„Muzeum Powstania Warszawskiego, to znaczy jak powstała Warszawa?” – pyta rodziców Tymoteusz, lat sześć. Pan Tymoteusz.
Pochwalę: moja krew, moje geny. To znaczy moje między innymi. Bo córki przecież i zięcia, i tych wszystkich na ramionach których stoimy, a którzy tworzyli przestrzeń wspólną dla nas przed nami. I dzięki którym jesteśmy w tym miejscu, do którego dotrzeć się nam udało. Kocham tego smyka, wątpiąc przy tym, czy na wzajemność zdążę sobie zasłużyć. Niektórzy dziadkowie tak mają.
Albo to weźmy: „Prawda, że Polacy zawsze wygrywają, bo Bonaparte nam pokazał, jak mamy zwyciężać?”. Wnuk z inklinacjami ku spekulacjom leksykalnym, po części splątanym z filozofią, to jak sądzę niezły prognostyk. By orzec, przykładowo: „Będzie dobrze”. Czy szerzej: „Będzie dobrze, damy radę”.
Tymczasem na weekendowych spotkaniach z mieszkańcami rozmaitych miast i wsi, czy tam miast i osad, tak brzmi lepiej, Jarosław Kaczyński wykłada swoje racje. Tego przykładu proszę posłuchać: „Będziemy działać, dostosowując przedsięwzięcia do okoliczności, nie tracąc celu: w każdej sytuacji PiS będzie broniło tego co najważniejsze: polskiej wolności polskiej suwerenności, polskiej godności” – tako rzecze prezes, ja zaś… no cóż. To znaczy: cóż odpowiedzieć na takie dictum, doprawdy pojęcia nie mam.
ZWIEŃCZENIA
Słowa niewiele kosztują, a wiatr porywa je sprawniej niż mewa wyrywa kawałek suchej bułki z dłoni nieostrożnego spacerowicza, przechadzającego się zjesieniałym molo w Sopocie. Tymczasem kontekst wydarzeń, do których za chwilę nawiążę, a które mieliśmy okazję obserwować w ubiegłym tygodniu, w istocie uznać wypada za poważny. Za bardzo poważny.
Zacznijmy od komunikatu ze strony internetowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Brzmi on następująco: „Trzech prezydentów spoczęło w nowopowstałym Mauzoleum Prezydentów RP na Uchodźstwie w Warszawie. To wydarzenie wieńczące obchody odzyskania przez Polskę niepodległości”.
Czytam, czując w gardle niepojący ucisk. Sięgam do portalu Polskiej Agencji Prasowej: „W Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie dobiegły końca prace wykończeniowe w nowo powstałym Mauzoleum Prezydentów RP na Uchodźstwie oraz poświęconej im Izbie Pamięci. 12 listopada odbędą się tutaj uroczystości ponownego pochówku szczątków prezydentów: Władysława Raczkiewicza, Augusta Zaleskiego, Stanisława Ostrowskiego. Wraz z nimi w Mauzoleum spocznie również ostatni prezydent RP na uchodźstwie – Ryszard Kaczorowski wraz z małżonką”.
Ucisk w gardle rośnie, premier Morawiecki Mateusz przemawia do mnie via telewizor: „Dziś wielki i ważny dzień. Dziś na łono ojczyzny powracają nasi trzej prezydenci na uchodźctwie, Władysław Raczkiewicz, August Zalewski i Stanisław Ostrowski. Ci, którzy w mrocznych czasach niewoli komunistycznej przechowywali insygnia Rzeczypospolitej, depozytariusze pamięci o ciągłości państwa polskiego, strażnicy nadziei, wracają tu, gdzie jest ich miejsce i tutaj na ziemi ojczystej będą spoczywać w spokoju”.
Najwyraźniej gula, o której wyżej wspominałem, nabrzmiała dostatecznie, bo poza uciskiem w gardle dopadają mnie duszności. Sięgam po fotografię. Oto cmentarz w okolicach Pwllheli. To w Walii. Rodzaj umieszczonego u wejścia kamienia nagrobnego informuje w językach polskim, walijskim i angielskim: „W drodze do wolnej Polski”. I dalej: „Miejsce spoczynku żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych i mieszkańców osiedla w Penrhos”. Wejdziemy? Zapraszam. Ileż tam polskich grobów. I ten jeden, oznaczony: „Ś.P. Antoni Ligęza”. Plus dwie daty.
