Lekko zazgrzytało w oficjalnych stosunkach polsko-ukraińskich. Przyznać trzeba, że ukraińscy politycy są bardziej „asertywni”, czytaj bezczelni wobec obcych niż polscy. Ich wypowiedzi po uderzeniu ukraińskiej rakiety w polską wioskę dobitnie o tym świadczą. Podobnie jak zachowanie nowego wiceministra MSZ Melnyka, który ładnie pokazał krytykom środkowy palec. Wynika z tego, że w ewentualnym ukraińsko-polskim tandemie, Ukraińcy widzą się na przednim siodełku, przy kierownicy. Jest to o tyle ciekawe, że kłóci się z potocznym obrazem Ukraińców w polskiej mentalności; wielu z nas skłonnych jest traktować nowych braci zza Buga z pewną dozą protekcjonizmu.
Elity ukraińskie od dawna są na kontakcie naszego hegemona – Amerykanie robili tam „klewkopodobne” interesy – do tego dochodzą silne związki z Izraelem i diasporą żydowską, wszak sam promotor prezydenta Zeleńskiego był przez lata przewodniczącym europejskiej rady Żydów, (choć zdaniem niektórych uzyskał stanowisko w wyniku „puczu” stronnictwa z byłych Sowietów).
Słowem, elity ukraińskie (cokolwiek to pojęcie oznacza w dzisiejszej sytuacji) mają rozmach, są rozgarnięte i kosmopolityczne, a z pewnością też dużo wiedzą o interesach wielu prominentnych Amerykanów, prezydenta Bidena nie wykluczając. Ukraina nie tylko służy USA do prowadzenia proxy-wojen, ale również proxy-interesów, w tym badań – oficjalnie – nad ochroną przed bronią biologiczną w ramach Biological Threat Reduction Program
Jak można się domyślać, ciążenie tych kontaktów jest duże, i dlatego z tej perspektywy chłopaki z Warszawy jawią się jedynie, jako stojący na czatach.
Tym niemniej, Amerykanie pokazali Zełeńskiemu, że co za dużo to niezdrowo, gdy chciał eskalować na własną rękę.
Czy pocisk S-300 w Przewodowie był celowy czy przypadkowy prawdopodobnie zostało natychmiast ustalone przez tych, którzy puszczają na polskie niebo AWACSy. To znaczy, idzie o to, czy Ukraińcy strzelali do rosyjskiego celu, a pocisk nie „wykonał” samozniszczenia i zboczył, czy też eskalowali celowo próbując wymusić na NATO/USA ustanowienie strefy chronionego nieba nad zachodnią Ukrainą. Strefa „bez lotów” zabezpieczyłaby ukraińskie linie zaopatrzenia i chroniła ukraińską infrastrukturę energetyczną przed rosyjskimi atakami.
Ukraina natychmiast obwiniła więc Rosję, licząc, że Polacy zrobią to samo. Ale Polacy, jak to Polacy najpierw musieli się zapytać i zadzwonili do Waszyngtonu…
Amerykanie odmówili eskalowania, choć jak twittował szef ukraińskiego MON Ołeksij Reznikow niby do Polaków: „Polska. To nie jest samospełniająca się przepowiednia. To jest rzeczywistość, przed którą ostrzegaliśmy. Prosiliśmy o zamknięcie nieba, bo niebo nie ma granic. Nie dla (rosyjskich) niekontrolowanych pocisków. Nie ze względu na zagrożenie, jakie niosą dla naszych sąsiadów z UE i NATO. Rękawiczki są zdjęte. Czas na wygraną”.
Może więc tym razem nie wyszło, choć wyraźnie chłopcy z Kijowa podbijają stawkę; czy będzie kolejna próba?
Na razie, jakby w kontekście tej ukraińsko-polskiej niesnaski były ambasador w Berlinie został wiceszefem MSZ w Kijowie, wzbudzając (jednak) reakcję strony polskiej, która poskarżyła się na brak szacunku dla polskiej wrażliwości w sprawie Bandery.
Mamy więc pogrywanie na nosie. Ukraińska elita zdaje sobie sprawę, że ma wiele atutów i USA mimo swego zaangażowania geopolitycznego nie są jedynym graczem w ich kraju, więc można rozgrywać jednych, kosztem innych.
Tymczasem doradca Zełeńskiego Arestowicz zapowiada w wywiadzie dla rosyjskiej dziennikarki Łatyniny, że po wojnie „Nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek konflikt z Polską, gdy będziemy pretendowali na lidera Wschodniej Europy”, Arestowicz kilka minut wcześniej wygłosił litanię pochwał dla Polaków (Polakom łzy wzruszenia polały się po policzkach), a następnie dodał, że Polska „zgodziła się zapomnieć Wołyń”…
Podstawowymi metodami rządzenia jest kontrola kredytu i kontrola konfliktu. Z punktu widzenia ludzi, którzy w Europie Wschodniej mają zdloności rządzenia, Ukro-pol doskonale takiej kontroli się poddaje; a kraina to żyzna i przebogata; brama do przyszłego porządku świata.
Polskiej opinii publicznej czyli beta elitom lansuje się więc wizję pokonania Rosji i zmontowania euroazjatyckiego środkowoeuropejskiego mocarstwa kontrolującego azjatycki dostęp do Europy Zachodniej i europejski do Azji. Arestowicz twierdzi, że to szansa zdarzająca się raz na tysiąc lat, odwołuje się przy tym do języka starej geopolityki i jak gdyby „zapominając”, że główna wojna toczy się dzisiaj o to kto będzie tworzył jeden porządek nowego świata, Chiny czy Zachód, a w kontekście globalizacji Europa Środka traktowana jest wyłącznie instrumentalnie. Mocarstwa nie rodzą się dlatego, że komuś się przyśnią, lecz są wynikiem wektorów siły wynikającej z potencjału wojskowego, gospodarczego i ludzkiego. Ten potencjał trzeba najpierw zbudować.
Nawiasem mówiąc, a co będzie, jeśli ukraińskie elity uznają, iż o wiele lepszym partnerem w projekcie ukraińskiego Międzymorza są Niemcy?
Pamięć o pomocy wygasa bardzo szybko, liczą się konkretne możliwości i interesy. Ba, bardzo często ci, którym się pomogło, gdy wygrywają nie lubią się przyznawać, że im ktoś pomógł.
Nie dajmy sobie czadzić umysłu wielkomocarstwowymi grami wojennymi, róbmy na wojnie interesy z tylnego siedzenia, uczmy się od tych, którzy są w tym najlepsi: Brytyjczyków, Amerykanów, czy Żydów; nauczmy się w końcu panować nad własnym wzruszeniem. Przestańmy być politycznymi dziećmi.
Andrzej Kumor