Idzie sobie wojna. Kroczy, stąpa, maszeruje. A trzy z jej imion najwłaściwszych: obojętność, nieczułość oraz bezduszność.
Wojny nie cieszy nic. Nic jej nie męczy. Nic, nikt, nigdy. Wojna potrafi całymi latami, dekadami wręcz, udawać, że nie istnieje. A to wypoczywając na rozmaitych archipelagach demokracji, a to kryjąc w bezkresach bagien dyktatorskich, a to znowu tkwiąc nieporuszenie w tym czy tamtym wykrocie tyranii. Tam puchnie. Nabrzmiewa.
WIĘCEJ KRWI
W końcu wyrasta ponad siebie, dojrzewając do autorskich i cyklicznych przeznaczeń. Należycie dokarmiana smarem postępu, pojona kwasem nowoczesności, eksploduje farfoclami krzywdy. Wyrusza w drogę, a za każdym razem wydaje się niepowstrzymaną.
Wojna – a niczego ponad banał w spostrzeżeniu poniższym nie znajdziecie – wojna charakter posiada nieludzki. Specyficzną naturę człowiekom pokazuje. Nienasycona jest. Krwi ludzkiej łaknie, bezustannie. Tak, więcej krwi. Więcej poproszę – o, jeszcze ten pan, ta pani, jeszcze to dziecko. Tam noga, tu obie kończyny, tam ręka i wzrok. Były – i nie ma. Sierociniec? Dobrze. Dworzec kolejowy i szpital? Znakomicie. Kolejka po chleb czy wodę? Tym lepiej. I znowu w drogę.
Wojna albowiem nie szacuje, nie ocenia, nie komentuje. Nie sili na jakąkolwiek refleksję w jakiejkolwiek kwestii. Wojna postępuje naprzód jakby od niechcenia, z pozoru niedbale, mimo to starannie kreśląc obszary, oddawane w domenę siostrze swej, postępującej wojennym śladem. Śmierci.
Do nas wędruje ta wojna. Ku nam spieszy. Po nas idzie. I przyjdzie, co najmniej po niektórych z nas. O co, jak o co, dajmy na to: o nieprzewidywalne, dajmy na to: czy przeżyjemy, dajmy na to o jedno i drugie, i o podobne, nadal zakładać się możemy. Bo że wojna przyjść nie może, że nie wybiera się po nas, że nie ku nam zmierza lecz zaledwie do innych się udaje, o to dziś zakładać się już nie warto.
Zrobiło się bardzo mroczno i poważnie. Nadto poważnie, powiedziałbym, i nadto mrocznie. Rzecz jasna: wojna, sprawa niebłaha. Sprawa życia i śmierci zasadniczo. Niemniej zmieńmy ton na odrobinę luźniejszy.
KOCIĘTA PSIĘTA
Pytanie: ktoś wie, czym w czasie wolnym od bezpośrednich działań ratowniczo-gaśniczych zajmują się strażacy zawodowi? Rzecz jasna nie licząc ściągania kociąt z drzew, wydobywania jeży ze studzienek ściekowych, sarenek z rozmaitych jarów i wądołów (zaś nimf z innych potrzasków), wreszcie psiąt (to od kociąt, proszę nie poprawiać) – a to z rur, studni czy innych przepustów, przez ludzi złej woli weń zatkniętych? Czy tam utkniętych? Otóż strażacy zawodowi, w czasie wolnym od bezpośrednich działań ratowniczo-gaśniczych, zajmują się przerzucaniem piłki siatkowej. Przez siatkę. Wiem, bo zapytałem.
Czym wobec tego, niekoniecznie w tym samym czasie, aczkolwiek w czasie wolnym od bezpośrednich działań ratowniczo-gaśniczych, zajmują się strażacy-ochotnicy? Boć nie tym samym przecież? No raczej. Przy czym pojęcia nie mam, jak to jest ze strażakami-ochotnikami obcych nacji, różnych od rodzimej, niemniej nasi strażacy-ochotnicy, w czasie wolnym od bezpośrednich działań gaśniczych, chętnie przerzucają się między sobą tak zwanym bogactwem narodów. Uwaga, uwaga: bogactwem narodów są przysłowia. W tym konkretnym wypadku mam na myśli to stare, polskie przysłowie, o brzmieniu: „Jeśli twoja sikawka nie działa, nie wywołuj wilka z lasu”. Czy tam coś w tym strażackim guście, w każdym razie bardzo podobnie. Więc.
Cóż więc z naszą sikawką współczesną? Tą nadwiślańska? Co z nią, że tak natarczywie popytam? Działa? Oby, ponieważ dłuto wychodzi z worka, wskazując, że z naszymi działami może być różnie. Czy tam z działaniami.