NIEDOKOŃCZENIE
Ot, „w drodze do wolnej Polski” zwyczajność jedyna taka w świecie całym, nasza zwyczajność, polska. Był człowiek, nie ma człowieka. Do wolnej Polski nie dotarł. Tylko cisza dookoła została. A dobrze przy tym wiedzieć, że w Walii nawet cisza przemawia w dialekcie walijskim, w sposób absolutnie niezrozumiały.
„Trzeci raz na Sybir mnie nie wywiozą” – oświadczył niedługo po zdemobilizowaniu Antoni Ligęza, ojciec Antoniego i dziadek Krzysztofa. Rzeczywiście, uniknął kolejnej wywózki, przez co i śmierci zapewne, lecz cenę niebywałą też musiał zapłacić: do Polski i rodziny nigdy nie wrócił. Zresztą, do jakiej Polski miałby wracać?
Albo te zdjęcia weźmy: cmentarz w Plebaniszkach. Całkiem niedaleko Polski. Można powiedzie: nawet beretem rzucać nie trzeba. Dwadzieścia kilometrów od Grodna. Znajdziemy tu zbiorową mogiłę czworga żołnierzy Armii Krajowej, poległych w potyczce z Niemcami w 1943 roku i pochowanych przez miejscowych. To znaczy: znaleźlibyśmy. Niestety, to miejsce fizycznie nie istnieje. Już nie. Podobnie jak nie istnieją miejsca pochówku i upamiętnień polskich żołnierzy w Jodkowiczach, Mikuliszkach, Wołkowysku, Kaczycach, Stryjówce, Surkontach i Piaskowcach. Wszystkie zniszczono na wyraźny rozkaz rządzących aktualnie Białorusinów. Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych nazwa działania władz białoruskich „aktami bestialstwa”, władze Białorusi zaprzeczają, by we wspomnianych lokalizacjach znajdowały się „zarejestrowane miejsca pochówku”.
Tak czy inaczej, szczątki tych z kolei „depozytariuszy pamięci o ciągłości państwa polskiego, strażników nadziei”, także nigdy do Polski nie wrócą. Czyż nie należy pytać, dlaczego przez ponad trzy dekady o ich powrót nie zadbano? A co z ofiarami Starobielska, Ostaszkowa, co ze spoczywającymi na cmentarzu w Katyniu? Tamci na powrót też nie zasługują? Czekamy na buldożery?
Idźmy dalej. Fotografie grobów, nawet same groby, weźmy: z okolic Archangielska, z okolic Norylska, z okolic Tomska, z okolic Irkucka, z okolic Magadanu, Jakucji czy innej Kamczatki, nie istnieją z innego powodu. Wiele Polek i wielu Polaków wcale nie posiada grobów. Wtedy i tam, gdy umierali, nikt o fotografowaniu grobów nie myślał. W wielu miejscach, bywało, nie myślano nawet o samych grobach. Miejsca pochówków znajdowano, odnajdując wśród powalonych pni otulony korzeniami wykrot. Było miejsce i był śnieg, bo jeśli śmierć przychodziła zimą, naruszyć ziemi nie pozwalał azjatycki mróz.
ZWĄTPIENIA
Pytanie do elit współczesnych brzmi: w życiu na Ziemi udział wzięli, a ich kości gdzie? Gdzie szczątki, powtórzę: depozytariuszy narodowej pamięci? Elito nasza najdroższa, pytanie dociera?
A propos elity: „Pozostawienie naszych prezydentów na uchodźctwie, tak jak to zrobiły elity III RP, można porównać do pozostawienia kompana na polu bitwy. Teraz naszym obowiązkiem jest sprowadzenie ich do Polski” – powiedział premier Morawiecki w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie”, na dni parę zaledwie przed uroczystościami. Gdybym przeczytał, że to początek, pochyliłbym głowę w obliczu mądrości iście premierowskiej. W tej sytuacji tylko podeprę się Szekspirem:
– Co czytasz, mości książę?
– Słowa, słowa, słowa.
Spróbujmy teraz podsumowania: szczątki Ignacego Mościckiego (prezydent RP od 4.VI 1926 do 30. IX 1939) pochowano się w kryptach bazyliki archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Edward Śmigły-Rydz (1. IX 1939 – 25. IX 1939) spoczywa na Starych Powązkach. Ciało Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego (25 – 29 IX 1939) na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Dla kolejnych trzech prezydentów na uchodźctwie: Władysława Raczkiewicza (30 IX 1939 – 6 VI 1947), Augusta Zaleskiego (9 VI 1947 – 7 IV 1972) oraz Stanisława Ostrowskiego (9 IV 1972 – 8 IV 1979), ustanowiono Mauzoleum Prezydentów RP na Uchodźstwie (w warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej). Szczątki kolejnego prezydenta, Edwarda Bernarda Raczyńskiego, złożono w kaplicy rodowej w Rogalinie.
