas na barki z dobrodziejstwem inwentarza. Mało kto dziś już nie rozumie, że zawierucha ukraińska może unicestwić ziemski glob sprawniej a ludzi wykończyć prędzej, niż nóż rzezaka przecina zwierzęciu przełyk z arteriami w trakcie szechity (uboju rytualnego). Co przywołując powiadam też, choć w samej rzeczy trudno to sobie wyobrazić, że bomba atomowa od każdego szojcheta okaże się skuteczniejsza. O wiele. W wypadku eksplozji ładunku nuklearnego nawet o krwi mowy nie będzie. Czy tam o wykrwawianiu. O popiele ewentualnie. Więc.
AUTARCHA PYTA
Weźmy więc dziś do rąk tych dwóch, gdy jeden pyta drugiego, co ów powiedział tłumom na targowisku. Na temat świątyni co powiedział. “Mówiłem im, hegemonie, o tym, że runie świątynia starej wiary i powstanie nowa świątynia prawdy. Powiedziałem tak, żeby mnie łatwiej zrozumieli” – odrzekł Jeszua Ha-Nocri prefektowi Judei, by zaraz skulić się przed jego śliną. “Czemuś, włóczęgo, wzburzał umysły ludu na targowisku opowieściami o prawdzie – krzyknął na więźnia Piłat – o której ty sam nie masz pojęcia? Cóż więc jest prawdą?”.
Cóż więc jest prawdą, pamiętamy? Pewnie, że pamiętamy. Pamiętamy też, że wszystko działo się na chwilę zaledwie przed wygłoszeniem przez rzymskiego namiestnika rozstrzygnięcia, które z kolei – tak sądzę – zraniło duszę autarchy równie śmiertelnie, co czyn Judasza z Kariotu zranił poprzedniej nocy duszę zdrajcy. Rozstrzygnięcia najważniejszego z ważnych, i to przyznajmy, w ledwie dziesięcioletniej karierze zarządcy jednej z należących do Rzymu prowincji Syrii. Oby Tiberius Caesar Augustus w dobrym zdrowiu żył i panował wiecznie.
Wiemy wszyscy co nastąpiło w dalszej kolejności, zatem i to przyznajmy: Piłatowi odpowiedziało milczenie. Nikt pochodzący z tej strony tęczy nie zdobył się na odwagę i wyjaśnienie najwyższemu prokuratorowi Judei, czym w istocie jest prawda. Co widząc, świat również postanowił udać, że pytania nie słyszy.
KAŻDY BIAŁY
Całą resztę znamy również. To znaczy znamy w wersji ułożonej, zapisanej i przekazanej ludzkości przez doktora Bułhakowa. Ileż to lat temu. Ja tymczasem, i dzisiaj, mówię tak: na nieszczęście dla świata i ludzi, Piłat nie mnie zapytał. W każdym razie nie bezpośrednio. Czego żałuję bardzo, gdyż odwarknąłbym mu natychmiast: “Arystotelesa było czytać, durniu!”. Ewentualnie bez wykrzyknika odwarknąłbym, choć wcale nie na pewno. Na pewno bez durnia. Gdybym jednakowoż w relacji z władzą poczuł akurat chwilowo mores? Sam nie wiem. W mych poplątanych relacjach z moimi wszak reprezentantami na szczeblach bliskich rządowi, mówię o współczesnych, to niewykluczone, acz w tym wypadku bardzo nieprawdopodobne.
“Arystotelesa było czytać” – odwarknąłbym więc Piłatowi tak czy owak, wskazując, gdzie człowiek biały (symbolicznie biały, symbolicznie), rozglądający się za prawdą o rzeczywistości (i do poznania prawdy o rzeczywistości dążący), powinien szukać definicji terminu “prawda”. Arystotelesa wskazałbym, powtarzam, ponieważ omówienie terminu “prawda” pierwszy raz w historii ludzkości znajdujemy nie gdzie indziej, jak właśnie w księdze czwartej “Metafizyki”, autorstwa genialnego filozofa i logika, jednego z twórców nauk nazwanych później przyrodniczymi, wielkiego astronoma, biologa oraz fizyka. A cóż takiego w kwestii prawdy wyjaśnia nam starożytny Grek, Arystoteles Stagiryta, o czym powinien wiedzieć należycie wykształcony Rzymianin sprzed wieków? Że już o współczesnych człowiekowatych nie wspomnę?
SIĘ ULAŁO
Otóż: “Powiedzieć o czymkolwiek czego nie ma, że istnieje, jest fałszem. Powiedzieć o czymkolwiek co jest, że jest, a o czymkolwiek czego nie ma, że tego nie ma, jest prawdą”.
