Zaczęło się! Myśleliście, że z nowym rokiem, stare problemy was nie będą prześladować? Kto sądził, że z nowym rokiem przestanie go boleć biodro, albo długi się zresetują ten jest w błędzie. Biodro tak boli jak w zeszłym roku, albo i jeszcze lepiej – jeśli ból można stopniować do góry. Czy można na przykład powiedzieć, że ja mam lepszy ból biodra od ciebie i czy to znaczy, że mnie bardziej boli? Wiadomo, że jak mam gorszy ból niż wczoraj, to boli mnie bardziej. Jeśli boli mnie mniej, to też wiadomo, ale jeśli boli mnie lepiej, to może jest w tym nadzieja podejścia do bólu pozytywnie? To tak zachęcająco i pozytywnie przecież brzmi, gdy boli mnie lepiej, nawet jeśli boli mnie bardziej.
Na całe szczęście mnie jeszcze biodro nie boli i wolałabym żeby mnie nawet lepiej nie bolało. Każdy ma swój koszyczek radości i zmartwień, które ze sobą przeniósł ze starego roku. Mnie też dopadło. Tylko nie wiem, czy to jest gorzej, czy też może lepiej – bo brzmi bardziej pogodnie. Zacznijmy opowieść od pana Hilarego, który szukał okularów wszędzie, ale nigdzie ich nie było. Znacie to? W końcu je znalazł na własnym nosie! Tak, to słynny wierszyk Juliana Tuwima ‘Okulary’. U mnie było lepiej, albo i gorzej, zależy jak kto chce patrzeć. Bo ja szukałam komórki. Raczej nie jestem bałaganiarą, i z reguły kładę mój telefon komórkowy na miejscu. Ale tym razem go na tym miejscu nie było. A musiałam wykonać pilny telefon, więc zaczęłam szukać. Szukam w kuchni, szukam w salonie, i w łazience, i w sypialni (jednej i drugiej), i w pokoju komputerowym, już zaczęłam schodzić do piwnicy – bo może tam jakieś licho go zaniosło – kiedy nagle przypomniałam sobie, że mam taki program na kompie do znajdowania mojej komórki. Nigdy z niego nie korzystałam do tej pory, bo jak powiedziałam, bałaganiarą nie jestem, więc mojej komórki nie szukałam. Tę aplikację poszukiwania mojej komórki zainstalowałam na tablecie, na laptopie i moim komputerze stacjonarnym – tak na wszelki wypadek. No to już, podeszłam do laptopa weszłam na aplikację odnajdująca mój telefon, zaktywizowałam ją, i…zadzwoniło, nawet blisko, bo w mojej ręce. Czyli nigdzie mojej komórki nie zgubiłam, choć jej wszędzie szukałam trzymając ją cały czas w mojej własnej dłoni. No właśnie. I czy to jest lepiej, czy gorzej niż pan Hilary? Nie na tym koniec jednak. Następnego dnia gotowałam kaszę gryczaną, tak na oko. Po tylu latach to ‘na oko’ działa, bo wiadomo ile kaszy, ile wody. Tym bardziej, że przecież na to jak kasza wychodzi wpływ ma faza księżyca. Nigdy tego wpływu księżyca na moją kaszę gryczaną nie rozgryzłam, ale tym razem kasza zdawała się być perfekcyjnie sypka. No i tyle jej widziałam, bo potem gdzieś zniknęła i nie mogłam tej kaszy znaleźć. Co jest? – myślałam. Może pies zjadł? Ale co z garnkiem, przecież garnka nie zjadł. I znów chodzę i szukam, choć tym razem tylko po kuchni. Już sama nie wiem, obłęd jaki, czy co? W końcu znalazłam! Jak poszłam pracować do pokoju komputerowego. Otóż, żeby mi ta kasza ładnie doszła i trzymała ciepło do kolacji zawinęłam ją ‘w pierzynkę’. Tak robiła moja mama, i moja babcia. To i ja zrobiłam, tylko sobie o tym zapomniałam. No i powiedzcie mi, czy jest to lepiej niż pan Hilary, czy gorzej? Najważniejsze jednak, że kasza była przepyszna i ciągle ciepła, a komórka prawie już zrosła mi się z ręką. To też nauczka.
MichalinkaToronto@gmail.com