Linkner: HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ

„Dobro moje było tam tylko, gdzie dobro Ojczyzny”

                                        Józef Wybicki

I

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

 Chociaż nie możemy utożsamiać powojennych czasów z tymi, w których przyszło Józefowi Wybickiemu przeżyć dzieciństwo i młodość, to jednak wiele zda się z nimi kojarzyć. Jeżeli powie o epoce Sasów, że „Lata mego poczęcia były latami ciemnoty, jak Polskę okryło panowanie (króla) Augusta III”, to ma podobnie rację, jak wtedy gdy zaraz potem dopowie, „że rok moich urodzin wpisuje się w sławną epokę literatury polskiej”.

        Tak bowiem w wieku osiemnastym było, że nie tyle po, ale podczas nocy saskiej zaistniało oświecenie, które mimo wszystko swoim blaskiem niezdolne było rozjaśnić tych ciemności. Dlatego nie można zaprzeczyć dalszym słowom Wybickiego, że „W jakiś niepojętny sposób Polacy w tej epoce  postrzegani już byli jako zdziecinniali. Nie mieli własnego języka, nie umieli się wysławiać jak ich przodkowie Orzechowscy, Kochanowscy, Skargowie; utworzyli sobie jakiś barbarzyński bełkot złożony z łaciny i polszczyzny (…) Literatura, sztuka i różne nowe umiejętności, z którymi już prawie cała Europa była oswojona, dla nas były obce. Nasi Augustowie zatracili wszystko, co nasze…”.

        A ponieważ Wybicki pochodził z pomorskich Kaszub, Będomina, więc poza własną definicją Pomorza, że „Było to dawne gniazdo Wandalów (Germanów), którzy potem  napadnięci przez Gotów (…) stanowili część owych barbarzyńskich hord”,  powiedział o języku zamieszkującego najbliższy mu region ludu, w który „my – Pomorzanie – włączyliśmy jeszcze słowa Kaszubów i Wandalów”.

        Patrząc z perspektywy oświecenia, jakże z takim definiowaniem ówczesnej sytuacji dyskutować, jeżeli uznano tę epokę za wręcz najdoskonalszą w naszych dziejach, i to chwaląc ją szczególnie po roku 1945 – w komunistycznych czasach. Było to oczywiście zrozumiałe, bo wtenczas wzorem Rewolucji Francuskiej (1789-1799) materializm znaczył więcej od idealizmu, co programowi komunistów zdecydowanie odpowiadało. Wśród literackich epok bardzo ceniono w komunizmie oświecenie, które oczywiście słusznie sygnowano chociażby nazwiskami Naruszewicza, Trembeckegoi, Krasickiego, tylko że ojczyzny swoim piórem przed saską ciemnotą i niewolą już uratować nie mogli.

        Po roku 1945 o zaborach oczywiście pamiętano, ale tak bardzo pochwalajac mimo wszystko oświecenie, by zaborców, szczególnie rosyjskich nie czynić nazbyt czytelnych. Wszak słusznie mówił Wybicki, że oświecenie tłumiły ciemności saskiej epoki, które po niej trwały jeszcze długo i niewiele znaczyły wysiłki garstki oświeconych. Tego jednak nie przyjmowano zbytnio do wiadomości, nikłym u nas blaskiem oświecenia starajac się rozpraszać ówczesne ciemności zacofania i głupoty. Kiedy więc Karol Zbyszewski przenicował na opak nasze oświecenie, pisząc o nim wielce negatywnie i satyrycznie w swojej książce „Niemcewicz od przodu i tyłu” (1939), nie zyskał uznania, chociaż miała potem wiele edycji.

        Zostawmy to jednak, bo jakkolwiek by nie było, saskie czasy niszczyły podobnie swym zacofaniem naszą narodowość, jak polskość poźniejszy stalinowski komunizm, który po II wojnie światowej zatracał naszą kulturę i literaturę, budzącą się na przełomie XIX i XX wieku wieku do życia, a w międzywojniu rozkwitającą w wolnej Polsce. A potem podobnie jak w wieku osiemnastym, w wieku dwudziestym marksistowsko-leninowska ideologia tłumiła blaski rozumu. Lecz jak w oświeceniu nastąpiło po nocy saskiej degrengolady w ostatnich dziesięcioleciach XVIII wieku pewne otrzeźwienie, tak w połowie wieku dwudziestego komunistyczna ciemnota zwyciężała jasność myśli. Jeżeli nawet w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku wybłysły promienie suwerennej wolności, to okazały się zbyt nikłe, by zajaśnieć pełnym blaskiem. Gdyby więc Wybickiemu przyszło żyć w tamtym międzywojennym i obecnym czasie, miałaby podobne zdanie i nie zdziwiłby go to wszystko, co dzieje się teraz, będące następstwem i efektem powojennych zmagań ciemności z jasnością, zła z dobrem.

