Streszczenie:
Pisząc Moje powroty do Lwowa, zaplanowałam, by nałożyły się na siebie dwie warstwy czasowe: przeszłość, odległa przeszłość, bo pierwsze tygodnie II wojny światowej i teraźniejszość (1939–2014), jest to szmat czasu obejmujący ponad 70 lat. Na przeszłość patrzyłam oczyma dziecka, na teraźniejszość osoby dorosłej. Możliwość porównania tych dwu okresów, stąpania po śladach polskości w tym mieście, poznawania jego dziejów, podziwiania architektury, atmosfery — stały się tematem tej pracy. Co więcej, Lwów poznany z autopsji szczególnie stał się bliski memu sercu, stąd powracanie doń nie tylko fizycznie, ale i w myślach. Michalina Pięchowa
Jest rok 2014. Autokar mknie szybko, mijając przydrożne wsie i miasteczka. Zbliża się od strony północno-wschodniej do Lwowa, którego zarysy pojawiają się już na horyzoncie. W blaskach zachodzącego słońca, rzucającego swe pożegnalne promienie na dachy kamienic i kościołów, dostrzec można poszczególne obiekty. Docieramy do ulic przedmieścia. Z bijącym sercem wpatruję się w mijane kamieniczki, zatrzymuję wzrok na murach świątyń i ich smukłych, strzelających w niebo wieżyczek. Na ten obraz współczesności nakłada się inny, sprzed wielu lat, obraz przeszłości. Jako mała dziewczynka przytulona do Mamy ze strachem spoglądam na wysokie kamienice miasta. Furmanka, która wiezie nas i moją rodzinę zaprzężona w parę koni wraca utrudzona z dalekiej podróży.
Kiedy na spokojnym wrześniowym, polskim niebie pojawiły się wrogie samoloty z czarnymi krzyżami, rodzina moja, ulegając psychozie tłumu, postanowiła opuścić dom i uciekać do Rumunii. Ta zaleszczycka szosa, droga donikąd wiodła przez Stanisławów, Drohobycz, Halicz i inne polskie miasta.
Przeżywając strach, tragiczne sytuacje, mijaliśmy równocześnie sady uginające się pod ciężarem rumianych jabłek, fioletowych śliw. Bolesna scena w pobliżu granicy z Rosją Sowiecką zadecydowała o zmianie planów. Biegnący polski żołnierz z rozpaczą w oczach wołał: ,,Już po Polsce, jedną połowę biorą Niemcy, drugą Sowieci’’. Z czasem kojarzył mi się on z tym, o którym napisał Władysław Broniewski. Kiedy zniknął, z lasu nieoczekiwanie wyłonił się oddział żołnierzy sowieckich. I tak staliśmy się świadkami napadu na naszą ojczyznę wrogiego wojska. Był to dzień 17 września 1939 r. A ja oczyma dziecka zarejestrowałam ten fakt, który na zawsze pozostał w mej pamięci.
Dojeżdżaliśmy do celu. Lwów poszatkowany rowami przeciwlotniczymi miał zamiar stawiać opór Niemcom. Tymczasem na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow zajęli go Sowieci. Kiedy wjeżdżaliśmy w jedną z ulic, miałam wrażenie, że kamienice po obu stronach są bardzo wysokie, a ja taka mała i zagubiona. Znalazłszy przytułek u znajomych, pozostaliśmy w tym smutnym mieście kilkanaście dni.
Prowadzona przez Mamę za rękę znalazłam się na Cmentarzu Orląt. Zapewne nie znała powiedzenia Kornela Makuszyńskiego: ,,na te groby powinni z daleka przychodzić pielgrzymi, by się uczyć miłości do Ojczyzny’’, a jednak wiedziona instynktem pragnęła pokazać mi to miejsce, miejsce młodych bohaterów. W jakich okolicznościach nimi zostali? Po długotrwałej niewoli, po latach powstańczych zrywów i upadków, po wielu cierpieniach obudziły się nadzieje nie tylko u Polaków, ale i u Ukraińców.
Nadszedł rok 1918. Lwów był miastem wielonarodowościowym: w 1910 r. liczył 206 tys. mieszkańców, z czego ponad 105 tys. stanowili Polacy, 57 tys. — Żydzi, 39 tys. — Ukraińcy. Nie dziwi nas więc fakt, że i Polacy i Ukraińcy stworzyli własne plany, które pragnęli realizować z okazji nadchodzącego dogodnego momentu.
Z 31 października na 1 listopada 1918 r. siły ukraińskie liczące półtora tysiąca żołnierzy zajęły urzędy władz cywilnych. Oddziały polskie w tej sytuacji chwyciły za broń. Rozpoczęła się walka na ulicach miasta, walka o szkołę im. Henryka Sienkiewicza, Dom Technika i inne obiekty. Nazajutrz Ukraińcy wsparci przez posiłki przeszli do kontrataku. Miasto spłynęło krwią. Oswobodzony Lwów niebawem znowu został zaatakowany i w ten sposób rozpoczął się nowy etap wojny w warunkach kilkumiesięcznego oblężenia. Jego obrona trwała od 1 listopada 1918 r. do 22 maja roku następnego. Obok żołnierzy w walkach wzięli udział robotnicy, urzędnicy, chłopi oraz studenci i uczniowie… Walczyło ponad 6 tys. osób, w tym 1374 uczniów oraz 2640 studentów. Ci młodzi, pełni zapału, poświęcenia, dzięki swej bohaterskiej postawie uzyskali miano Orląt. Było ich wielu, wśród nich Jurek Bitschan, zaledwie czternastoletni harcerz, mniejszy od swego karabinu, drobny, wątły, niepozorny, gotowy jednak do poświęceń — złożył w ofierze swe życie, postrzelony u stóp jednego z nagrobków Cmentarza Łyczakowskiego, a trzynastoletni Antoś Petrykiewicz za wyjątkową odwagę otrzymał pośmiertnie Order Virtuti Militari.