I już. Po dziś dzień ludzie biali, bez względu na kolor skóry powtarzam, wciąż jeszcze określają prawdę w duchu Arystotelesa, oceniając powiedziane, zapisane czy obserwowane właśnie w kontekście prawdy, to jest badając zgodność faktów z rzeczywistością. Ale już nie wszyscy biali. Przykład: “Każdy może znaleźć się w Sejmie” – rzekł był nieopatrznie poseł, bez najmniejszych wątpliwości biały, widać jednak biały wyłącznie deklaratywnie. Czy zastępca rzecznika prasowego Prawa i Sprawiedliwości, Radosław Fogiel, wierzy w to, co publicznie ulewa mu się z ust? Każdy może znaleźć się w sejmie?
Wierzy, albo nie wierzy. Tertium non datur. Jeśli nie wierzy w to, co mówi – obnaża swą niewiarygodność do samych kostek, wyglądając koszmarnie. Koszmarniej niż strojący miny nagi pajac. Jeśli wierzy – nie nam kłamie lecz sobie, boć zgodności z rzeczywistością w tym co mówi nie ma żadnej. Dopowiedzmy co należy: nie każdy może znaleźć się w sejmie, a tylko ten, który wcześniej wyląduje szczęśliwie na partyjnej liście kandydackiej. Co układa listy kandydackie, przypadek?
Cóż za pytanie. A co rządzi światem i ludźmi? Sedno w formie post-sedna. Komunizm i post-komunizm, w kształcie ustawicznego ciągle i wciąż. Marksizm i post-marksizm oraz inni szatani, a każdy o predylekcjach do opętania w procederze multi-kulti większych od poprzednika.
HOMO THUNBERGUS
Światem i nami rządzą kultura z post-kulturą, o charakterze i zapędach właściwych dla anty-kultury. Wreszcie, światem rządzą ekologizm i post-ekologizm, a to ostatnie w postaci Grety “Moje Pokolenie Zdecyduje O Waszej Przyszłości” Thunberg. By the way: twoje pokolenie – odpowiadają Thunberg ludzie błyskotliwi – twoje pokolenie nie potrafi nawet zdecydować, czy będzie chłopcem czy dziewczynką. I tak dalej, i tak dalej. Podsumowując: światem rządzą pospołu postsolidarność, postprawda, postczłowieczeństwo. Postczłowieki rządzą.
Tymczasem rządzić wspólnotą w interesie tejże, mogliby ludzie dobrej woli. Nadal mocno wierzymy w to samo, w co wierzył mocno Czesław Niemen: że ludzi dobrej woli jest więcej. Więcej niż? Jak rozumiem, więcej niż ludzi woli złej. Dopiero konfrontowani z praktyką, dowodzącą, że realia wyglądają inaczej, rozumiemy, czemu w otchłań prowadzą wspólnotę ludzką nie ludzie zapatrzeni w przyzwoitość, lecz człowiekowate z nowego gatunku, nazwijmy go “homo thunbergus”.
W tym miejscu pozwolę sobie na kolejny wtręt, sięgnę mianowicie do zapisu wystąpienia piętnastoletniej wówczas pani T., a to w trakcie czterodniowego “szczytu klimatycznego” COP24 (Konferencja Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w Sprawie Zmian Klimatu, nr 24 (!), grudzień 2018, Katowice). Cytuję: “Ponieważ nasi przywódcy zachowują się jak dzieci, my musimy przejąć za nich odpowiedzialność w sprawach, z którymi oni sobie nie poradzili”.
Tym sposobem pojawiło się przed nami kompletne, w rozumieniu, że nie pozostawiające złudzeń, wyjaśnienie wątpliwości, z jakiegoż to powodu ludzie dobrej woli nie rządzą wspólnotą.
W OTCHŁAŃ
I więcej jeszcze dowiedzieliśmy się: nasze perspektywy w tym zakresie nie prezentują się zachęcająco. Nie mogą. Wprost przeciwnie. Mimo to powtórzmy z nadzieją: tak, ludzie dobrej woli mogliby dobrze rządzić wspólnotą. I pytajmy nieustannie: czemuż w otchłań prowadzą nas ludzie źli, czyżby ludzi dobrej woli rodziło się coraz mniej?
“Video meliora proboque, deteriora sequor”. Widzę i pochwalam to, co lepsze, ale idę za tym, co gorsze – powiada Medea w “Metamorfozach” Owidiusza. Święty Paweł w Liście do Rzymian rzecze: “Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę”. Znakomity pisarz, noblista, Isaak Bashevis Singer, w książce “Cienie nad rzeką Hudson”, samobójcze inklinacje cywilizacji euroatlantyckiej komentuje słowami: “Wciąż gonimy za nowymi pomysłami, nowymi podstawami etyki, wszelkimi rodzajami nowych ideologii, a nasz nauczyciel Mojżesz wydrapał na kamiennej tablicy dziesięcioro przykazań, które są tak samo aktualne i potrzebne dzisiaj, jak były cztery tysiące lat temu”.
