Zupełnie nie wiem, kiedy to się stało. Jeszcze wczoraj byłam piękna i młoda.

        I dalej tak o sobie myślę, bo naprawdę taka jestem. Przecież nic się u mnie nie zmieniło. Co moje kolana po schodach trochę źle mnie noszą. Ale to przecież tylko chwilowe. Tak chwilowo każdego coś od czasu do czasu pobolewa. Trzeba tylko dobrać odpowiednie ćwiczenia, odpowiednią dietę. No i zebrać cały wór różnych suplementów z apteki zdrowotnej. A jak się nie poprawia? To należy wyjechać. Najlepiej na wycieczkę, na której jest dużo chodzenia. Znacie to? Znacie. Często ulegamy złudzeniu, że jak wyjedziemy (szczególnie do Polski) to przeistoczymy się w kogoś, kim byliśmy kiedyś. Taka magia. Jeśli no co dzień mnie w boku strzyka, to na wyjeździe mnie przestanie. Znam to, bo sama dokonywałam złudnych wyborów wycieczek pieszych (np. w Algonquin Park), które były ponad moje możliwości. Wydawało mi się, że wystarczy wyjechać na północ od Toronto, i już. O prawie tragicznych skutkach, jednej takiej wędrówki nie będę wam pisać w szczegółach, bo nie musicie wszystkiego o mnie w szczegółach wiedzieć. Wystarczy nadmienić, że dowlokłam się do końca już po zmierzchu. I na całe szczęście, bo ekipa ratunkowa parku (słynni rangers) już sprawdzała listę tych, którzy wyszli, a nie wrócili. Byłam jedyną, która nie zarejestrowała swego powrotu. I już zastanawiali się, z której strony szlaku zacząć poszukiwania. Musiałam potem odpowiadać (głupio) na ich pytania, takie jak: o której wyszłam, czy byłam w dobrej kondycji, czy miałam wodę, itd., itp. Naprawdę nie wiem, co ja sobie myślałam? Jeśli ledwo, ledwo byłam w stanie zrobić 3-godzinną trasę wzdłuż jeziora Ontario i rzeki Humber, to w parku Algonquin, przejdę 7 godzinową marszrutę, dodatkowo  w terenie górzystym, bez problemu? Fakt przeszłam, fakt tak mi się wydawało, ale nie chce mi się za bardzo o tym gadać.

        Więc jak wspomniałam, dalej jestem młoda i piękna. Tylko przebieram się do gotowania, i do sprzątania, i do pracy. Zakładam takie robocze ubrania, ale pod nimi dalej jestem ta sama. Wystarczy tylko się ściągnąć to przebranie.  Moja  przedwcześnie postarzała przyjaciółka (jeszcze z Polski) zwróciła mi niedawno uwagę na zbyt wiele siwych włosów na mojej głowie. Żachnęłam się i zripostowałam:

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        – To tylko peruka.

Ale dotknięta byłam do żywego. No bo jak ona (sama siwa jak gołąbek) ma prawo krytykować moje własne siwki? Przecież tak naprawdę dalej jestem kruczoczarna.

        W domu sprawdziłam przy lepszym niż zwykle świetle. Niestety, całkiem pieprzowa głowa. Cała. Nic. Następnym razem jej powiem, że zawsze takie miałam, tylko kiedyś to nosiłam kruczoczarną perukę. Nie uwierzy? No cóż ja też nie. Więc mam dwa wyjścia: albo przykryć włosy farbą, albo twierdzić, że obecnie noszę perukę przyprószoną siwizną, żeby dodać sobie naturnalności. To, że ani jedno, ani drugie rozwiązanie niegodne starszawej jegomości? A gdzie jest przepis na zachowanie pogody ducha starzej jegomości? Umówiłam się z kilkoma znajomymi na kawę w Starbucks. Oznajmiłam im, że noszę siwą perukę tak dla dodania sobie powagi należnej dostojnemu wiekowi, a tak właściwie to pod spodem jestem dalej kruczoczarna. A mało nie pospadałyśmy ze śmiechu z krzeseł. I o to przecież w tym wszystkim chodziło.

MichalinkaToronto@gmail.com                                Toronto, 21 stycznia, 2023