        Pamiętajac jednak w pamiętnikach Wybickiego o Pomorzu, warto zwrócic uwagę na ten moment, kiedy to znalazł się po raz pierwszy w Warszawie. Chociaż na elekcje do Warszawy pomorska szlachta jeździła, to udało mu się zauważyć, że nie odczuwała specjalnych związków ze stolicą. Jak zdołał się zorientować, i to jeszcze jako uczeń jezuickiego gimnazjum w oruńskich Szkotach, pomorska młodzież nie znała historii Polski. Natomiast gdy później przyszło mu stanąć w Warszawie, stolica okazała się „Babilonią rozwiązłości”. Podobnie odczuł to w Poznaniu, gdzie panowała rozpusta i ciemnota. Znając doskonale ówczesne sądownictwo, mógł o nim powiedzieć, że wtenczas „O wyroku stanowiła intryga i przekupstwo”. Zresztą tak było u nas już wcześniej, np.  w siedemnastowieczny baroku, kiedy to jeden z pisarzy sądowych mówił słowem wiązanym o znanych mu sędziach, by wydawali sprawiedliwe wyroki, bo w przeciwnym razie trafią do „piekielnych  otchłani”. Jak natomiast można by powiedzieć o obecnym stanie naszego sądownictwa, do którego ma tyle pretensji Unia Europejska? Czynie zakłóca to naszej suwerenności?!

Dlatego warto wiedzieć, jak to na zarzadzanym przez Repnina sejmie w 1768 roku Wybicki mimo zakazu wygłosił samowolnie patriotyczną mowę:

        „Ponieważ, książe Marszałku, nie udzielono mi głosu wbrew prawu, którego nic zmienić nie może, a które pozwala wolnemu posłowi mówić na każdym sejmie, powiem chociaż tyle, że skoro nie widzę przywróconych na łono senatu uwięzionych senatorów, ani nie wiedzę posła przywróconego do stanu rycerskiego, nie widzę wolnego sejmu, lecz widze tylko gwałt i rosyjską przemoc, przeciwko temu protestuję!”, która tak przeraziła zdrajców, tchórzy i zarządzajacego wówczas naszym sejmem Repnina, że rychło zakończył sejmowe obrady, zaś Wybicki został uznany za absolutnego wroga Rosji. Odtąd musiał stale się ukrywać i nie mógł się nawet pokazać na Kaszubach czy w Gdańsku, ponieważ Rosjanie ścigali go wszędzie, nie mogąc mu wybaczyć, co znowuż budzi współczesne skojarzenie.

        Wracając natomiast do tegoż sejmu, który skończył się w roku 1768 dla Wybickiego tak nieszczęśnie , a którym tak zdecydowanie rządził Repnin, naszemu królikowi, bo jakże inaczej go zwać, nie pozostało nic innego, jak tylko tymi słowami zamknąć obrady:

        „W pełni podzielam z narodem  jego żale, ale nie mogę teraz zataić, że w tej doli nie pozostaje nam nic innego, jak tylko liczyć na wspaniałomyślność imperatorowej. A póki co należy kończyć sejm, żebyśmy nie narazili się na wiekszą zemstę”.

        Tymczasem Wybicki, doskonale zdajac sobie sprawę z naszej kłótliwości, nie zaprzestał  dyplomatycznych misji, ponieważ myśl o ratowaniu Ojczyzny towarzyszyła mu stale. Nie zdawał sobie tylko sprawy, że niejednokrotnie wykorzystywano go w politycznych gierkach, które niczego dla ratowania Ojczyzny nie znaczyły. Ginącej w uścisku zaborcy Ojczyzny nie uratowały ani współredagowany z Zamoyskim kodeks praw, którego nie pozwolono na sejmie w roku 1780 odczytać, ani tym bardziej obiady czwartkowe, gdzie m. in. czytano „Listy patriotyczne” Wybickiego, ani Komisja Edukacji Narodowej, której w 1777 roku został wizytatorem. Pozostało mu więc tak ocenić ówczesną sytuację:

        „Nasiono rozbioru Polski, a stąd jej zagłady, leżało głęboko rzucone już na początku panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Król ten nie był lubiany w kraju, bo został wybrany przez Katarzynę a nie przez lud wolny. Król ten, będacy w pogardzie u obcych, dlatego że nie z mniemanej elekcji ludu polskiego, nie z zasług dla kraju, lecz z intrygi miłosnej dostąpił tronu, król ten, który w wieku Fryderyka Wielkiego bez najmniejszej wiedzy z zakresu wojskowości, bez stałego charakteru i męstwa zasiadł na tronie Sobieskiego, wydał  – podkreślę – hasło rozbioru ościennego państwom czyhającym na ten rozbiór…

        Do takiej rysy politycznej wypadało znaleźć kamień probierczy…

        Znaleziono go na sejmie 1767 roku, gdzie wyprowadzono prawa – czym  wspomniałem – dla desydentów. Wykalkulowano, że Polak od czasu panowania Sasów odwykł od wojaczki, oddał się zniewieściałości i fanatyzmowi. Zatem wysnuto wniosek, że jako zniewieściały ani męstwa, ani wtrwałości w obronie swych swobód nie okaże, a jako łatwo się zapali do obrony swej panującej religii. Te machiawelistyczne kalkulacje spełniły się.  Zawiązana przez desydentów konfederacja toruńska i słucka wzburzyły Polaków, gdyż miała obrazić wiarę ich ojców. Rzym wzniecił tę iskrę dla swego interesu, bo zza Alp panowął nad Wisłą… Ten ogień podsycało w staropolskiej pobożności duchowieństwo, które przy swoich ogromnych posiadłościach, korzystając jeszcze z przywileju Lewitów, nie miało zamiaru przyłożyć się do ciężarów publicznych. Rwał się Polak do oręża za wiarę zapomniawszy, że nie miał charkteru  swych ojców, który zaśpiewawszy pieśń ułożoną przez św. Wojciecha: Bogurodzica – dobywali wszyscy żelaza i zwyciężali.

        Nie tak było w zbliżającej się chwili konania naszej matki ojczyzny… Stanęło w jej obronie – cóż! Powiem szczerze – może z kilkaset osób, podczas gdy jeszcze nierozszarpany kraj liczył kilkanaście milionów mieszkańców!”.

        Przy tym słusznie uważał, „że Polska stałaby do tej pory, gdyby jej królem był Bolesław Chrobry”. Słusznie też doceniał znaczenie Konstytucji 3 Maja, gdy mówił, że „Polska zaś, dzięki konstytucji z 1791 roku, dopiero istnieć zaczeła”. Miał również absolutną rację, mówiąc, że nie byłoby tragedii zaborów, gdyby nie słuchano wroga, który spowodował, że w Polsce zapanowała „słabość i zniedołężnienie”. Lecz na nic się to wszystko zdało. Było już za późno, by trzeciomajowe konstytucyjne myśli i spotrzeżenia mogły cokolwiek zmienić.

        II

        Działalność Wybickiego okazała się podobnie nieobojętna powstaniu Legionów, jak Mazurek Dąbrowskiego, napisany w lipcu 1797 roku w Reggio nell’Emilia i zaraz potem zaśpiewany przez autora przy akompaniamencie wojskowej orkiestry. Że natomiast „Pieśń Legionów Polskich…” stała się w okresię międzywojennym hymnem narodowym, tego się oczywiście nie spodziewał. Podobnie jak i tego, że nie będą śpiewane wszystkie jej zwrotki. Kiedy w 150-lecie naszego Hymnu Narodowego, w stalinowski czasach roku 1947 ukazała się okolicznościowa widokówka, podano w niej autograf tylko trzech pierwszych , czyli „Jeszcze Polska nie umarła, /kiedy my żyjemy”, „Jak Czarniecki do Poznania” i „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę”. I tylko te zwrotki śpiewano. Jakże bowiem w komunistycznej Polsce, poddanej Związkowi Radzieckiemu i miłującej Niemiecką Republika Demokratyczną można było śpiewać zwrotkę czwartą, której słowa były tak nieprzyjazne zarówno jednym jak drugim:

„Niemiec, Moskal nie osiądzie,

gdy jąwszy pałasza,

hasłem wszystkich zgoda będzie

i ojczyzna nasza.”