W obronie swego ukochanego miasta poległo 120 uczniów, 76 studentów oraz 70 harcerzy pochodzących z różnych stron Polski, którzy swój obowiązek wobec rodzimego kraju rozumieli jednoznacznie. Po zakończeniu walk władze Lwowa postanowiły ekshumować ciała zabitych i przenieść je na pochyłe zbocze od strony Cmentarza Łyczakowskiego, gdzie jeszcze tak niedawno radośni, beztroscy i pełni planów młodzi ludzie zjeżdżali na sankach.
Sprawą zajęło się powołane w 1919 r. towarzystwo Straż Mogił Polskich Bohaterów. W 1921 r. rozpisano konkurs na projekt mauzoleum. Spośród pięciu propozycji wybrano pracę studenta piątego roku architektury, uczestnika walk o Lwów — Rudolfa Indrucha. Projekt ten ofiarowany bezinteresownie wyróżniał się rozmachem i oryginalnością. W ciągu kilkunastu lat zrealizowano go, ale nie do końca. Nad całością górowała kaplica w kształcie rotundy oraz katakumby, gdzie w ośmiu kryptach złożono 72 ekshumowanych. Akt poświęcenia kaplicy nastąpił 23 września 1925 r. W uroczystościach wzięli udział weterani powstania styczniowego, legioniści, obrońcy Lwowa, generalicja polska z Władysławem Sikorskim, abp Lwowa Bolesław Twardowski i niezliczone rzesze mieszkańców miasta i okolic. W następnych latach wzniesiono kolumnadę (12 kolumn) i łuk triumfalny.
W mej pamięci pozostały nie tylko półkoliste rzędy mogił, w których spoczywało ponad 2800 poległych, w tym dużo chłopców poniżej siedemnastego roku życia, ale przede wszystkim olbrzymi posąg uskrzydlonego lotnika, który sprawiał na mnie wrażenie archanioła roztaczającego swe opiekuńcze skrzydła nad mogiłami bohaterów. Posąg ten wzniesiono na znak wdzięczności dla lotników amerykańskich , a drugi dla żołnierzy francuskich. Pomnik lotnika jest dziełem artysty rzeźbiarza Józefa Starzyńskiego.
Taki oto obraz Cmentarza Orląt zobaczyłam oczyma dziecka, obraz, który na zawsze pozostał świętością w sercach Polaków mieszkających na Kresach Wschodnich oraz tych, którzy darzyli je i darzą sentymentem.
Drugim miejscem, które utrwaliło się na stałe w mej pamięci była Panorama Racławicka. U boku Mamy dane mi było przeżyć wielkie wzruszenie. Patrząc na obraz roztaczający się wkoło, przeniosłyśmy się myślami do 4 kwietnia 1794 r. na pola racławickie. Widzimy atak 320 kosynierów na rosyjskie armaty. Dostrzegamy chłopa, który czapką zatyka lont działa — to Bartosz Głowacki. Niektórzy żołnierze podnoszą do góry karabiny i białe chusty na znak poddania, chłopi jednak nie rozumieją tych gestów i czynią spustoszenie w szeregach wroga. Od strony polskiej zbliżają się ławą następne szeregi kosynierów. Generał Tadeusz Kościuszko imperatywnym gestem wskazuje kierunek natarcia. I tak by można w nieskończoność opisywać obraz panoramiczny, który nie był dla mnie — dziecka zbyt zrozumiały. Dopiero po latach wypełniłam jego treść.
To działo się kiedyś i na tę odległą przeszłość nałożył się z czasem obraz —teraźniejszości. Zaczynając od roku 1970 kilkakrotnie odwiedziłam Lwów, stąpając po śladach polskich , przyglądając się zmianom i ludziom.
Pierwsze swe kroki skierowaliśmy na Wysoki Zamek, kryjący w swych ruinach tajemnice grodu. ,,Upatrzywszy tu górę kształtu obronnego spodem lesistymi dolinami jakby zasiekami opasaną, […] łatwą do obrony przeciw nieprzyjacielowi, zaraz na tym szczycie warownię tymczasową zbudował’’ — pisze siedemnastowieczny kronikarz Józef Bartłomiej Zimorowic. Tak oto książę halicki Danyło wzniósł gród dla swego syna Lwa. Nazwa miasta — Lwów — pojawiła się po raz pierwszy w annałach dopiero w 1259 r. Tymczasem książę Lew pojął za żonę córkę króla węgierskiego Beli IV, siostrę św. Kingi. Dla niej wzniósł kościółek św. Jana Chrzciciela przy Starym Rynku. Do dziś istnieje ten nestor wszystkich lwowskich świątyń. Później na miejscu drewnianego grodziska Kazimierz Wielki wybudował z kamienia Zamek Wysoki i Niski, z których pozostały tylko relikty. Z czasem wzniesiono na tym miejscu Kopiec Unii Lubelskiej (1869).
Spoglądamy z jego szczytu i podziwiamy panoramę miasta rozpościerającą się u naszych stóp. Niezapomniany widok. Domy toną w zieleni parków i skwerów. Z dala widać Park Stryjski, jeden z najpiękniejszych w Europie. Stanowi on jedną z największych zielonych plam, zdobiących miasto. Dalej Park Łyczakowski, następnie Kościuszki (Iwana Franki) i ten, który ongiś był azylem dla wagarowiczów i zakochanych, zwany dziś gajem Szewczenki. Dużo też miejsca zajmują skwery, nadające ulicom urokliwy wygląd, dlatego spacer po nich dostarcza nam wiele przeżyć i wrażeń.
Mijamy gmach Uniwersytetu Lwowskiego, ongiś w Polsce drugą co do znaczenia i świetności po Uniwersytecie Jagiellońskim uczelnię. Wszechnica ta wydała światowej sławy uczonych: wystarczy wymienić mikrobiologa Rudolfa Weigla oraz największego matematyka XX w. Stefana Banacha. Z drugą lwowską uczelnią tj. Politechniką związani byli: Ignacy Mościcki, naukowiec i prezydent Polski, gen. W. Sikorski, gen. Kazimierz Sosnkowski, Tadeusz Bór-Komorowski i inni wielcy Polacy.
Niestety w czasie II wojny światowej 25 spośród uczonych Uniwersytetu Jana Kazimierza i Politechniki Lwowskiej hitlerowcy rozstrzelali na Wzgórzach Wuleckich dnia 4 lipca 1941 r. Pomordowanym wystawiono w 2011 r. pomnik utrwalający miejsce pamięci.