Los prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego Prezydenta Rzeczypospolitej na Uchodźctwie (19 VII 1989 – 22 XII 1990), wymaga osobnego potraktowania. Zginął 10. kwietnia 2010 roku w drodze na obchody rocznicy zbrodni katyńskiej a jego szczątki doczesne, ostatecznie, to jest od 3. listopada 2012 roku, znalazły spokój wieczny i miejsce we wzmiankowanym Mauzoleum, w Świątyni Opatrzności Bożej.
Służył Rzeczypospolitej, i nie wolno nam o nim zapominać, jeszcze jeden prezydent na uchodźctwie, pełniąc urząd bezpośrednio przed Ryszardem Kaczorowskim. W dniach od 8. kwietnia 1986 roku do 19. lipca roku 1989 był nim Kazimierz Sabbat. „Przysięgam praw zwierzchniczych państwa bronić, jego godności strzec, zło i niebezpieczeństwo od państwa oddalać, a troskę o jego dobro za naczelny poczytywać sobie obowiązek” – mówił w czasie zaprzysiężenia.
ŚWIADECTWO
Po śmierci jego ciało do Polski nie wróciło nigdy, w każdym razie dotąd nie wróciło (tu dopowiedzenie gwoli ścisłości: w Świątyni Opatrzności Bożej znajdziemy symboliczne groby obu prezydentów: Sabbata, pochowanego na londyńskim cmentarzu Gunnersbury oraz Edwarda Raczyńskiego, spoczywającego jako się rzekło w Rogalinie).
Pochowano zatem prezydenta Sabbata w ziemi będącej własnością królowej Elżbiety II, w ziemi korony brytyjskiej, ale nie tyle ów fakt wydaje się zadziwiający, co okoliczności śmierci „przedostatniego prezydenta RP na uchodźctwie”. Otóż skończywszy zajęcia tamtego dnia, 19. lipca 1989 roku, Kazimierz Sabbat zmierzał do domu (prezydent RP na uchodźstwie dojeżdżał do pracy i wracał z pracy metrem). Zapewne intensywnie rozważał konsekwencje wydarzeń nad Wisłą, o których wieści tego dnia otrzymał. W pobliżu stacji metra Sloane Square nagle upadł, straciwszy przytomność, i już jej nie odzyskał. W szpitalu, do którego niedługo potem dotarła karetka, lekarze stwierdzili zgon. Za przyczynę śmierci wiekowego mężczyzny uznano zawał serca. To możliwe tym bardziej, że zdarzyło się niemal bezpośrednio po nadejściu z Polski informacji o obsadzeniu przez warszawski Sejm stolca prezydenta państwa polskiego przez Wojciecha Jaruzelskiego.
Pora na puentę: grób prezydenta Kazimierza Sabbata znajdziemy na jednym z londyńskich cmentarzy. Grób Wojciecha Jaruzelskiego na Powązkach Wojskowych w Warszawie.
Jak w całym powyższym kontekście podchodzić do fety z okazji ustanowienia Mauzoleum Prezydentów RP na Uchodźstwie? To każdy z nas musi ocenić we własnym zakresie. Ja powiem najszczerzej jak potrafię: aż wierzyć się nie chce, że tak postanowiła Polska niepodległa. Że Polska niepodległa ów gorszący stan zachowuje. Co oznacza, że tak właśnie rzekomo niepodległa chce: prezydent Sabbat w Londynie, Jaruzelski, Urban, Bierut i inni zbrodniarze w świętej ziemi Powązek. Może pójdźmy na całość, przenieśmy prochy Jaruzelskiego z Powązek na Wawel? Tam ziemia święta i mury Wawelu święte. Epidiaskop wybaczy. Znaczy Episkopat. Bez szacunku dla purpuratów, których postępowanie i wypowiedzi w tej sprawie na szacunek nie zasługują.
Na całe szczęście dla nas, maluczkich (tak, na szczęście) zostawię tu również inną możliwą odpowiedź, zawartą paradoksalnie w tym oto pytaniu: może tyle niepodległości pozostało w państwie naszym, w tej naszej narodowej współczesności, tyle w nas tożsamości polskiej, ile mądrości bywa w urwanej sznurówce?
***
Oby. Perspektywa inna od zarysowanej oznaczałaby mrok zupełny i nadziei żadnej. A tak, i tego akurat jestem pewien jak mało czego, przypomnimy sobie jeszcze, i nawet zobaczymy, jak odradza się Naród. Dobry Boże, pozwól nam doczekać.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl