Ostatni tydzień zaowocował wydarzeniami przyprawiającymi mnie o duże oczy, jeszcze większymi niż matka natura mnie naturalnie obdarzyła.
Zacznijmy od High Parku, bo to jest najbliższe mojego zamieszkania, można powiedzieć w samym sercu polskiej dzielnicy przy Roncesvalles. Park jest położony w zachodnio-południowej części miasta. Jest dość rozległy, bo ma obszarze 398 akrów, co daje 161 polskich hektarów. Tereny zostały podarowane przez bezdzietne państwo Howard w roku 1876. W darowiźnie jest klauzula, że tereny muszą pozostać parkiem użyteczności publicznej. Dzięki tejże klauzuli park ocalał, i żadne zapędy zabudowy tak pięknego i drogiego kąska ziemi nie wchodzą w grę. W parku jest małe Zoo, ogródki działkowe, restauracja Grenadier, wspaniałe place zabaw dla dzieci, kąpielisko, mnóstwo alejek, unikalnych kwiatów, krzewów i drzew. Jest to też miejsce letniego teatru szekspirowskiego ‘Dream in High Park’. Jest dom państwa Howardów udostępniony do zwiedzania (za opłatą). Od kilku lat w weekendy nie ma wjazdu do parku samochodami. Obecnie ograniczenia samochodowego poszły o krok dalej: okrojono miejsca parkingowe, i zredukowano trasę przejazdu do jednokierunkowego ruchu od ulicy Parkside to Blooru.
Jest propozycja, żeby w 2025 wykluczyć ruch samochodowy całkowicie. Tylko… Z parku korzystają nie tylko rowerzyści i biegacze. Z najbliższej stacji metra (stacje High Park, albo Keele) do parku idzie się jakieś 20 minut. Jak wspominałam park jest bardzo rozległy. A co z dostępnością dla wszystkich? Seniorów, osób z ograniczoną mobilnością, matek z dziećmi? Wykluczymy ich, bo tylko zawadzają w parku, szybko mknącym kolarzom i nie respektującym nakazów ruchu biegaczom.
No to zrobił się z tego protest. W zeszłą środę, 2 sierpnia, o godz. 18-tej przy wejściu od Blooru zebrali się ludzie. Z jednej strony ci przeciwko (głównie seniorzy, rodziny z dziećmi, osoby na wózkach, podpierające się laskami, itp., z drugiej rozwrzeszczana zgraja (trudno mi to inaczej nazwać) environmentalists, tak radykalnie żądających zamknięcia wjazdu do High Parku samochodom, jakby to była sprawa życia i śmierci.
Coś mi to przypomniało- czy my też tacy kiedyś byliśmy? Poczekajmy jakieś 20-30 lat – pomyślałam, a ci sami ludzie będą protestować zamknięciu parku dla samochodów. Im się dzisiaj wydaje, że nigdy się nie zestarzeją, i że ‘age is just a number’, wiek to tylko liczba. Nie ja ich będę przekonywać, że się mylą. W swoim czasie sami się przekonają. To co jednak mnie uderzyło to medialna relacja z tego protestu – w sumie niewielkiego (nie więcej niż 100 osób po obu stronach). Jedna pani postanowiła sobie siąść w kucki na przejezdnej drodze do parku, a druga blokować prawnie uprawnione do wjazdu samochody. Policji do wlepienia tym paniom mandatów za naruszenie porządku drogowego nie było. Dodatkowo ta blokująca potem jęczała, że samochód, który siłą próbowała zatrzymać był prowadzony przez pracownika parku. I co? Nie wolno mu było wjechać, bo ona tak postanowiła? Ludzie puknijcie się w łepetynę. Zakłócacie ruch drogowy, i oskarżacie innych? Tym z nie mieszanymi uczuciami proponuję, aby usiedli sobie na jezdni, i próbowali nie wpuścić prawnie uprawnionych samochodów do wjazdu/przejazdu. Ciekawe czy policja też w żaden sposób nie zareaguje jak tak będziecie sobie siedzieć po turecku – ach przepraszam, ‘’po turecku’ to pewnie dzisiaj niepoprawnie politycznie, tak jak mówienie dobrze o wyprawach krzyżowych. W drugą stronę jak najbardziej poprawne.