A pomników Lwów posiadał i posiada wiele. Nadal niedaleko gmachu opery z wysokiego cokołu spogląda dumnie polski wieszcz Adam Mickiewicz, w Parku Stryjskim zachował się pomnik Jana Kilińskiego, a w Łyczakowskim Bartosza Głowackiego. „Wyemigrowali’’ natomiast Jan III Sobieski, Aleksander Fredro, Franciszek Smolka, Kornel Ujejski, Stanisław Jabłonowski. Ich miejsca zajęli bohaterowie ukraińscy. ,,I tak na każdym kroku — pisze Jerzy Janicki — przeplatają się ze sobą jak warkocz dzieje dwóch nacji, co jak córy jednej Matki — tej samej Ziemi, raz pospołu budujące, raz zwaśnione, raz pospołu broniące tej samej wiary, to znów ściskające się wzajem za gardła’’.
Wystarczy przemierzyć alejki Cmentarza Łyczakowskiego, by przekonać się, że po śmierci leżą pogodzeni ze sobą i Polacy i Ukraińcy. Dzielą wspólną łyczakowską ziemię, której za życia służyli i przyczyniali się do jej chwały. Przy wejściu po lewej stronie zatrzymujemy się przy dwu mogiłach, obie kryją prochy zasłużonych kobiet, które weszły do literatury polskiej, Marii Konopnickiej — autorki Roty, której pogrzeb w 1910 r. przeobraził się w patriotyczną manifestację, liczącą 50 tys. ludzi oraz Gabrieli Zapolskiej. Utalentowane lecz nieszczęśliwe w życiu osobistym, związały się na jakiś czas ze Lwowem. G. Zapolska jako aktorka występowała w Krakowie, we Lwowie, w Poznaniu i Paryżu. Teatr i gra w nim były pasją jej życia, dlatego grała również w teatrzykach wędrownych. Poświęcała się też pracy literackiej, swoje nowele i powieści publikowała w prasie lwowskiej i warszawskiej. Niebawem ze względu na poruszaną problematykę stały się one przedmiotem ostrej konserwatywnej krytyki. Niektóre ich tytuły, jak O czym się nie mówi (1909), O czym się nawet myśleć nie chce (1914) — mówią same za siebie. Wybitnym osiągnięciem pisarki stały się jednak satyryczne komedie obyczajowe, demaskujące i potępiające obłudę moralną mieszczaństwa. Twórczość jej wywoływała dyskusje i budziła kontrowersyjne sądy, stała się też przyczyną ostrych ataków skierowanych przeciwko G. Zapolskiej.
Mimo to, a może właśnie dlatego, zajęła w naszej literaturze należne miejsce. Dziś miałaby ważną rolę do spełnienia, krytykując obłudę, nieuczciwość, rozluźnienie obyczajowe, pruderię, pozowanie. Ostatecznie G. Zapolska jest uznana za pisarkę społecznie zaangażowaną, której walka z moralnością mieszczańską odgrywała wówczas dużą rolę, a której dorobek dramatopisarski zajmuje istotne miejsce w polskiej literaturze. Widnieje też na jej grobowcu w postaci tytułów dzieł. Snując tego typu refleksje, składamy kwiaty i idziemy dalej. Dostrzegamy kolumny, ciekawe obeliski oraz wyjątkowe nagrobki przybierające rozmaite formy.
Stanisław Sławomir Nicieja, historyk, eseista, znany i ceniony autor kilkunastu książek poświęconych naszym wschodnim rubieżom, w wydawnictwie Lwów. Ogród snu i pamięci podaje: ,,Wszyscy piszący o tym cmentarzu zazwyczaj zwracają uwagę na oryginalne zdobnictwo nagrobne, które powstało w ciągu kilkunastu dziesięcioleci we Lwowie. Rozwinięta w nim została niemal cała antyczna i chrześcijańska symbolika pośmiertna. W niezliczonych wariantach powtarzają się tu postacie zadumanych aniołów, uskrzydlonych Tanatosów i Hypnosów, kobiet obejmujących sarkofagi, płaczek, przeróżne kreacje symbolizujące żal, smutek oraz chrześcijańskie wyobrażenia wiary, nadziei i miłości […] nad którymi góruje godło męki — krzyż, symbol życiowego cierpienia’’.
Zbliżamy się do pomnika Seweryna Goszczyńskiego, autora Zamku Kaniowskiego, belwederczyka. Ten bojownik o wolność Polski siedzi na wysokim cokole, w który wmurowano płyty z tytułami głównych utworów poety. Wykonawcą pomnika był znany rzeźbiarz Julian Markowski. Nieco dalej naszą uwagę przykuwa obelisk z lwem, kryjący prochy Konstantego Juliana Ordona, biorącego udział w powstaniu listopadowym, który wbrew wersji wieszcza, nie zginął lecz walczył jeszcze w armii tureckiej, włoskiej i dożył siedemdziesięciu kilku lat. Przed nami wyniosła piramida zakończona rzeźbą orła siadającego na gnieździe, które ma kształt korony. Na ścianie głównej, pod medalionem bohatera, są 2 lwy gotowe do skoku. Na bocznej ścianie widnieje napis: ,,Bohaterskiej Warszawie — miasto Lwów.’’
Nie można pominąć miejsca pochówku malarza powstania styczniowego Artura Grottgera. W cyklu rysunków wykonanych węglem utrwalił jego historię, przebieg, zaczynając od branki, która stała się sygnałem do chwycenia za broń. Pierwszy cykl kartonów nosi tytuł ,,Polonia’’, drugi ,,Lithuania’’. Sam malarz przebywał w Wiedniu i nigdy nie brał udziału w walce, natomiast jego brat za uczestnictwo został skazany na Sybir. Artysta zmarł młodo w Pirenejach, życzył sobie jednak spocząć we Lwowie. Narzeczona Wanda Monné wiele musiała pokonać przeszkód, by spełniła się jego wola. W konsekwencji przyjaciel Parys Filippi na kamiennym sarkofagu zaprojektował klęczącą na skale, pogrążoną w smutku młodą kobietę, a obok niej symbol miłości i wierności — sokoła. Pod spodem znalazł się portret A. Grottgera, pęknięta lira, złamana paleta oraz trupia czaszka — symbole, których nie trzeba wyjaśniać. Obok medalionu umieszczono tytuły jego cykli malarskich. Ponadto naszą uwagę zwrócił napis: ,,Niech cię przyjmie Chrystus, który cię wezwał, a do chwały jego niech cię prowadzą Aniołowie‘’.