Zwrotkę piatą uznano wtenczas za mało ważną, więc ją pomijano:

„Już tam ojciec do swej Basi

mówi zapłakany:

„słuchaj jeno, pono nasi

biją w tarabany”,

        a może przeszkadzała wybrzmiewajaca z niej nadzieja rychłej wolności? Tymczasem inaczej, chociaz podobnie było ze zwrotka ostatnią:

„Na to wszystkich jedne głosy:

dosyc tej niewoli

mamy Racławicki Kosy,

Kościuszkę, Bóg wyzwoli.”,

        której też nie należało śpiewać tym bardziej. Jej słowa głosiły bowiem nie tylko wolę walki z zaborcą, ale wskazywały wzorzec konkretnego przywódcy i miejsce zdarzenia, kierując  uwage na Kościuszkę, Racławice i Rosjan, których chłopi pod wodzą Bartosza Głowckiego tak solidnie potraktowali kosami.

        Natomiast gdy odzyskaliśmy po 1989 roku suwerenność, zdecydowano się śpiewać się jeszcze zwrotkę piątą, sięgającą do rodzimego obrazka, jak to ojciec powiada swej córce, Basi, że wyzwolenie już bliskie, bo „nasi biją w tarabany”.

        Że to córka gen. Ksawerego Chłapowskiego, z którą w 1807 roku gen. Dąbrowski wziął ślub, pisał Lucjusz Komornicki w „Historii literatury polskiej XIX wieku…”.

        Tylko że Basia została żoną gen. Dąbrowskiego dopiero w roku 1807, kiedy ten poznał ją rok wcześniej. Jakże więc Wybicki mógł uważać ją za żonę swego przyjaciela, Henryka Dąbrowskiego, jeżeli „Pieśń Legionów…” powstała dziesięć lat wcześniej, bo w roku 1897, a Basia jako pietnastoletnia dziewczyna w ogóle Dąbrowskiego nie znała. Chyba że Wybicki miał okazje poznać ją wcześniej, przyjaźniąc się z jej ojcem, Ksawerym Chłapowskim. Jakkolwiek by jednak nie było, ta opowiastka niezbyt przekonuje. Może więc lepiej z tą interpretacją, że Basia z racji swej dziewczęcej młodości uosabia nadziję na budzącą się wolność. Ale można też tłumaczyć to imię jego kaszubskim rodowodem. Przecież wiadomo, że Wybicki pochodził w Kaszub, więc dlaczego tam nie szukać Basi. Wszak nieraz Wybicki takie imię na Kaszubach słyszał, bo w tym regionie było ono i jest jeszcze dzisiaj dosyć popularne; nie tylko z racji tejże św. Barbary, jako patronki rybaków. Ale to już kwestia dyskusji i niech pozostanie sprawą otwartą.

        Z kaszubskim tematem wiąże się jeszcze jedno. Napoleon doceniając Wybickiego, myślał obdarzyć go ziemskim dobrami. Chociaż te na Kaszubach były mu najbliższe, ostatecznie przyjął wielkopolskie Manieczki. Kiedy więc zmarł, pochowano go w pobliskiej Brodnicy, by potem przenieść jego prochy do kościoła św. Wojciecha w Poznaniu. I tak oto Wielkopolska dostąpiła łaski, że spoczywa na jej ziemi twórca hymnu narodowego. Wybicki obdarzył więc sobą nie tylko Kaszuby, gdzie się urodził, ale również wielkopolski Poznań, gdzie spoczywa.

        I na tym koniec tych kilku refleksji po lekturze pamiętników Wybickiego, refeleksji wywołujących wiele skojarzeń z współczesnymi czasami, niosących podobne zamyślenia i zastanowienia, bowiem mimo wszystko historia lubi się powtarzać. Jeżeli więc tak jest, to dlaczego nie staramy się o niej pamiętać? To oczywiście pytanie do tych, którzy głoszą, że przeszłość nie ma znaczenia, a liczy się tylko teraźniejszość?!

Tadeusz Linkner

Rok 2022 ogłoszono Rokiem Józefa Wybickiego, wszak w tym roku 95-ta rocznica ustanowienia Mazurka Dąbrowskiego Hymnem Narodowym, a nadto 200-na rocznica śmierci  Jego autora.