Ryszard Merta urodził się 29 Maja 1944 roku, w Dąbrowie Górniczej. W dzieciństwie dużo chorował, co odbiło się na jego słabszej posturze i sile fizycznej. W szkole inni chłopcy znęcali się nad nim i czasami nawet pobili. Niestety, Ryszarda ojciec zmarł kiedy Ryszard miał zaledwie dziesięć lat. Nie miał więc kto brać go w obronę, gdy wracał ze szkoły z sińcami. Ryszard jednak zamiast ubolewać nad losem, zabrał się za sport. W kulturystyce szczególnie osiągał nieprzeciętne rezultaty i zdobył nagrody.
Od wczesnej młodości, okazywał niezwykły talent artystyczny. Jego rysunki i prace malarskie zadziwiały nawet profesorów Sztuk Pięknych. W późniejszym wieku, jego obrazy trafiały do Francji i Niemiec, a także do domów prywatnych w Polsce.
Jednak los Ryszarda skierował go na inne drogi. Mając zaledwie osiemnaście lat, ożenił się z Wandą (Teresą), która miała zaledwie szesnaście lat. Nie było im łatwo, bo obydwoje pochodzili z biednych i zranionych rodzin. Kiedy przyszła na świat ich córka Beata, musieli obydwoje ciężko pracować, aby zabezpieczyć choć skromny byt swojej rodzinie. Ryszard wykonywał ciężkie prace fizyczne, które w komunizmie były kiepsko opłacane.
Kiedy Beata miała dziesięć lat poszedł do technikum architektonicznego. Uczył się po nocach, pracując na życie w dzień. Jego projekty stały się szybko znane i podziwiane. Jeden z profesorów ukradł jego projekt na dom letniskowy i podpisał się pod nim. Zrobił na tym pieniądze i zdobył prestiż. Niestety, w komunizmie nie było możliwe walczyć przeciw takiej niesprawiedliwości. Ryszard zakończył szkołę z najlepszymi wynikami ale nigdy nie udało mu się pracować jako architekt…
Ryszard kochał przyrodę. Potrafił godzinami spacerować wśród drzew, podziwiać niebo, obserwować ruch wody w jeziorze lub rzece. Potem malował, z wyobraźni, z pamięci widoki, które widział jakby oczami duszy. W tych obrazach sielankowych, namalowanych z niebywałą trójwymiarowością, można zobaczyć świat utęskniony – przepiękny jakby już z tamtej strony życia… Może on rzeczywiście widział jako artysta to co jest widzialne już tam…?
Kiedy Ryszard przyjechał wraz z Wandą do Kanady, musiał zaczynać wszystko od początku. W Polsce, tuż przed wyjazdem, zaczął osiągać malarską, artystyczną popularność. Można powiedzieć, że jego Cztery Pory Roku, sprzedawały się jak woda (szczególnie do Francji i Niemiec). Ale Wanda chciała jechać za córką, która wyjechała do Kanady wraz ze swoją młodą rodziną…
W Kanadzie, Ryszard pracował ciężko w fabryce za najniższą stawkę. Malował jedynie sporadycznie… Powróciły trudności ze zdrowiem… Dwie operacje serca, po których już nie mógł ciężko pracować fizycznie… Ktoś by się mógł zastanowić w tym momencie: “no więc po co to wszystko, po co przyjechał do Kanady? Może gdyby został w Polsce, to w końcu jego skrzydła artystyczne wzniosłyby się na szczyty takich przepięknych gór jakie malował…
Jednak, czy najważniejsza podstawa jego istnienia też doznałaby takich wzlotów?… Ryszard choć ochrzczony, nie został wychowany w duchu prawdziwie katolickim. Wraz z Wandą nie mieli drogowskazów wynikających z wiary. Ich rodziny były poranione. Może to ich zbliżyło w tak wczesnym wieku… W Polsce, Ryszard nie uczestniczył w sakramentalnym życiu kościoła. Jednak w Kanadzie po pewnym przedziwnym wydarzeniu – nawrócił się. Przylgnął do Chrystusa Eucharystycznego. Szczególnie zainteresował się Ojcem Pio i miał nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego…
Pewnej nocy, Ryszard miał przedziwny sen. Była ogromna burza i czerń nocy. Ryszard bardzo się tym przeraził i w bezradności rozglądał się za schronieniem. Nagle, zobaczył w oddaleniu małą chatkę, do której szybko pobiegł. Z chatki widać było jasność, która go przyciągała. Kiedy znalazł się w chatce, zobaczył, że ta jasność pochodzi z Chrystusa, który stał jakby u wejścia chatki. Ryszard czuł, że Chrystus czytał z jego myśli – niezwykle strudzonych i zakłopotanych. W milczeniu nagle pojawiła się w dłoniach Chrystusa, wzniesiona Eucharystia. Chrystus podał Eucharystię Ryszardowi prosto do ust. Ryszard obudził się w tym momencie czując jakby naprawdę przyjął Eucharystię… Opowiadał ten sen potem swojej rodzinie i znajomym. Przekonywał do wiary szczególnie tych, którzy odpadli od sakramentów…