Łyczaków zawiera historię Polski, jej zmagań z wrogami. Przechodząc ścieżkami wydeptanymi przez tysiące rodaków, mijamy kwaterę powstańców listopadowych i dochodzimy do Górki 1863 r. Wiąże się ona z najdłuższym powstaniem o niepodległość Polski, bo trwającym półtora roku. Stoczono wtedy ponad 1200 bitew z wojskami carskimi. Polacy za ten zryw zapłacili wysoką cenę: zginęły tysiące, 40 tys. zesłano na Sybir, wielu musiało emigrować.
Pod koniec XIX w. władze Lwowa wydzieliły specjalną kwaterę dla powstańców 1863 r. Spoczywa w niej około 230 ofiar zrywu powstańczego. W osiemnastu rzędach na ziemnych mogiłach stoją metalowe krzyże z półkolistym zwieńczeniem, a na nim tabliczka z imieniem , nazwiskiem, data urodzenia i śmierci. Na nagrobku jednego z nich wznosi się postać powstańca w chłopskiej siermiędze ze sztandarem w dłoni. Ta ogromna rzeźba przedstawia Szymona Wizunasa Szydłowskiego — chorążego Ziemi Witebskiej. Brał udział w potyczkach, a ostatnie lata życia spędził we Lwowie, tu spoczął. Wokół panuje wyjątkowa cisza, jedynie spadające liście szeleszczą, opowiadając swym szmerem dzieje bohaterów, którzy czekają na pamięć od żyjących.
Zamyśleni docieramy do Cmentarza Orląt. Po trzydziestu latach od pierwszego pobytu na tej ziemi udało mi się wyjechać na Kresy. Moje pytanie o Cmentarz Orląt spotkało się z głuchym milczeniem, pozostało bez odpowiedzi. To, co sama zobaczyłam, przekroczyło moje najgorsze obawy. Zamiast mogił rozciągało się wysypisko śmieci. Wcześniej czołgami zniszczono kolumnadę, zdewastowano groby, wywieziono lwy i orły, usunięto pomnik lotników i żołnierzy francuskich, w końcu miejsce czci i chwały pokryto grubą warstwą gruzu, ziemi i odpadów. Taki był efekt zabiegów cywilizowanych ludzi. Przez pół wieku Polacy nie mieli dostępu do tego skrawka niegdyś naszej ziemi, skrawka zbroczonego krwią. Pozostały jedynie krzewy i drzewa rosnące wokół, niemi świadkowie wydarzeń, szumiące wśród opuszczonych, zapomnianych i sprofanowanych popiołów ludzkich.
Nadszedł jednak czas, że Polacy mogli rozpocząć długą i żmudną odbudowę tego miejsca. Odremontowano go i uroczyście ponownie otwarto w 2005 r. na podstawie wcześniejszego porozumienia pomiędzy rządem polskim a ukraińskim. W związku z tym cmentarz, tak jak dawniej spełnia swoją rolę i jest potwierdzeniem słów K. Makuszyńskiego: ,,Tu leżą uczniowie w mundurkach, przeto ten cmentarz jest jak szkoła, najdziwniejsza szkoła, w której dzieci jasnowłose i niebieskookie nauczają siwych o tym, że ze śmierci ofiarnej najlepsze wyrasta życie’’.
I znowu po kilku latach jestem w tym miejscu, i znowu wydeptuję ślady swych stóp na alejkach cmentarnych i zastanawiam się, dlaczego zniknęły 2 kamienne lwy u stóp Pomnika Chwały. Na tarczy jednego widniał herb Lwowa i napis ,,Zawsze wierny‘’, na tarczy drugiego orzeł w koronie i wyryte słowa ,,Tobie Polsko‘’. Usunięto też lotnika z rozpostartymi skrzydłami — symbol odwagi i bohaterstwa, który przez długie lata istniał w mej pamięci i wyobraźni, wtedy miał w moich oczach postać olbrzyma, ten, którego na powrót przywrócono ma ludzkie wymiary. Idziemy dalej, by zatrzymać się przy jednej z mogił i usłyszeć historię bohatera, który opuścił grób.
Stoimy nad pustą mogiłą, wyjątkową, niezwykłą. Na jej płycie nagrobnej widnieje długi informujący napis: ,,Zwłoki zabrano dnia 29 października 1925 roku i uroczyście przewieziono w dniach 30–31 października i 1 listopada do Warszawy, gdzie pochowano w mogile na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego, dawniej Saskim, jako Zwłoki Nieznanego Żołnierza’’.
Odtąd wszystkie uroczystości państwowe mają miejsce w Warszawie przy tym grobie, gdzie płoną znicze i składa się kwiaty na znak pamięci dla bohaterów oddających swe życie za ojczyznę. Jak dokonano wyboru? Jedna z przedwojennych dziennikarek tak o tym pisze: ,,Trzy trumny ze zwłokami nieznanych żołnierzy: liniowego, sierżanta i kaprala […] z głębi cmentarza nadeszła p. Jadwiga Zarugiewiczowa, która straciła syna. Kładąc na jednej z trumien rękę, wybrała zwłoki. Los padł na tego, który żadnej szarży nie miał, a tulił u boku swego starą maciejówkę’’. Był ochotnikiem.
Opuszczamy Cmentarz Orląt, kaplicę, kolumnadę, bramę środkową z napisem: ,,Mortui sunt ut liberi vivamus’’. Tak — żyjemy, dzięki ich ofierze. Pamięć w różnej formie trwa. Należy zaznaczyć, że ich bohaterstwo znalazło miejsce również w literaturze. W tym miejscu przychodzi mi na myśl rzewna piosenka w formie listu syna do matki, napisana przez Artura Oppmana:
,,O mamo, otrzyj oczy,
Z uśmiechem do mnie mów —
Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew — to za nasz Lwów . . .
