Całe moje życie kanadyjskie jest związane z rzeką Humber. Raz mieszkałam po jej lewej stronie, raz po prawej, kiedy indziej prawie przy źródłach w Bolton, a ostatnio przez wiele lat przy ujściu rzeki do jeziora Ontario. Można powiedzieć, że rzeka Humber jest ściśle związana z moim kanadyjskim losem. Najbardziej ją lubię o świcie, kiedy jest spowita w lekkie mgły. To wtedy najlepiej jednoczę się z nią pływając kajakiem od zejścia przy Queensway, aż do parku Kings Mill, albo i dalej do Blooru i mostu z pociągami metra. Na pamięć znam na tym odcinku wszystkie zakręty i bieg nurtu.
Podobnie lubię jeździć autobusem linii 77 (Runnymede). Jakoś od zawsze, gdy mogłam gdzieś dojechać publiczną transportacją (u nas nazywaną TTC – Toronto Transit Commission), to wybierałam ten sposób przemieszczania się. Wtedy można całą odpowiedzialność za dojechanie do celu zwalić na profesjonalnego kierowcę. Nie trzeba też się martwić o utrzymanie samochodu w dobrym stanie (robią to mechanicy w garażu), ani o coraz droższe ubezpieczenia samochodowe. Ponieważ transport publiczny jest dofinansowywany przez miasto/rząd, to i kieszeń na tym zyskuje. Jeśli się mieszka przy początkowym przystanku tak jak ja, to prawie zawsze ma się miejsce siedzące. W dzielnicy Swansea, którą obsługuje ta linia mieszkam od kiedy moje dzieci były małe. Wtedy dzielnica Bloor West była zamieszkała przez tak zwanych Yuppies (Young Urban Professionals). Do pracy dojeżdżało się kolejką metra. Samochód był niepotrzebny, a zarazem za drogi. Wtedy to zdarzało się, że w autobusie było tyle wózków z dziećmi, że trudno było się między nimi przecisnąć. Z czasem dzieci podrosły a wózków było coraz mniej. Po jakimś czasie dzieci porozjeżdżały się. Zostali starzejący się rodzice. Żwawa, kolorowa i wesoła ulica Błoor West zesmętniała. Tak, jak kiedyś była zapełniona wózkami z dziećmi, tak teraz zszarzała się i przygarbiła. Upodobniła się do swoich mieszkańców. Mnie samą wywiało na jakiś czas. Ale wróciłam. I w moim autobusie linii 77 Swansea znów jest pełno wózków. I znowu trzeba zygzakiem je pokonywać, aby przejść do tyłu autobusu. Tym razem jednak nie są to wózki dziecięce. Tym razem są to wózki na robienie zakupów. Kiedy jeszcze byłam w Polsce moja koleżanka ze studiów jako kobieta nowoczesna zanosiła pościel do pralni. Pracowała długie godziny w domu poprawczym dla dziewcząt, a w bloku, w którym mieszkała nie było pralni. Suszarek też wtedy nie mieliśmy. Pranie i suszenie dużych kawałów pościeli było nie lada wyzwaniem. No to sobie poradziła pożyczając od sąsiada taki druciany wózek. Jej mąż był bardzo zadowolony z pachnącej i wykrochmalonej pościeli, która dla lepszego efektu świeżości była skrapiana wodą kolońską ‘Przemysławka’ z buteleczki otulonej wiklinowym koszyczkiem.
Woda kolońska ‘Przemysławka’ też przeminęła, wraz z wiklinowym koszyczkiem.
Nie będę pytać, czy te obecne wózki w autobusie muszą być takie wielgachne, że przejść trudno. Jednak nauczona obserwacją sprawiłam sobie taki wózeczek zgrabny, w sam raz się mieści przy siedzeniu, i nikomu nie zawadza. Po prostu żyć i nie umierać! A to że jedne wózki zostały zastąpione innymi? Taka to już kolej życia – do zaakceptowania.
MichalinkaToronto@gmail.com