Ryszard bardzo kochał swoją rodzinę. Był życzliwy i otwarty w stosunku do ludzi. Niejednokrotnie zapraszał do domu przypadkowych, napotkanych na ulicy przechodniów. Opowiadał im często o Bogu. Dodawał otuchy kiedy byli zakłopotani. Nawet w szpitalu, po ciężkiej operacji serca, zamiast poddać się bólowi, pomógł pewnemu muzułmaninowi zmobilizować się do chodzenia po szpitalnym korytarzu. Było to częścią rekonwalescencji po ciężkiej operacji. Muzułmanin poddał się bólowi i chorobie. Nie chciał współpracować z pielęgniarkami. Ryszard, sam ledwo chodząc podszedł do niego. Z uśmiechem rzekł: “let’s go, it will do us some good”. Muzułmanin posłuchał…
Wszyscy, których napotkał na swej drodze, wspominają jego niezwykłe poczucie humoru. Był otwarty na uśmiech i pogodę ducha. Nie lubił narzekać, a szczególnie po nawróceniu, starał się widzieć dobro… Nigdy nie posiadał domu, samochodu, nawet zasłużonego studia artystycznego. Nie stać go było na wakacje, kawiarnie, nowości w mieszkaniu. Szczególnie kiedy podupadł na zdrowiu… Jednak cieszył się wszystkim co otrzymał z dobroci Boga i ludzi. Poniższe kondolencje z Polski wysłane do córki Beaty odzwierciedlają Ryszarda życzliwość do ludzi:
“Z ogromnym żalem przyjęłam wiadomość o śmierci twego taty. Wspominam z jaką życzliwością odnosił się do mnie, kiedy byłam w waszym domu. Wspominam rodziców swoich z wielką wdzięcznością. Jak niesamowite były jego obrazy w tamtych szarych czasach prl-u…”
“ Wspomnienia… Stary dom, w którym mieszkaliśmy na Struga… Wspaniałe bałwany i miśki rzeźbione w śniegu przez Rysia. Kariera kulturysty, która nie mogła się rozwinąć w tych przedziwnych, polskich czasach… Odwiedził mnie kiedyś podczas pobytu w Polsce, w galerii sztuki… Podziwiał obrazy… Zaproponował by mówić mu po imieniu. Stał się wtedy nie tylko twoim tatą ale i moim przyjacielem. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci jak i kilka jego obrazów przepięknie zdobiących ściany w moim mieszkaniu…”
No cóż powiedzieć więcej choć tak wiele wspomnień nawiedza pamięć… Dla córki Beaty – modlitwa do Miłosierdzia Bożego wtedy w szpitalu, po operacji serca wiele lat temu. “Pierwszy raz modliliśmy się razem – tata z uśmiechem jakby on, chory dodawał mi otuchy, że wszystko będzie dobrze… Ostatnie pożegnanie, wzrokiem, spojrzeniem z miłością – nie mógł mówić… Długie spacery w dzieciństwie i zapatrzenie w rozgwieżdżone niebo, rozmowy – fantazje… Obrazy…
Dla żony, Ryszard stał się częścią jej samej. We wrześniu obchodziliby 60-tą rocznicę ślubu. A przecież wtedy, na początku wszyscy wkoło mówił że przecież takie dzieci nie dotrwają roku w małżeństwie. Ryszard powiedział jej kiedyś: “jeżeli przyjdzie czas, lepiej bym odszedł przed tobą bo nie poradziłbym sobie bez ciebie”… W ostatnich chwilach życia, wychudzony i osłabiony rakiem – ciągle sprawdzał czy Wanda jest w pobliżu. Martwił się czy ma na życie… Kochał ją do końca… A ona czuje jakby i wielka część jej samej odeszła wraz z nim…
Żegnaj Ryszardzie, tato, mężu, dziadku i pradziadku. Żegnaj przyjacielu i sąsiedzie. Do zobaczenia… Niech Twoja dusza zazna pokoju i piękności nieba. Niechaj sam Chrystus weźmie Cię na przechadzkę po niezwykle cudownych polanach, które stworzył. Niechaj pokaże ci miejsca, które tak pięknie malował z głębi duszy… Może staniesz się za Jego łaską, patronem malarzy artystów, którzy borykają się z artystycznymi przeciwnościami losu…Tymczasem będziemy zanosić modlitwy, abyś mógł podziwiać piękno Nieba… Niechaj tam najpiękniejsze obrazy łąk, drzew, gór, jezior będą twoją spuścizną. I niechaj anielskie chóry będą brzmiały w twoich wrażliwych na piękno muzyki uszach. Niechaj Chrystus Miłosierny przytuli Cię do twego Przenajświętszego Serca… Do zobaczenia…
Napisane przez córkę Beatę, która jest artystą plastykiem
Na zdjęciach malowidła ścienne wykonane w bloku mieszkalnym Ryszarda i Wandy (Oakville).