Z prawdziwym karabinem
U pierwszych stałem czat.
O, nie płacz nad swym synem,
Że za Ojczyznę padł! . . .”.
Przywołany już S. S. Nicieja — długoletni badacz i znawca Kresów Wschodnich, dziejów i kultury Lwowa, autor publikacji dotyczących nie tylko Cmentarza Orląt tak pisze na temat genezy konfliktu polsko–ukraińskiego: ,,Jako Polacy mamy prawo mówić o obronie Lwowa w listopadzie 1918 roku, gdyż nasi rodacy wystąpili wtedy przeciw ukraińskiemu wojskowemu zamachowi stanu. To nie oni zaatakowali, ale zostali zmuszeni do obrony. Nie sięgali po cudzą własność, lecz bronili swej ojcowizny, swych domów, ulic, szkół, uczelni, fabryk i warsztatów. […] Początkowo bronili się samotnie, bez pomocy z zewnątrz, której Polska, po latach niewoli, dopiero odradzająca się jako państwo, dać nie mogła’’.
Minęło ponad 70 lat, szmat czasu. Podjeżdżamy pod hotel, w pobliżu pomnika A. Mickiewicza. Zwiedzanie zaczynamy od największego wzniesienia, czyli od Wysokiego Zamku, na którego gruzach wzniesiono w trzechsetną rocznicę zawarcia Unii Lubelskiej kopiec o tej samej nazwie. Wokół jego szczątków wśród zieleni drzew i krzewów rozciąga się panorama miasta, mozaika domów, budowli użyteczności publicznej, rozmaitość kościołów. Po wysłuchaniu historii powstania kopca, chwilowym wypoczynku i nasyceniu oczu pięknem krajobrazu — wyruszamy dalej. Błądząc ulicami tego historycznego grodu, co raz napotykamy na ślady polskości. W drodze do opery należy zatrzymać się przed pomnikiem naszego wieszcza. Cokół wysoki na 21 m w stylu neoklasycznym, według projektu Antoniego Popiela, przedstawia A. Mickiewicza, nad którym unosi się Geniusz podający lirę. Obecnie plac ten nosi miano od nazwiska poety, kiedyś zwał się Mariackim, gdyż pośrodku kamiennego basenu znajdowała się marmurowa statua Matki Bożej.
Wokół Rynku usytuowane są ciekawe kamieniczki. Niedaleko słynnego hotelu George’a znajduje się Bazylika archikatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, jeden z najcenniejszych zabytków Lwowa, dalej Katedra Ormiańska oraz Lwowski Narodowy Akademicki Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej. Gmach ten zaprojektował Zygmunt Gorgolewski, a uroczyste otwarcie miało miejsce w 1900 r. Uczestniczyli w nim Henryk Sienkiewicz, Ignacy Paderewski, Henryk Siemiradzki i inni dostojni goście. Budynek przypomina paryską operę, łączy w sobie różne style, stąd ma charakter eklektyczny. I zewnątrz i wewnątrz obfituje w ozdoby i złocenia. Na wszystkich elewacjach budowli, są nisze, frontony, portale, kolumny, balustrady, herby itd. Po lewej stronie widnieje postać siedzącej Komedii, po prawej alegoria Tragedii. Całość fasady zamyka trójkątny fronton. Wieńczą go 3 skrzydlate, alegoryczne postaci: środkowa symbolizuje Sławę, po lewej widnieje Geniusz Tragedii, po prawej Geniusz Muzyki. Po wejściu do środka podziwiamy westybul, a w nim marmurowe schody z balustradami. U ich podnóża stoją dwa świeczniki ze złoconego brązu. Wchodzimy do foyer z ogromnymi, kryształowymi lustrami. Ściany wszędzie zdobią malowidła, rzeźby i stiuki. Na szczególną uwagę zasługują 3 kurtyny: pierwsza jest z pluszu, druga ze stalowych płyt — przedstawia panoramę Lwowa, środkowa wykonana przez H. Siemiradzkiego ukazuje Parnas: jest więc i Apollo z Delf — bóg słońca i sztuk pięknych, jest Pytia kapłanka Apolla. Obok niej bogini sprawiedliwości — Temida, dalej grupa innych muz: Terpsychore, Erato, po stronie prawej Melpomena, Klio i inne. Kurtyna wygląda imponująco i przypomina tę, która zdobi Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie. Mimo to, spotkała się z krytyką. G. Zapolska miała powiedzieć: ,,Lwowska zasłona malowana była na obstalunek, krakowska z natchnienia’’.
W pobliżu teatru istniał kiedyś Niski Zamek, który systematycznie popadał w ruinę. Na jego miejsce Stanisław Skarbek wzniósł w latach 1837–1842 nową budowlę, którą jedyną ozdobą jest portyk. Spełniała ona rolę teatru. Wystawiano w nim sztuki, opery i operetki. Dziś jest to Narodowy Teatr Dramatyczny im. Marii Zańkowieckiej.
Następnie wchodzimy w ul. Kopernika. Wiele jej budowli pochodzi z przełomu XIX i XX w. Pod numerem pierwszym istniała kiedyś apteka Pod Złotą Gwiazdą, w której pracował Ignacy Łukaszewicz, konstruktor pierwszej lampy naftowej. Nieco dalej usytuowany jest neorenesansowy Pałac Potockich, dziś mieści się w nim Lwowska Galeria Sztuki. Nieco dalej Ossolineum — kiedyś zasłużona dla kultury placówka o nazwie Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Tak o nim wypowiada się Jerzy Janicki we wstępie do wydanego razem z Adamem Bujakiem albumu Lwów — ,,na dawnych fundamentach klasztoru stanął według projektu inżyniera i generała w jednej osobie — Józefa Bema — empirowy gmach biblioteki, nazwanej Zakładem Ossolińskich . . . idące w setki tysięcy zbiory ksiąg, rękopisów, autografów, muzykaliów, inkunabułów, pierwodruków, obrazów i monet służyły odtąd całym zastępom naukowców, pisarzy, filozofów i historyków’’. Tak było kiedyś, dziś jest to Lwowska Narodowa Naukowa Biblioteka Ukrainy im. Wasyla Stefanyka.
Na zachód od Rynku wchodzimy w ul. Uniwersytecką, gdzie wznosi się piękny gmach uczelni im. Iwana Franki, co podkreśla jego kamienna postać, stojąca naprzeciwko. Obok dawnych budowli, pamiętających odległe czasy, znajdują się i młode, godne uwagi. Należy do nich kościół św. Elżbiety wzniesiony w stylu neogotyckim w latach 1904–1911, uznawany za jeden z najwspanialszych zabytków architektury sakralnej na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. W wyniku konkursu do realizacji zakwalifikowano projekt Teodora Talowskiego. Fasadę świątyni zdobi portal, nad którym widnieje piękna rozeta. Sklepienie nawy głównej usiane jest gwiazdami, boczne mają kształt krzyżowo-żebrowy. W 1945 r. świątynię zamieniono na magazyn, który z czasem uległ dewastacji. We Lwowie istniało i nadal istnieje wiele kościołów i cerkwi. Był czas, że wyznawcy poszczególnych religii potrafili ze sobą współżyć. Lata wojen, napadów, buntów położyły jednak temu kres.
Do najstarszych kościołów w tym mieście należy wspomniana już Katedra Łacińska. Długa na 67 m, szeroka 23 m, zbudowana na przełomie XV i XVI w. Fasadę jej tworzą dwie wieże. W tej katedrze król Jan II Kazimierz Waza złożył 1 kwietnia 1656 r. śluby wierności Matce Bożej, u Niej szukał pomocy i wsparcia, gdy Szwedzi zajęli ojczyznę. Ją uczynił Królową Polski. Wchodząc do świątyni, przy głównych drzwiach dostrzegamy dwie tablice: jedną wmurowali lwowscy patrioci w stulecie śmierci T. Kościuszki, drugą wierni kościoła katolickiego dla uczczenia wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II we Lwowie w 2001 r. We wnętrzu katedry znajduje się szereg pamiątkowych tablic i epitafiów. Przed kopią cudownego obrazu Matki Bożej Łaskawej klęczał i modlił się Papież–Polak. Ta ,,Śliczna Gwiazda Miasta Lwowa’’ namalowana została przez mieszczanina lwowskiego Józefa Szolc-Wolfowicza w 1598 r. po śmierci wnuczki. Wkrótce zasłynęła cudami. Ukoronowana została przez metropolitę Wacława Sierakowskiego w 178 lat po umieszczeniu Jej w głównym ołtarzu. Powtórnie koronował Ją Jan Paweł II w Częstochowie w 1983 r. Wiele lat później przebywając z wizytą w Kijowie i we Lwowie Ojciec św. w rocznicę koronacji złożył u stóp Pani Łaskawej — złotą różę.
Patrząc na kopię Jej obrazu, przyszły mi na myśl smutne chwile z czasów okupacji sowieckiej. W 1970 r. odwiedziłam Lwów i wtedy dowiedziałam się, że niemal wszystkie świątynie zamieniono na magazyny lub muzea. Jedynie katedra była czynna. Jakież było moje zdumienie, gdy wszedłszy do środka, zobaczyłam kilkanaście starych kobiet, które modliły się wznosząc ręce do góry lub leżąc krzyżem na posadzce. Zrozumiałam tragizm sytuacji. Nabożeństwo sprawował ksiądz staruszek. Wraz z jego śmiercią miała zniknąć nadzieja na kontakt z Bogiem w murach tej świątyni. Wokół katedry dobudowano z czasem kaplice. Jedną z nich — Kaplicę Boimów (Kaplicę Trójcy Świętej i Męki Pańskiej) ufundował sekretarz króla Stefana Batorego. Zwraca ona uwagę mnogością ozdób. Powstała na planie kwadratu przykrytego słynną kasetonową kopułą, na szczycie której znajduje się Chrystus Frasobliwy. Od Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu różni się jednak bogato zdobioną fasadą frontową, pokrytą dekoracją rzeźbiarską. Należy do najbardziej oryginalnych zabytków manierystycznych na tych terenach.
Drugim kościołem otwartym przez czas radzieckich rządów była świątynia św. Antoniego znajdująca się przy ul. Łyczakowskiej. Powstała za Zygmunta III Wazy. W czasie buntu Bohdana Chmielnickiego i wojny kozackiej została spalona. Niebawem, bo w 1739 r. ufundował nową pochodzący z rodziny królewskiej książę Janusz Antoni Wiśniowiecki. Budowla trójnawowa posiada skromną fasadę, której szczyt zdobią wazy i polichromia niszy. Do obu boków kościoła przylegają kaplice z barokowymi ołtarzami. Wchodzimy do wnętrza, również barokowego. Spośród kilkunastu kościołów wybraliśmy św. Antoniego. Z jakiego powodu? Uczestnictwo we mszy św. sprawowanej przez naszych przewodników oraz świadomość tego, że jedna z pań pielgrzymująca z nami była chrzczona w tej świątyni, skłoniły nas do tego wyboru oraz głębokich refleksji. Po nabożeństwie rozmawiam z p. Marią i pytam: Czy wiadomo Pani, że w tych murach chrzest św. przyjęła nie tylko mała Marysia, ale jeszcze ktoś, znany później wszystkim? Otóż, w 1924 r. przyniesiono do tego kościoła chłopczyka, któremu nadano imię Zbigniew, i który wszedł do literatury polskiej jako Herbert — czołowy poeta czasów współczesnych.
— Jak przedstawiają się związki Pani ze Lwowem ?
— Moi dziadkowie i moi rodzice spędzili w tym wyjątkowym mieście część swego życia, mieszkali w dzielnicy Łyczaków, przy ul. Stanisława Wyspiańskiego. Do rozpoczęcia zawieruchy wojennej brali czynny udział w życiu miasta.
— Tam właśnie, na Łyczakowie, przyszła na świat Marysia Szychowska, którą zaniesiono do parafialnego kościoła, by mogła otrzymać sakrament chrztu.
— Co Pani pamięta z opowiadań starszych, a co zapamiętała jako dziecko?