O herezji antropologicznej, uderzającej w człowieka z zamiarem zgruchotania jego człowieczeństwo, wspominał trzy dekady temu kardynał Ratzinger. Przed czterdziestu laty Jan Paweł II podkreślał, że: “Ludziom brak dzisiaj jasnej wizji celowości ludzkiej egzystencji”, wyjaśniając, że przecież: “Inaczej żyje się w obliczu Boga, a inaczej w obliczu nicości”. Jeszcze wcześniej, bo niemal przed półwieczem, myśliciel i filozof Nicolás Gómez Dávila wieszczył: “Już dostrzegamy w oddali mieszaninę domu publicznego, baraku dla niewolników i cyrku, jaką będzie jutrzejszy świat, jeśli człowiek nie zrekonstruuje średniowiecznego universum”.
TRESURA SZCZURA
Czas i historia postanowiły przyznać rację każdemu ze wspomnianych wyżej mędrców. Dávila (Márquez: “Gdybym nie był komunistą, myślałbym jak Dávila”) pomylił się o tyle, że dom publiczny, barak oraz cyrk zmultiplikowały się bardziej niż radykalnie – dziś gdzie nie spojrzeć, tam tolerancja i kapo medialny z batem zachciewajek pt.: “Muszę to mieć! Natychmiast!”. Tresura kangura. Szczura, przepraszam. Ludzkiego szczura. Cóż więc jest prawdą?
Podsumowując: dobry człowiek nie w każdych okolicznościach zostanie dobrym wspólnotowym zarządcą, lecz człowiek zły nie będzie dobrze, w znaczeniu właściwie, zarządzał wspólnotą bez względu na okoliczności. Inaczej niż to wygląda u mrówek, proszę zauważyć. Albowiem okoliczności rażące paru ludzi współczesnych mrówki mają w nosach. Czy tam w mrówczych feromonach. Czy w żuwaczkach. O czym wspominam, ponieważ takim oto, mrówczo-ptasim obrazkiem, dzisiejszy felieton postanowiłem sfinalizować.
…Leżałem mianowicie któregoś z upalnych dni ubiegłego lata na łące, nieistotne gdzie znajdowała się owa łąka, z podbródkiem opartym na łokciach, z brzuchem przyciśniętym (lepiej byłoby: ugniecionym) do trawy ściętej wczoraj, dziś rozrzuconej i jeszcze nie pozbieranej w kopy, acz dostatecznie suchej już i zachwycająco pachnącej ziołami. Kontemplowałem przemarsz karnie mijających źdźbła, udających się nie wiedzieć dokąd, niezliczonych kohort mrówek, gdy kątem oka dostrzegłem w górze jakiś mroczny kleks.
PTASIE TUPECIARSTWO
Pojawił się nad stogami dosłownie znikąd, poruszając przed siebie brawurowo, a przy tym, zdawałoby się, prędzej od pocisku. Poddając się impulsowi, podążyłem wzrokiem za ruchem, próbując śledzić tor lotu przybysza, co prawda nie zdoławszy przykleić oczu do śmigłej kropki na tyle, by za czynionymi przezeń wywijasami nadążyć.
Tymczasem czarna kruszyna przez czas jakiś kreśliła na tle nieba tajemnicze, jaskółcze bazgroły, a następnie zniżyła lot, nieopatrznie wlatując między drzewa zagajnika, porastającego skraj łąki. Tam zwolniła, najwyraźniej zdezorientowana. Zatoczyła ósemkę wokół pni. Jedną i drugą, niżej i niżej… Wtem wypadła z powrotem na słońce, wciąż niemal nie poruszając skrzydłami, by tu z kolei szybując, a pozostawała wciąż na poziomie traw, ruszyć ku mnie w tempie wręcz oszałamiającym. Osłupiałem, nie zdążywszy choćby wzdrygnąć się w obliczu tak ordynarnego tupeciarstwa, a ów ptasi okruch, tuż sprzed mych policzków, z galanterią przynależną prawdopodobnie jedynie najwybitniejszym na świecie jaskółkom, ostrą, pionową kreską rozdarł przestrzeń, kierując się wzwyż. Kleks malał i malał, póki nie dotarł na tyle wysoko, by nieziemski doprawdy błękit przytulił go i zdecydował pochłonąć bez reszty.
Była jaskółka i nie ma jaskółki. Ot, los ptasi. Czym prędzej wróciłem zatem do swoich mrówek, by potwierdzić fakt: bez dwóch zdań wybierały się na wojnę. Szczęściem wojna czy nie, za mrówkami mój wzrok nadąża bez przeszkód. Jak dotąd. I niech tak pozostanie.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl