Prolog. Część druga.
Przez długie lata byłem pod jej wpływem, dręczony i upokarzany, bo nie miałem sił stanąć do walki z tym potworem. Znała wszystkie moje słabości, kochała mój płacz, troszczyła się o to, by żaden ból nie trwał zbyt krótko i wmawiała, że jest on niezbędny, że potrzebny jest większy, aby cierpieniem zadać cios tym, którzy fałszywie chcą mojego dobra. Najmocniej odczuwała to rodzina, im bardziej byłem nieznośny, tym głębsze były we mnie korzenie „matki depresji”. Wmawiała mi, że jedynym szczęściem jest samotność, że stawianie zasieków przed innymi jest słuszne, bo nikt nie jest ze mną szczery, że otaczają mnie sami kłamcy, a ja w to wierzyłem. Wierzyłem, że nikomu na mnie nie zależy, że nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć, oprócz napełnionej fałszywą miłością depresji. Tuliłem się w jej ramionach, które wykradały ze mnie życie.
Postrzegałem ten świat, jako zagrożenie, wszędzie wietrzyłem spisek i nikomu nie ufałem. Depresja zmieniała wszystko wypaczała i podważała każdą dobrą myśl, kontrując jej zasadność. Obowiązywało jedno prawo, jej prawo i jedna prawda, jej prawda, a wszystko, co ponad to kłamstwa.
Po dłuższej rozprawie doliczyłem się dwunastu ciężkich depresji, w których wspomniany wyżej „opór” odgrywał przewodnią rolę w tej okrutnej „chorobie świata”. I to właśnie ten sam opór odwodził mnie od tego, by książki tej nie pisać. Bogu dzięki za to, że dał mi łaskę rozeznania tego, co dobre i właściwe. Precz odrzuciłem opór, który mnie znieważał i obelgi słał dotkliwe w trakcie pisania i zbierania myśli. Rozproszeń nie było końca, ale nie pozostawałem dłużny. Umiem trzymać gardę wysoko i wyprowadzać ciosy na tyle silne, żeby bez obaw udać się do narożnika i odpocząć. Można by rzec współczesnym językiem, że jestem na bieżąco z „aktualizacjami” systemu obronnego tak, aby mieć wszelkie zakusy depresji pod stałą kontrolą.
To ogromna ulga i radość, kiedy odnosisz triumf nad uciekającą w popłochu przed tobą depresją. Ale żeby można to poczuć, trzeba przejść daleką drogę i nie raz zostać przez nią dotkliwie „pobitym”. Nie twierdzę, że osiągnąłem nietykalność, ale odnalazłem przystań wypełnioną po brzegi miłością.
Czołgałem się w beznadziei do jednej iskierki, która znała drogę do nadziei. Wydawała się być poza moim zasięgiem, ale resztkami sił wyciągnąłem do niej rękę tak, aby przed pewnym zmierzchem ogrzać się w jej cieple. Ona była życiem, a ja jeszcze przez chwilę chciałem je w sobie poczuć. Ta decyzja, że „chcę” była przełomowa, to ona zabrała mnie do przystani, która okazała się być mekką przyszłych Championów. Zabrała mnie tam jedna iskierka, Strażnik woli życia Anioł, który nasłuchuje głosu, głosu ludzkich serc i nie zostawia nikogo, kto próbuje przeciwstawić się złu które próbuje wedrzeć się w głębiny ludzkiej psychiki. Trafiłem do tej przystani mając 21 lat, jako rekrut, zbuntowany i wściekły na cały świat, Boga i ludzi. Tam był mój nowy początek wszystkiego, wstęp do walki o życie…
Marcin Rokicki