Władze Burlington powołały zespół kryzysowy, który ma się zająć rozwiązaniem sprawy ataków kojotów na ludzi. W ostatnim czasie miało miejsce sześć takich incydentów.
Do ostatniego doszło w minioną sobotę koło domu spokojnej starości przy New Street w Roseland. Jedna z rezydentek odpoczywała około 8:20 rano na tarasie, gdy nagle kojot ugryzł ją w udo. Zwierzę nieco się wystraszyło, gdy kobieta się przebudziła, ale po chwili próbowało podejść do niej znowu. Kobiecie w końcu udało się go odstraszyć. Przybiegł pracownik domu, by sprawdzić, co się stało. Ofiara trafiła do szpitala.
Służby opieki nad zwierzętami patrolują okolicę, starając się zlokalizować kojota. Współpracują ze specjalistą z zakresu kontroli dzikich zwierząt, który ma się zająć „eliminacją” intruza.
Burmistrz Burlington, Marianne Meed Ward, zapewniła mieszkańców, że miasto podejmie natychmiastowe działania. Zostanie powołany zespół kryzysowy, a rada miasta spotka się w tym tygodniu na specjalnym posiedzeniu, by wdrożyć plan działania.
Każdy, kto byłby zaatakowany przez kojota, powinien niezwłocznie udać się do lekarza i zgłosić ten fakt departamentowi zdrowia regionu Halton oraz służbom opieki nad zwierzętami w Burlington.
Miasto dodaje, że normalnie kojoty nie atakują ludzi. Podobnej serii jeszcze w Burlington nie było.
Burmistrz Meed Ward rozmawiała z ministrem leśnictwa i zasobów naturalnych Graydonem Smithem, który wyraził niepokój i obiecał pomóc. Urzędnicy miejscy prowadzą konsultacje z ekspertami ministerstwa, by wypracować rozwiązania dla Burlington. Rekomendacje mają być przedstawione radzie 14 września.
W zeszłym miesiącu doszło do trzech niesprowokowanych ataków kojota na ludzi. Zwierzę zostało w końcu uśpione. Jedną z ofiar jest dwu i pół letni chłopiec, który bawił się w ogródku, gdy kojot złapał go za szyję i próbował ciągnąć ze sobą.
W tamtym czasie pracownicy miasta skontrolowali też teren i zidentyfikowali kilka porzuconych posesji, które mogą stanowić dobrą kryjówkę dla agresywnych zwierząt. Służby miejskie sprawdziły te miejsca. Przypominają, że karmienie dzikich zwierząt z ręki lub zostawianie im pożywienia na ziemi zarówno na prywatnych posesjach, jak i na terenie publicznym, jest zakazane i grozi za to mandat w wysokości 300 dolarów.
Miasto zaczęło też rozdawać mieszkańcom gwizdki do odstraszania kojotów.