— Mój ojciec wraz z dziadkiem prowadzili firmę budowlaną. W 1939 r. tato został zmobilizowany. Wkrótce jednak powrócił do domu i zaczął się ukrywać. Sytuacja była bardzo niebezpieczna. Sowieci już w styczniu 1940 r. rozpoczęli wywózkę na Sybir. Jako kilkuletnia dziewczynka pamiętam, że oboje z bratem, słysząc wybuchy bomb, kryliśmy się z ogromnym strachem pod stół.
— Kiedy i dlaczego opuściliście miasto rodzinne?
— W takim ciągłym strachu i napięciu nie można było żyć. Rodzice załatwili więc przejazd pociągiem towarowym i w rok po zakończeniu wojny pojechaliśmy do Bochni. W mieście tym mieliśmy dalszą rodzinę, liczyliśmy na pomoc i wsparcie. Odtąd wszyscy tęskniliśmy za naszym miastem — Lwowem. Pierwszy raz odwiedziłam Lwów w 2000 r., a później jeszcze kilkakrotnie. Ile razy byłam w nim, tyle razy szukałam śladów mojej rodziny. Z bijącym sercem chodziłam ulicami i zaułkami, wstępowałam do kościołów, przekonana, że wrócą tamte dni. Zimą czy latem, tonący w zieleni i kwiatach, czy przysypany białym puchem Lwów i jego budowle zawsze zachwycały i zachwycają.
Idziemy dalej, spoglądam na Katedrę Ormiańską. Wejście do niej robi imponujące wrażenie. Ormianie stanowili w tym mieście enklawę, przybyli doń w XI w. uchodząc przed napadami dzikich ludów. Szybko się wzbogacili i mogli wznieść taką wspaniałą świątynię. Można by tak w nieskończoność snuć dzieje dawnych czasów. Nie można jednak nie podkreślić znaczenia najstarszego kościółka, nestora wszystkich innych, pod wezwaniem Jana Chrzciciela na Starym Rynku, nieopodal Wysokiego Zamku. A czy można nie wspomnieć o kościele św. Marcina, w którym jako dziecko modliłam się o szczęśliwy powrót do rodzinnego domu? Oczywiście nie!
Wielokrotnie chodziłyśmy z moją Mamą w różne atrakcyjne miejsca Lwowa, jak gdyby w przeczuciu, że nie będzie on już nasz. Poza cmentarzami, Panoramą Racławicką bywałyśmy też w kilku kościołach, m.in. i u św. Marcina, usytuowanego w okolicy Podzamcza, przy ul. Żółkiewskiego 8. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy ani z jego wartości, ani historii. Po latach usłyszałam od przewodnika wiele ciekawych szczegółów. Ufundował go w 1637 r. Aleksander Zborowski. Budowę ukończono wiele lat później. Po zniszczeniu budowli przez pożar rozpoczęto prace nad następną. W międzyczasie klasztor karmelitów trzewiczkowych zlikwidowano, a kościół zamknięto w 1945 r. Obecnie należy do protestantów. Co można powiedzieć o jego architekturze? Jest to budynek jednonawowy, przykryty dwuspadowym dachem, nad drzwiami wejściowymi mieści się galeryjka. Wystrój wnętrza utrzymany w stylu rokokowym, w ołtarzu głównym św. Piotr i św. Paweł oraz ojcowie Kościoła, całość dopełnia krucyfiks i relikwiarz. Do prezbiterium świątyni przylega dwukondygnacyjny budynek klasztorny wzniesiony na planie litery L i w ten sposób zamyka dziedziniec. Z rozrzewnieniem patrzyłam na świątynię św. Marcina i przypominałam sobie dawne chwile beztroskiego dzieciństwa, a równocześnie czas nadciągających niespokojnych, niepewnych dni niemieckiej i sowieckiej okupacji. Nie tylko ja przeżywałam moment bycia w świątyni w 2002 r., ale jeszcze jedna osoba, Pani Romualda, z którą nawiązałam rozmowę.
— Czy Pani jest lwowianką?
— I tak i nie.
— W jakim sensie?
— Przyszłam na świat w polskiej rodzinie, w pobliżu Lwowa. Rodzice moi pędzili spokojne życie i pozostawali w dobrych kontaktach z sąsiadami — Ukraińcami. Mieszkaliśmy w leśniczówce, wydawałoby się — sielanka, spokój, cisza, szum lasu, świeże powietrze.
— W momencie rozdarcia Polski na dwie części, wszystko nabrało innego charakteru. Tato, wojskowy musiał kryć się, a następnie pracować w jednostce gospodarczej. Babcia i mama z maleńkim dzieckiem drżały o życie, gdyż codziennie, w nocy członkowie bandy UPA podchodzili pod dom, strzelali i łomotali we drzwi. W końcu pozostawili kartkę z napisem ,,Wyprowadzić się z domu w ciągu 48 godzin, inaczej śmierć’’. Rodzina przeniosła się do Lwowa, do pięknej, zadbanej kamienicy. Kiedy wkroczyli Sowieci, małżeństwo rosyjskie, nie pytając o zgodę, zamieszkało razem z nami.
— Jak zareagowali rodzice?
— Załatwili kartę przesiedleńczą i po jakimś czasie opuścili Lwów. Podróż do Wrocławia trwała 2 miesiące. Odbywała się w bydlęcych wagonach, w urągających warunkach.
Pani Roma niewiele pamięta z tamtych czasów, historię wojenną rodziny poznała dzięki opowieściom mamy. Na szczególną uwagę zasługuje pewien, nadzwyczajny fakt. Był rok 1945, wiosna. Na jednym z mostów warszawskich spotkali się dwaj bracia, ojciec mojej rozmówczyni, który nie wiadomo, w jakich okolicznościach tam się znalazł i jego brat, uczestnik kampanii wrześniowej, uciekinier z niewoli niemieckiej. Z powodu zakończenia wojny towarzyszyła im radość ogromna, podwójna.
— Czy była Pani tu po wojnie?
— Tak, po raz pierwszy, gdy Cmentarz Orląt był zamieniony w śmietnik, po leśniczówce nie pozostało śladu, a kamienica była zaniedbana. Teraz jestem drugi raz, przeżywam ten pobyt, gdyż Lwów uważam za moje miasto.
