Rozpisałem się w poprzednim felietonie o piosenkarzach i festiwalu w Opolu, ale o festiwalu już wszyscy chyba zapomnieli, a tymczasem tubylczym, nadwiślańskim mondem wstrząsa, niczym trzęsienie ziemi, inna afera.
Ale incipiam. Kiedy Polska była europejskim mocarstwem, Polakowi żaden cudzoziemiec nie imponował, toteż nie było słychać, by Polacy snobowali na cudzoziemców. Moda na cudzoziemszczyznę dotarła do nas w okresie pogłębiającego się politycznego upadku państwa, który zakończył się rozbiorami.
Wielokrotnie zwracałem uwagę na liczne analogie czasów współczesnych z wiekiem XVIII, a jedną z nich jest właśnie snobizm. Występował on już przed wojną, o czym świadczy wierszyk, jak to “o pierwszej, gdy najgwarniej, wszedł dureń do kawiarni. Siadł ważny, energiczny i chciał być zagraniczny. Zamówił “whisky-soda” sepleniąc spleenowato i westchnął myśląc: szkoda – bo tęsknił za herbatą. (…) Zażądał “ilustrejszn” – podano “Światowida”. Odsunął go z wyrazem znudzenia i niesmaku, bo tęsknił za powieścią Migowej w “czerwoniaku” – i tak dalej.
Ale to była osobliwość, bo wtedy ton nadawała arystokracja, do której snobi starali się akomodować, a arystokratom też żaden cudzoziemiec nie imponował. Przeciwnie – pewna arystokratka nawet naigrywała się z cesarza Wilhelma II, że po jakiejś jej bezceremonialnej recenzji Jego Wysokości, zamiast dać jej eskortę do granicy, przysłał bukiet kwiatów. Dzisiaj snobizm rozkwita, a nawet eksploduje, a przyczynę tego stanu rzeczy chyba trafnie odgadł Antoni Słonimski, pisząc w opowiadaniu “Jawa i mrzonka”, jak to do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie na stanowisko szefa protokołu partyjniacy zaangażowali arystokratę. “Proszę pana; on wie, z której strony położyć widelec, a z której nóż – a ci nowi nie zawsze są pewni” – tłumaczył komuś ten fenomen znawca dyplomatycznych stosunków. Taki dystans ujawnił się również podczas procesu Janusza Szpotańskiego, który był sądzony za operę “Cisi i gęgacze”, gdzie bezlitośnie wyśmiał Władysława Gomułkę. Opera ta była przez autora wykonywana na prywatnych zebraniach i na jednym z nich była księżna Radziwiłłowa, którą w związku z tym niezawisły sąd wezwał na świadka. – “Może on tam i coś śpiewał – zeznała przed sądem – ale ja nie zapamiętałam, bo to nie było o nikim z towarzystwa”.
Teraz arystokracja – oczywiście ta prawdziwa – przestała być widoczna, więc i snobizmy stają się coraz bardziej plebejskie i trywialne. Jeszcze w latach 60 tych felietonista “Kultury” Hamilton pisał, jak to wszyscy snobują się na cholesterol, a “furorę robi pan, któremu od lat robi się coś w głowie”. Dzisiaj jegomość, któremu robi się coś w głowie nie zwróciłby niczyjej uwagi, w związku z tym w mondzie zapanowały snobizmy związane ze sferą erotyczną. Najpierw pojawił się snobizm na molestowanie; dama, która nie była molestowana w dzieciństwie, najlepiej przez księdza, ale w ostateczności – przez ojca, albo nawet wujka – nie mogła pokazać się na oczy w towarzystwie, a mond wytykał ją palcem, jako “wiochę”. Potem molestowanie spowszedniało, bo przedsiębiorczy filuci, jak również prawnicy, zwęszyli tu forsę, więc rozwinął się przemysł molestowania, z którego forsę ciągną nie tylko tak zwane “ofiary”, ale również – adwokaci, no i oczywiście – niezawiśli sędziowie, bez których nie byłoby to możliwe. Toteż rozwinęła się inna gałąź snobizmu – mianowicie na zboczenia płciowe, nazywane obecnie szlachetnymi “orientacjami”. Sodomia i gomoria nie tylko są w dobrym tonie, ale nawet stały się papierkiem lakmusowym postępowości – co tradycyjnie lansuje Judenrat “Gazety Wyborczej”. Antenaci współczesnego Judenratu za czasów stalinowskich snobowali się bowiem na rewolucjonistów. O jednej takiej pisze w swoim “Dzienniku 1954” Leopold Tyrmand: “w życiu wypełnionym walką o socjalizm kutasa widziała chyba tylko w atlasie anatomicznym” – no ale teraz jest inny etap, więc najbardziej postępowe damy publicznie opowiadają, jak to mlaskają się po klitorisach i ile z tego mają przyjemności. Niedawno nawet urządziły sobie w Warszawie “Paradę”, w której obok lesbijek wzięli udział również “goje”. Uwagę uczestników zwróciła nieobecność Donalda Tuska, w związku z czym pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby Donald Tusk właśnie zamienił się w kobietę i przytrafiło mu się – jak to pisze Tomasz Mann – “wedle zwyczaju niewiast”, czemu towarzyszyły bolesne katusze. Oczywiście w tych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, bo Donald Tusk bawił akurat w Poznaniu, gdzie składał śluby panieńskie, że “zwyciężymy!”
