O czym to ja miałem… O wojnie? Na pewno nie o perypetiach kociąt w youtube. No raczej.
Wszelako nim do starcia z wrogiem dojdziemy, czy raczej: nim wojna nazywana “gorącą” dotoczy się spod Dniepru nad Wisłę, czy jeszcze precyzyjniej: nim wróg przyjdzie do nas, po nas, najpierw postara się wygrać z nami w wojnie innego rodzaju. Czy lepiej: najpierw my z wrogiem wygrajmy.
Przed tygodniem pisałem w tym miejscu, obiecując powrót do tematu: mamy swoje prawa, a posiadanie praw rodzi określone konsekwencje. Co prawda nie do wszystkiego te prawa mamy, zaznaczałem, i nie tak, żeby w ogóle do czegokolwiek, dajmy na to: do wiedzy. Akurat w wypadku wiedzy mamy prawo do takiej wyłącznie, jaką telewizornie wszelakiej proweniencji, czy tam inne jakiś przekaziory, podają nam do wierzenia. Wprost do naszych umysłów sącząc, za pośrednictwem naszych własnych oczu i uszu. Jak to ujmował Walter Lippmann w pracy zatytułowanej “Opinia publiczna”, wydanej w 1922 roku: “Perswazja stała się samoświadomą sztuką i zwykłym narzędziem demokratycznych rządów”. Po czym dodawał, że “Wiedza o tym, jak wytwarzać przyzwolenie”, zmieni wszystko. Nie trzeba było nawet stu lat, by wszystko zmieniła. Więc.
***
Sieg hail, więc, i wodzu prowadź. A dokąd? Do stolika. A w co gramy? W wyborczego pokera. Ile na wejście? Chętni zaoferować muszą sto tysięcy. Przed wejściem. Drugie sto tysięcy to stawka podstawowa. Dolna, znaczy. Górna nie istnieje. Co wśród zakwalifikowanych do gry uczestników tylko podkręca satysfakcję. Zresztą wstyd byłby na początku obstawiać mniej, potem kropki łączą się nader chętnie, nie przymuszane. Jak gdyby same z siebie. Sto pięćdziesiąt – słyszymy zaraz. I zaraz pada: dam dwieście! Dam dwieście pięćdziesiąt! Dwieście pięćdziesiąt i jeszcze osiemdziesiąt! Ja pas. A ja przebijam do trzystu, i co powiesz? Powiem: twoje trzysta i moje pół miliona. Milion i sto… – i tak dalej, i tak dalej. Kto zabroni dawać bogatemu, ile i komu zechce? Tak czy owak, uczestnicy czekają niecierpliwie na magiczne słowo “sprawdzam!”. Dopóki nie padnie, licytacja toczy się dalej. Jak się patrzy. Jak patrzy się i do tego liczy, i jakkolwiek by tego nie czynić, temperatura gry stale rośnie. Na Grenlandii wschodzą bananowce, palma odbija Antarktydzie więc ta obraca się w pustynię słońcem spaloną. Ktoś mógłby obruszyć się, ktoś inny ramionami wzruszyć: “Po co oni to robią?”. Jeszcze ktoś inny mógłby oznajmić: “Co za bezmózgi!” – w sensie, że nie ma znaczenia, ilu szło, uczestnicząc “w marszu sprzeciwu”. Otóż nie. To znaczy żadne bezmózgi, a liczby mają znaczenie. Powiedziałbym nawet, że “liczby uliczne” to oddzielna kategoria epistemiczna. Epistemiczna, fizyczna, matematyczna, biologiczna, społeczna. Coś jak algebra marszowa. Metafizyka spotkań. Parteitagi marzeń spełnionych. Lub nie.
Współczesną propagandę współcześni mędrcy rodem z NATO nazwali “cognitive warfare”, wojną poznawczą. Bo dziś nie chodzi już o to, co myślimy, lecz o narzucenie i kontrolowanie sposobu, w jaki myślimy. Słucham? Że nie można kontrolować sposobu myślenia? W takim razie konfederata Mentzen piwo mi teraz przytrzyma, proszę bardzo, ja zaś powiem to samo, tylko bardziej: Brytyjczycy, do spółki z Amerykanami, w przeciągu dwóch dni i jednej nocy bombardowań dywanowych Drezna, uśmiercili ponad sto tysięcy osób. Kilkaset tysięcy spopieliły w ułamku sekundy eksplozje bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki. Wojna poznawcza zaś, by tak rzec: zaowocowała, dziesiątkami milionów ofiar. Mało tego, bo wciąż owocuje. By tak rzec. Tysiąc za tysiącem, kolejne ofiary dzień po dniu trafiają między medialne żarna. Te zaś obracają się coraz prędzej.
***
Mniejsza z tym, jak bardzo zmieni się świat, skoro wiara w to, co widać, prowadzić będzie nie wiadomo dokąd, kto wie czy nie na moczary trwałego ogłupienia. Choć zmieni się diametralnie. Ważniejsze jednakowoż wydaje się, ilu bezrefleksyjnych idiotów na manowce dezinformacji pozwoli zaprowadzić się bez sprzeciwu. Im więcej, tym gorzej dla nas rzecz jasna i tym lepiej dla treserów i nadzorców treserów. Bo to oni obszarem tym zarządzać będą. Moczarami poznawczymi, znaczy, i mroczniejącym światem całym. Do niedawna naszym.
Podsumowując: propaganda, którą i rozpoznać się daje, i rozebrać na czynniki pierwsze, to żadna propaganda. To trujący śmiertelnie szajs dla ludzkich szczurzyc i szczurów. Czy tam dla innych pająkowatych. Tym bardziej warto zwracać baczną uwagę, co jest na rzeczy i gdzie biją dzwony, ponieważ biją nam i nie ma to, tamto: przyzwoitości dookoła nas obserwować będziemy coraz mniej, a udział nikczemności w życiu człowiekowatych rósł będzie ciągle i wciąż znajdziemy jej więcej. I więcej. I wszędzie. Stąd, moim zdaniem, jedyne, co pozwoli nam na dłuższą metę nie poddać się zniechęceniu i nie popaść w bezradność, to podtrzymywanie umiejętności odróżniania tego, co ludzkie, od tego, co nasi treserzy i nadzorcy za ludzkie każą nam uważać. Człowiek, umiejący odróżnić jedno od drugiego, zbałamucić się nie pozwoli. W każdym razie nieprędko. Zaprawdę powiadam nam, na początek “nieprędko” wystarczy.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl