Uważnie śledzę publicystykę Stanisława Michalkiewicza. W sumie żadne czary, przecież to klasa sama w sobie.
Więcej. Za niekłamany zaszczyt poczytuję sobie możliwość publikowania na łamach “Gońca” odautorskich rozważań obok refleksji tak znamienitego Komentatora Codzienności. Czy lepiej: Codzienności i Niecodzienności. Ale przejdźmy do rzeczy.
Otóż niczym Jerzy Michał Wołodyjowski szablą, Stanisław Michalkiewicz wywija i dźga publicystycznym piórem… to znaczy wywija, pewnie, najpewniej jednak tnie, boć szablą dźga się niespecjalnie wygodnie, dźgał to prędzej pułkownik Dowgird Krzysztof (piękne imię), ten albowiem w dyskusjach z oponentami posługiwał się bodaj rapierem. Czy tam inną jakąś szpadą. Ale to tytułem wtrętu na marginesie. Więc.
***
Stanisław Michalkiewicz tnie więc, mentalne, werbalne oraz materialnie (bo czarno na białym), cięcia swe doprowadzając do ideału. Że ino kłaki fruwają człowiekom złej woli, kości im zrastać się nie chcą, a krew psubratów tryska litrami, zda się pod niebiosa – czy tam pod inne sufity, powały, sklepienia oraz stropy – póki łotrom, gnidom, nikczemnikom, szubrawcom oraz innym wszelakim kreaturom, wszelakich możliwych proweniencji, całkiem jucha nie wyciecze z ciał rozwartych na oścież. Piórem Mistrza. Czy tam zdruzgotanych klawiaturą na krowie… wiadomo, co krowie. No jasne. A że czyni nad wyraz sprawnie to, co czyni, niepodobna Michalkiewicza nie podziwiać. Boć i zachodzą nas od tyłu mieszkańcy Judei czy tam inne jakieś Niemce, a to znowu przypałęta się od przodu ktoś ze wsi, co to go nie ma wcale, a to znowu inne jakieś śliskie tamto czy owamto przemknąć obok nas zechce, o zgodę nie pytając. Strażnik czyli musi być – i oto doczekaliśmy strażnika jak się patrzy.
Rozumiem zatem postawę, doceniam umiejętności. Jednakowoż, analizując problem z nieco innej perspektywy, zapytać muszę – inaczej się uduszę – dlaczegóż to Michalkiewicz postponuje zwierzęta? W roku 2018. uczynił to cztery razy – co najwyraźniej zmęczyło Mistrza do tego stopnia, że w 2019. musiał odpocząć – zaś od roku 2020. konsekwentnie trzyma się limitu: raz w roku. Raz w roku musi, inaczej się udusi? Ha, ha.
Jak mus, to mus, co w takim razie wytykam, konkretnie, temu pióru? Otóż, wytykam pióru odwoływanie się do określenia “klangor autorytetów moralnych”. Zaprawdę powiadam nam, żadnego przyzwoitego żurawia nie ucieszyłoby powiązanie nawoływań wewnątrzgatunkowych (czyli klangoru właśnie) z “autorytetami moralnymi”. Takie rzeczy cieszą tylko w TVN24. Czy tam w innej Agorze. A tam, jak donosi mój Honorable Correspondant, orłów nie widziano nigdy. Ani żurawi. Żurawie u Michnika? Orły? Nie-moż-li-we.
Konkludując: pozostając zatroskanym wielce o dobrostan żurawi, niniejszym wzywam Stanisława Michalkiewicza do powściągnięcia temperamentu, prosząc, by w okolicznościach wymagających dotąd stosowania frazy “klangor autorytetów moralnych”, w miejsce obrażającego żurawie “klangoru” (powiązanego semantycznie ze skompromitowanymi “autorytetami moralnymi”, tak?), zechciał Mistrz odwoływać się do autorytetów moralnych: a to rzężeń, skowytów i postękiwań, a to do ich biadoleń czy tam charczeń, dalej zaś do kwękania i zrzędzenia, sarkania czy burczenia… – i tak dalej, i tak dalej, mianowicie aż po flankę skatologiczną, to jest do… no, może aż tak dosłowni nie bądźmy.
***
Czy Stanisław Michalkiewicz skorzysta z podpowiedzi? Się okaże. Co nadmieniam, dopuszczając zarazem możliwość, iż Mistrz nie rozumie, że faktycznie żurawie obraża. Czy raczej, że dotąd tego nie rozumiał. Oczywiste wszak, że nie ma obowiązku rozumienia wszystkiego zawsze i wszędzie. Ja też nie rozumiem, dlaczego dbając o rzetelność przekazu, określenie “obuwie” należy niekiedy doprecyzowywać (sandały?, kalosze?, szpilki?, itd.), i dlaczego z tego samego powodu “skoki” wypada dookreślać (w dal?, wzwyż?, ze spadochronem?), wreszcie, że uzupełnień wymaga termin “już pędzę”, ponieważ bez tego nie sposób rozstrzygnąć, czy chodzi raczej o rodzaj przemieszczającego się urządzenia (pędzę samochodem?, rikszą?, rakietą?, hulajnogą?), czy też idzie, dajmy na to, o etap osiągnięty w procesie przyrządzania zacieru (to oczywiste, że bez tych doprecyzowań, dookreśleń oraz uzupełnień, przekaz “pędzę” staje się chromy z definicji, a nauka zwana zacierologią swego diabła warta) – ale już “sprawiedliwość” doprecyzowywana być nie może, co utrzymują ludzie nie byle jacy tacy, to jest Stanisław Michalkiewicz właśnie oraz Waldemar Łysiak. Znaczy, że demokracja może być “bezpośrednia” ewentualnie “przedstawicielska”, czy tam “zakłamana”, lecz “sprawiedliwość” winna pozostawać bezprzymiotnikowa?
…Żartuję, jasne. Trochę. Słucham? Co z tytułem? A, to nawiązanie wprost do tekstu zatytułowanego “Pieriedyszka w obsrywaniu” autorstwa pana Michalkiewicza. “Odsapka”, i nieważne w czym, brzmi jednakowoż znośniej.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl