Wciąż mam przed oczami zastawiony stół potrawami i całą naszą gromadkę rodzeństwa przy nim. Nasze oczy wpatrzone w rodziców, którzy starali się jak mogliby na stole nie brakowało niczego, a na naszych twarzach malował się uśmiech. To było czyste sterylne szczęście w naszych serduszkach, gdy łamaliśmy się opłatkiem, a po kolacji wigilijnej śpiewaliśmy kolędy. Zanim jednak wszyscy mogliśmy świętować Boże Narodzenie trzeba było trochę popracować.
Mama z moimi siostrami zajmowały się wypiekami, a mnie zatrudniały do mielenia maku przez maszynkę. To była okropnie mozolna robota nie lubiłem tego robić było ciężko i ręka bolała dwa dni po tym 🙂 przez to do dziś nie cierpię makowca! Jak słyszę makowiec to już mnie kości bolą! Ale jest jeszcze coś gorszego dla mnie od tego ciasta. To taka sałatka, którą chyba cała Polska kocha, a ja szczerze prawdę piszę, że uciekałem z domu jak była robiona. Co gorsza nie było za bardzo, do kogo uciec, bo w każdym domu ją robili! Ogórki, ziemniaki, marchew, groszek zielony, jaja na twardo, majonez i kto tam wie, co jeszcze w niej było, no okropieństwo! A robili tego całe wielkie misy!
Zwykle w taki dzień sałatkowy chodziliśmy z kolegami do lasu po choinki, to była taka nasza tradycja. Jodełki były daleko od wioski jakieś pięć kilometrów. Niestety trafił się taki rok, że kumple poszli beze mnie nie pamiętam, dlaczego, ale nie zapomnę tej historii nigdy.
Byłem zrozpaczony, że oni już mieli choinki, a ja nie. Miałem nie więcej niż 14 lat i kiedy młodsza siostra pytała mamę czy będziemy mieć choinkę…, no i nie wytrzymałem. Wziąłem ręczną piłę, wsiadłem na rower i pojechałem do tego lasu. To był olbrzymi państwowy las wiosną zapierał dech było w nim wszystko, lecz zimą nim tam dojechałem po śniegu był już mrok i wtedy ten piękny las nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Bałem się, bo w środku było już niemal ciemno i gdyby nie śnieg to byłoby gorzej. Już miałem zrezygnować, ale miałem przed oczami twarz siostry jak wpatrzona w mamę pyta z obawą w głosie: Mamusiu czy będziemy mieli choinkę? Nie mogłem wrócić z pustymi rękoma, ta mała dodała mi odwagi! I ruszyłem w głąb lasu zostawiając rower w krzakach.
Szybko znalazłem drzewko, ale musiałem się wspiąć na nie może dwa-trzy metry. W sumie to były dwa drzewka jedno przy drugim i wybrałem to słabsze, ale wyglądało pięknie!. Kiedy chciałem je ściąć usłyszałem hałas i czyjeś kroki! Myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Byłem przerażony bałem się, że to leśniczy i zrobi ze mną to, co opowiadali babcie i dziadkowie na wioskach, że jak kogoś złapie to strzela z dubeltówki solą w tyłek. Co to by był za wstyd gdybym padł ofiarą tych krążących legend!
Kiedyś widziałem taką scenę w filmie chyba w tym „Przygody Tomka Sawyera”, ale pewności nie mam. W każdym razie nie chciałem tak zakończyć tej wyprawy. Wtuliłem się w jodełkę i siedziałem bez ruchu. Po chwili tych kroków było słychać więcej! Byłem przerażony, kiedy tuż obok mnie nagle ktoś stanął! No to po mnie, pomyślałem. Byłem pewny, że za moimi plecami stoi Leśniczy i za moment strzeli mi w tyłek nabojem z solą. Ale sekundy mijały i cisza, odważyłem się odwrócić głowę, a tam stoi sobie dorodny sorek (kozioł, samiec sarny) z pięknym porożem i przygląda się, co za gamoń siedzi na drzewie. Uff, co za ulga! Krzyknąłem – uciekaj stąd! I dał nogę, a za nim całe stado sarenek… no kamień z serca mi spadł. Szybko wracałem do domu cały przemarznięty i mokry.
Jednak radość siostrzyczki to jej szczęście było, czym bezcennym, biegała wokół mnie i podskakiwała ze radości. Przebrałem się i obsadziłem choinkę w stojak, a resztą zajęły się siostry z mamą. Dwa dni później była wigilia i po kolacji i łamaniu się opłatkiem czekaliśmy na prezenty. Zwykle to były skarpetki, pół, a czasem cała czekolada i jedna pomarańcza. Radości nie było końca! Po wszystkim biegaliśmy po rodzinnych domach dzieląc się opłatkiem. Wszyscy byli tak otwarci i gościnni, że cokolwiek, ale trzeba było coś u każdego zjeść. No, a potem z przyjaciółmi rzucaliśmy się śnieżkami. Śniegu było pod dostatkiem, al. Wszyscy kochaliśmy leżeć na śniegu i podziwiać jak ogromne płatki śniegu bezwładnie opadają na ziemię. Najpiękniejszy widok był pod latarnią płatki łapaliśmy prosto do buzi, albo na rękawice, aby się przyglądać jak to możliwe, że są takie piękne!
Każde Boże Narodzenie było wyjątkowe, wioska przypominała baśniową krainę, tylko w Niebie może być wszystko piękniejsze <3
Pozdrawiam wszystkich rodaków, oraz Pana Kumora i moich przyjaciół Zbyszka z Basią, Dorotkę z rodziną, Panią Wandę i Bruno, oraz Jurka i wszystkich, którzy o mnie pamiętają i czytają moje art.
Ps. Proszę też o modlitwę, mam rozpoznanie paskudnej choroby i w Bogu cała nadzieja.
Mariusz Rokicki
Zdrowych i Błogosławionych Świąt drodzy rodacy!