Nie wiem jak się potoczą sprawy z ruchem samochodowym w High Parku, ale sam obraz braku respektu dla drugiego człowieka (starszego, niepełnosprawnego, słabszego) napawa mnie lękiem. Co się stanie, jak ci ludzie dostaną władzę w swoje ręce? Pełny marksizm, leninizm (i polpotyzm) etc. W nowoczesnym wydaniu.
Druga sprawa to sobotnie poranne nożowanie się grupy w Earlscourt Park – także w zachodniej części miasta, tylko tak trochę na północ. Był tam spory tłum celebrujący Festiwal Erytrei zaplanowany na sierpień 5-7. Eritrea Toronto Festival odbywa się co roku w Toronto. Policja przybyła przed 10-tą rano. Niektórzy się już podźgali nożami, jakieś namioty płonęły. Ranni zostali odwiezieni karetkami do szpitali. Okazało się, że to nie koniec, bo przed drugą po południu policja została wezwana do tego samego miejsca z tego samego powodu.
I pytanie samo się ciśnie na usta: dlaczego policja pozwoliła na kontynuowania festiwalu, skoro już o 10 rano doszło to obrażeń cielesnych?
Alejandra Bravo, radny miejski (the city councillor) tego terenu, była zszokowana i zasmucona ‘shocked and saddened to hear of the violence that broke out‘. Populacja Erytrejczyków w Kanadzie to nieco ponad 30 tysięcy. Cała populacja Erytrei to około 3.5 miliona. Okazało się, że protesty przeciwko rządowi Erytrei mają miejsce w wielu krajach. W zeszłym miesiącu w Niemczech 26 policjantów zostało zranionych podczas podobnego festiwalu. Także w Szwecji doszło do zatrzymania setek Erytrejczyków atakujących podobny festiwal w Sztokholmie.
Także miniony długi weekend (Civic Holiday) był jak co roku weekendem kończącym trzytygodniowy karnawał Caribana – nowa oficjalna nazwa Toronto Caribbean Festival. Torontoński festiwal wzorowany jest na brazylijskim Karnawale. Ten u nas jest uznawany jako największy w Północnej Ameryce. Większość państw karaibskich ma takie festiwale na swoich wyspach. Do Toronto na caribanę zjeżdża się ponad milion turystów z całego świata.
Oprócz trzydniowych uroczystości, najważniejsza jest parada, kończąca się na bulwarze Lakeshore West. Warto zobaczyć przepięknie zaprojektowane i wykonane kolorowe kostiumy, niektóre prawdziwe dzieła sztuki. A także spróbować karaibskich dań (nie tych z all-inclusive z Kuby, czy Dominikany). Tym razem obyło się bez zamieszek. Jedynym mankamentem były drogi zawalone samochodami turystów i spowodowane zamknięciem niektórych dróg. Ale co tam! To małe koszta, jeśli weźmie się pod uwagę, że jeden z najlepszych i najokazalszych karnawałów latynoskich przyjeżdża do nas. Wystarczy się ruszyć, podjechać metrem, albo autobusem TTC do Lakeshore West, albo… Można siedzieć w domu i psioczyć, tak na wszystko, byle tylko było gorzej.
A gorzej to już jest, bo w Arabii Saudyjskiej odbyła się konferencja na temat zakończenia wojny w Ukrainie. Było wielu uczestników, z Żełeńskim na czele. Tylko nie było Rosji – nie została zaproszona. Coś tu jest nie tak? W Jałcie o losach świata (także losie naszym i granicach Polski) decydowali Stalin, Churchill i Roosevelt, nie tylko bez naszego udziału, ale i z naszym wykluczeniem. Historia lubi się powtarzać. Tylko jak może być wojna na Ukrainie zakończona bez udziału Rosji? I to jest pytanie, które spędza mi sen z powiek. Tak, świat (a nie ja) zwariował.
Alicja Farmus
Toronto, 7 sierpnia, 2023