Nie ma jednak dymu bez ognia, więc i fałszywe pogłoski nie wzięły się znikąd. Rzecz w tym, że pojawił się kolejny snobizm, który rozszerza się z szybkością płomienia, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Chodzi o to, że nie mogą oni zdecydować się, do jakiej płci należą, co jest poniekąd zrozumiałe, jako, że na studiach genderowych powstała straszliwa wiedza, że płci jest już nie 77, a 101! Jak mówią wymowni Francuzi, zapanował “l`embarras de richesse”, co się wykłada, jako kłopot z nadmiaru i młodzi ludzie, chcąc znaleźć się na poziomie, zataczają się od ściany do ściany i każdego dnia próbują, jaka płeć lepiej się dopasuje. W poemacie “Sąd nad Don Kichotem” przestrzegał przed tym Antoni Słonimski: “Niech sobie człowiek wiarę ma, czy nie ma, ale najgorzej, kiedy się nie trzyma tego, w co już raz wdepnął i próbuje, jaka się wiara lepiej dopasuje. Był sobie rabbi Ben Ali ze Smyrny, tak na honory wszelakie pażyrny, że gdy go grzeszna wabiła pokusa na katolicki dwór Constantinusa, wyrzekł się wiary ojców i Talmudu i zaczął kochać bliźnich – nie bez trudu”. Aliści wkrótce cezarem obwołano Apostatę, “który rzymskie państwo z chrześcijańskiego obrócił w pogaństwo. Rabbi się tedy modli do Zeusa, uczy się mitologii – lecz psikusa los powtórnemu sprawił neoficie, bo Apostata w Persji stracił życie. Więc wrócił Kościół i rządy biskupie i neofita znów dostał po dupie.”
Ta przestroga ma zastosowanie również, a może nawet przede wszystkim do zagadnień płciowych. Wyobraźmy sobie młodego człowieka, którego tak zżera ciekawość, co też tam dziewczynki mają pod spódniczkami, że pewnego dnia postanawia do nich dołączyć w nadziei, że wreszcie się dowie. A tymczasem panienka, która wzbudzała jego największe zainteresowanie, nagle została mężczyzną. O żadnej spódniczce nie ma mowy, tylko spodnie, papieros i wódeczka – więc nic dziwnego, że coraz więcej młodych ludzi z tego snobizmu ląduje w psychiatryku, gdzie rośli pielęgniarze biorą ich w chwyt i prowadzą na elektrowstrząsy – bo podobno nie ma lepszego lekarstwa na snobizmy, jak podłączenie do prądu.
I właśnie na tym tle wybuchła straszliwa afera, bo uchodzący za naczelnego satyryka TVN pan Krzysztof Daukszewicz, myśląc, że mikrofony zostały już wyłączone, z głupia frant zapytał, jakiej płci jest dzisiaj syn pana red. Piotra Jaconia. Okazało się bowiem, że przemienił się on, czy też raczej – przepoczwarza się w kobietę, czym pan red. Jacoń nie omieszkał dwa lata temu publicznie się pochwalić. W rezultacie pan Daukszewicz nie tylko wyleciał z TVN, ale w geście solidarności z nim z tej nierządnej stacji odszedł też pan Robert Górski i pan Piotr Andrus, w związku z czym nawet znany z żarliwego obiektywizmu pan red. Tomasz Lis stwierdził, że “politycznie poprawne szaleństwo posunęło się już za daleko. Święte krowy i czteroliterowe aktywistki chcą decydować, kto może pracować, a kto ma odejść”. Pan red. Lis też wyleciał był ze stanowiska redaktora naczelnego “Newsweek Polska”, więc rozumie ten ból, chociaż w okresie dobrego fartu sam przykładał rękę do “politycznie poprawnego szaleństwa”. Miejmy nadzieję, że teraz pan Górski wkrótce wystąpi z nowym programem satyrycznym, na przykład – “Gumowe ucho Tuska” – co w morzu plusów ujemnych niewątpliwie stanowiłoby plus dodatni.
Stanisław Michalkiewicz