Przy okazji wojny na Bliskim Wschodzie, przedstawiciele Izraela odpowiedzieli na krytykę bombardowania ludności cywilnej przypominając, że przecież wy – zbiorowy Zachód – też żeście bombardowali ludność cywilną. Ambasador Izraela przy ONZ, który wystąpił z gwiazdą Dawida jaką Niemcy oznaczali Żydów podczas okupacji, stwierdził, że dzisiaj troszczenie się o to, czy w Gazie jest woda pitna można porównać do tego, że podczas D-Day rozprawiano by o tym czy w Monachium ludność ma co pić. Jest w tym pewna logika. W czasie II wojny światowej Alianci dywanowo bombardowali niemieckie miasta w nadziei, że złamie to niemieckie morale. Stało się coś wręcz przeciwnego i Niemcy walczyli do końca. Wyszło na to, że słynny Bomber Harris nie miał racji. Drezno zostało zbombardowane w lutym 1945 do szczętu w odwecie – tu różnie się podaje za co – ale po to, by sterroryzować niemiecką populację.
Amerykanie zrzucili bomby atomowe na Hiroszime i Nagasaki w tym samym celu – sterroryzowania populacji.
W tym sensie, niezależnie od tego, co sądzimy o obecnej kampanii antypalestyńskiej, nie jest to rzecz bezprecedensowa, a Żydzi mówią, nie macie prawa nas pouczać.
Od ładnych kilkudziesięciu lat wojny mają charakter totalny i ich „uczestnikiem” jest ludność cywilna, nie tylko dlatego, że pracuje we wrażych fabrykach, lecz przede wszystkim dlatego, by sterroryzować społeczeństwo i odebrać mu wolę walki.
Nie zmienia to oczywiście bliskowschodniego rachunku krzywd, nie usprawiedliwia zła, każe nam jedynie spojrzeć w lustro.
Wiele wskazuje na to, że Izrael rozpoczął w Gazie kolejną Nakbę – czystkę etniczną Palestyńczyków; wyparcie palestyńskiej populacji podobne do tego co miało miejsce w 1948 roku, kiedy to terror – tym razem żydowski, a nie palestyński – posłużył do „oczyszczenia” terenów z ich rdzennych mieszkańców, czego symbolem stała się masakra wioski Deir Yassin. Wypadki masakrowania ludności cywilnej były wręcz nagłaśnianie po to, by skłonić innych do ucieczki – wielu Żydów dzisiaj uważa, że jednak za blisko. Stąd pojawiają się projekty przesiedlenia ludności Gazy pod namioty na Synaj „i dalej, w świat”. „Niech sobie sami znajdą miejsce”, jak to im podpowiadają syjonistyczni radykałowie w rodzaju ministra kultury Amichai Eliyahu, który nie wyklucza zrzucenia bomby atomowej na enklawę.
Czy tego typu rozwiązania przyniosą Izraelowi trwały pokój? Są tacy, którzy twierdzą, że tak; w ubiegłym tygodniu opublikowaliśmy w „Gońcu” po raz kolejny Plan Yinona, projekt „bałkanizacji Bliskiego Wschodu” – są tacy, którzy twierdzą, że jedynie Izrael w biblijnych granicach może uzyskać pokój, podobnie zresztą uważają amerykańscy ewangelicy, chrześcijańscy syjoniści, którzy wiążą istnienie silnego Izraela z przygotowaniem Paruzji.
Nie zmienia to faktu, że – jak twierdził Napoleon – „nie da się siedzieć na bagnetach”, a przyszłość Izraela, podobnie jak Europy, może rozstrzygnąć… demografia.
Pomysły ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej nasilają się też w w obecnej sytuacji geopolitycznej, w której widać coraz większą utratę siły światowego hegemona, a izraelskiego protektora i rosnący wpływ Chin, które do wyjątkowości Izraela nie są tak bardzo przekonane. Być może jest to dla państwa żydowskiego ostatni czas, by pozałatwiać to, co w mniemaniu jego elit zostaje wciąż do załatwienia. A że odbywa się to kosztem morza trupów…
W Powstaniu Warszawskim ginęło dziennie od trzech do pięciu tysięcy ludzi. Historia nikogo, niczego, nigdy nie nauczyła. Musi się powtarzać
Andrzej Kumor