Rozmawiając, idziemy dalej. Kiedy łączę dzieje Lwowa, jego wygląd ze wzruszeniem, jakie często mi towarzyszyło podczas wędrówki po nim, nie mogę pominąć jeszcze jednej sytuacji. W Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki wpatruję się w Chrystusa i Samarytankę — utrwalonych przez H. Siemiradzkiego na płótnie. Mistrz sięgając po temat, nawiązał do Ewangelii św. Jana. Ten moment, kiedy Chrystus wskazuje na siebie uchwycił malarz i w sposób sugestywny przemówił do widzów. Widocznie i na niego zadziałał ten ewangeliczny wątek, skoro dwukrotnie do niego wracał. Pierwszą wersją jest zastosowanie techniki olejnej na desce, drugą z 1890 r. na płótnie. Obraz pełen kunsztu ukazuje na tle górzystego krajobrazu grupę sędziwych drzew oraz studnię Jakuba, na której obudowie siedzi wyczerpany drogą, utrudzony Jezus i prowadzi rozmowę z kobietą pochodzącą z Samarii, która przyszła z dzbanem czerpać wodę. Długo stoję przed tym dziełem, dostrzegając jego piękno oraz sugestywność. Zwiedzając to muzeum, zastanawiam się nad tym, ilu ofiarodawców było Polakami. Ile dzieł sztuki jest autorstwa polskich malarzy? Odpowiedź w pewnym stopniu daje mi album Lwowska Galeria Obrazów — malarstwo polskie Dymitrija Szelesta. Autor pisze tak: ,,Zbiory polskiego malarstwa od XVI wieku do początku II wojny światowej są prawdziwą chlubą Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki. Dział polski liczy około dwóch tysięcy płócien […], w ciągu lat swego istnienia wchłaniała stopniowo nie tylko pojedyncze obrazy, lecz również całe kolekcje dzieł sztuki”. Dzięki zakupom i darowiznom, kolekcja stale się powiększała. Po 1946 r. zasoby galerii, w tym również jej polska część rozrosła się. W tej chwili w zbiorach znajdują się płótna Jacka Malczewskiego, Jana Stanisławskiego, A. Grottgera, Jana Matejki, H. Siemiradzkiego, Olgi Boznańskiej, Leona Wyczółkowskiego oraz wielu innych.
Chodząc po salach tego muzeum rzeczywiście mam możność podziwiać talent, pasję znakomitych polskich mistrzów. Nie tylko podziwiam, towarzyszy mi jeszcze inne uczucie, którego nie chcę określić. Na pożegnanie zatrzymuję się przed obrazem J. Matejki Dzieci artysty. Z lewej strony stoi najmłodszy syn Jerzy w czerwonym stroju. Trzyma smycz psa, który leży u jego stóp, obok stoi Tadeusz w ciemnym odzieniu, podpiera się ręka i zadumany patrzy w dal. Obie córki utrwalone są w strojnych sukniach. Różne kolory ubrań mogą symbolizować odmienność charakterów dzieci. Cała grupa ukazana jest na ciemnym tle pokoju. Dlaczego ten obraz mnie zaintrygował? Otóż J. Matejko w mojej świadomości istniał jako malarz związany z Krakowem, mistrz ogromnych płócien, przedstawiających sceny zbiorowe, wielopostaciowe, często rozwinięte panoramicznie. Na szczególną uwagę zasługują Biwa pod Grunwaldem, Hołd Pruski, czy inne. Jego płótna odznaczają się intensywną kolorystyką, postaciami o wyrazistych rysach, zamiłowaniem do precyzyjnego odtwarzania dawnych strojów, poszczególnych elementów przedstawianych wnętrz. I tak można by było chodzić od eksponatu do eksponatu, od jednego do drugiego, przeżywać i poznawać okoliczności powstawania dzieła. Okazuje się jednak, że obrazy z galerii lwowskiej są stale eksponowane na wystawach nie tylko w muzeum, ale i poza jego murami. Przy różnych okazjach i rocznicach można je podziwiać w Warszawie, Poznaniu, Krakowie, we Wrocławiu i innych polskich miastach. Wychodząc z założenia, że sztuka jest ponad podziałami, warto tę wymianę kontynuować.
Z żalem żegnamy jednak miasto naszych marzeń. Spoglądając na Lwów — ongiś nasz, z jego niepowtarzalną atmosferą, uśmiechem ulic i powagą murów, dostrzegamy, iż obok akcentów ukraińskich, nadal istnieją ślady polskie. ,,Nawet powojenne dzieje Lwowa — pisze J. Janicki — już skapcaniałego, martwego, bez polskiej kropli krwi w swych żyłach, dowodzą wciąż tego samego fenomenu, że kto choć raz zetknął się z tym miastem — doznawał zawrotu głowy i kompletnego zaczadzenia jego urokiem’’. Kończymy niezapomniany spacer po mieście ,,semper fidelis’’, którego obraz i dzieje na długo i głęboko pozostaną w naszej pamięci i naszej duszy. Czy tylko? Także w historii Polski miasto to znalazło swój ślad, w literaturze, a szczególnie w poezji , za czym przemawiają słowa Mariana Hemara:
„…My jesteśmy z miasta poezji,
Co się u nas rodziła na bruku,
Jakby kamień się zmieniał
W natchnienie,
A natchnienie wsiąkło w kamienie.
I pomnikiem
w sercu miasta stoi…”.
Przede wszystkim ślad ten trwa w kulturze i historii Polski. Trwa w fotografii. Ja jednak przeżyłam to wyjątkowe szczęście, że mam poza sobą niezapomniany spacer i to wielokrotny po tym niezwykłym, budzącym emocje mieście.
Bibliografia
Hejke K., Petrus J. T., Katedra Lwowska obrządku łacińskiego, Kraków 2004.
Janicki J., Bujak A., Lwów, Olszanica 1997.
Nicieja S. S., Lwowskie Orlęta. Czyn i legenda, Warszawa 2009.
Nicieja S. S., Lwów Ogród snu i pamięci. Dzieje Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie oraz ludzi tam spoczywających w latach 1786–2010, Opole 2011.
Szelest D., Lwowska Galeria Obrazów — malarstwo polskie, Warszawa 1990.
Winglarek J. W., Tam, gdzie lwowskie śpią Orlęta…, Warszawa 2001.