NIE INACZEJ
Bo jest tak: nasze czołgi pojechały na Ukrainę, by tam, w imieniu wspólnym Polaków i Ukraińców, bić moskiewskiego najeźdźcę. Ponoć nieźle sobie radzą, choć do bram Moskwy wciąż czołgom naszym (i ukraińskim) daleko. Tymczasem nasze niemieckie armaty nad Wisłę nie przyjechały – i zdaje się, nie przyjadą. Ponieważ Berlin nie tylko w relacjach unijno-ukraińskich, postanowił zachowywać się typowo po berlińsku. Mówił mianowicie, że armaty nam da, po czym okazało się, że mówił. Armat natomiast nie ma. Czy tam dział. Czy działań. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, przypomnę, mówiła onegdaj robotnikom nadwiślańskim, że da im kiełbasę, po czym okazywało się, że mówiła. Gdzie podziewała się kiełbasa, czy tam inna kaszanka, nie wiedział nikt, chociaż każda przeciętnie rozgarnięta Polka i każdy rozgarnięty przeciętnie Polak, podejrzewali, że tak luksusowy towar dostępny jest wyłącznie dla specjalnej kategorii klientów, w specjalnych sklepach. Taki i jeszcze inny. W sklepach za żółtymi firankami. Ot, moda nad Wisłą.
Niemcy więc działa nam obiecywali, czy tam działania, czy nawet armaty, tak jak obiecywali Europie ustami swoich przedstawicieli, że rosyjski gaz jest bezpieczny – to ostatnie, ponieważ równie dobrze co gaz norweski czy amerykański, czy kuwejcki, czy tam jakikolwiek gaz, skądinąd zaczerpnięty, w kotłach gazowych spalać się będzie, że aż strach.
Moim zdaniem, zaraz po tamtych obietnicach, Niemcy współcześni powinni zaczerpnąć ze skarbca doświadczeń historycznych i czym prędzej spopielić samych siebie. Ze wstydu. Spopielając przy okazji sforę swych paneuropejskich totumfackich – tych ostatnich za cokolwiek, a choćby na wszelki wypadek. Nie inaczej.
NIEMIECKIE DYWANY
Co tyczy się zaś samych Niemców, pozwolę sobie przypomnieć: kiedy Niemcy obiecują to czy tamto Europie, nie tylko Polsce, co następnej w drugiej kolejności następuje? W drugiej kolejności należy nad Niemcy nadlatywać z dywanami. Czy tam dywanowo Niemcy bombardować. Nie ma inaczej. Więc.
W opisanych okolicznościach przyrody, więc, przyszłość naszych niemieckich armat wydaje się tym bardziej problematyczna, gdy właśnie okazało się – proszę to sobie tylko wyobrazić – wpierw należy owe armaty wyprodukować. Czy tam owe działa. Niemcy muszą je wyprodukować. Jednakowoż, czy działania i plany Niemcom się ziszczą, pokaże nieodległa już przyszłość. Nie będzie gazu z Rosji, obawiam się, nie będzie jak wyprodukować armat. Czy tam dział. Nie wspominając o kierowaniu tychże w stronę murów Kremla. Czy w stronę rosyjskiego żołdactwa. Czy tam o innych działaniach nie wspominając. Tak, że ten, tego, i tamtych również. Przyjdzie cieszyć się nam, gdy przyjadą choć Abramsy.
Jednego takiego widziała niedawno całkiem, cała Polska. Polska telewizyjna. Na gąsienicach był, ów Abrams, na własnych, niemniej cudza laweta go wiozła. Tacy i owacy malkontenci wydziwiali i wydziwiają, że Abrams to pojazd militarny zbyt ciężki dla polskiego gruntu, czy tam dla rosyjskiego nawet, nie mówiąc o różnicach w gatunkach asfaltu pokrywającego autostrady polskie, ukraińskie oraz rosyjskie. Lecz malkontenci wydziwiają wiecznie. Czy tam narzekają. Wszelako, czy pozostałe Abramsy w ogóle przyjadą, na lawetach czy na gąsienicach, czy skończy się jednak na Ambarasach, ewentualnie na zaambarasowaniu, tego dziś nie wie nikt.
***
Dodajmy, że nasze przyszłe efy trzydzieści coś tam, dopiero lecą – i wcale nie do nas. Lecą się doprodukować. Kluczami podobno lecą, choć dzikich gęsi nie przypominają w niczym. Prócz kluczenia. W tym wypadku, zdaje się, nawet farba na pokrycie skrzydeł tych naszych przyszłych samolotów jeszcze nie powstała. Nie wiadomo zatem, czy jesienią gęsi nad Wisłę przylecą. Efy, znaczy się, nie żadne gęsi. Przypuszczam że wątpię, ale mogę się mylić. Wręcz chciałbym.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl