Andrzej Kumor: – Witam i cieszę się, że możemy rozmawiać po kampanii w Polsce. Ostatnio gdy się spotkaliśmy,  mówił pan, że nie ma już żadnych wielkich planów, a tu zaskoczenie, wyjechał pan do Polski na kampanię do Senatu. Proszę powiedzieć, dlaczego pan zmienił zdanie?  Dlaczego się pan zdecydował kandydować?
Stanisław Tymiński: –  Zwróciła się do mnie mała partia polityczna z Polski, Związek Słowiański i z zapytaniem, czy chciałbym kandydować z ich ramienia w tych wyborach na senatora. Wybrali dla mnie okręg 71, Zabrze i Bytom. Powiedziałem im, że jeśli zbiorą podpisy, to zgłoszę się jako kandydat. I tak się stało. Zebrali podpisy, z wielkim trudem zresztą, bo najpierw zebrali 25 000 podpisów, z czego komisja wyborcza odrzuciła 1500, ale sprężyli się i zebrali następne 1800 podpisów. I tym razem przeszło. Tak że oficjalnie zostałem kandydatem jeszcze przed wyjazdem z Kanady.
– Czyli ludzie znali pana postać, znali pana, popierali pana kandydaturę i podpisywali się…
– Prezes Związku Słowiańskiego był moim mężem zaufania w wyborach w 90 roku, kiedy kandydowałem na prezydenta.
– Znaliście się, panowie?
– Pamiętał mnie z tamtych czasów, sprzed 30 lat. Ja też się zgodziłem być kandydatem Związku Słowiańskiego, żeby zaaprobować tę organizację.
– Jak pan prowadził  kampanię? Pan zawsze był znany z nowatorskiego podejścia do tego tematu?
– Skromna kampania. Jeszcze przed wyjazdem znajomy grafik opracował mi ulotkę wyborczą tutaj w Kanadzie, gotową do offsetowego wydruku w Polsce. I to było na tyle skuteczne, że jak przyjechałem do Polski, to już miałem ulotkę w domu gotową do dystrybucji.
– Miał pan ludzi, którzy to robili, czy sam pan też rozprowadzał?
– Muszę przyznać, że jeśli chodzi o akcję zbierania podpisów, to najwięcej pomogli nasi emigranci z zagranicy, głównie z Norwegii i Niemiec. Oni byli najbardziej prężni, jeśli chodzi o zbieranie podpisów na ulicach Zabrza i Bytomia. Miałem informacje, że nie widzieli innych partii politycznych, szczególnie tych dużych, żeby zbierali podpisy na ulicach. Tak że nie wiemy, skąd oni wzięli podpisy konieczne do rejestracji. Jestem wdzięczny tym, którzy zbierają te podpisy, bo to rzeczywiście była bardzo trudna akcja. Jak przyjechałem do Polski, to już byłem zarejestrowany jako kandydat i natychmiast po przyjeździe pojechałem do Bytomia i Zabrza, aby tam przez trzy tygodnie wziąć udział w kampanii wyborczej.
– Chodził pan, po mieście rozmawiał z ludźmi, spotykał się…
-Tak, moja główna strategia – to była skromna kampania – polegała na tym, żeby pokazać się w Bytomiu, Zabrzu ludziom na ulicach. I przez trzy tygodnie byłem na ulicach Zabrza i Bytomia i rozdawałem ulotki. Razem z moimi pomocnikami, brałem dwie panie do pomocy, jednego młodego człowieka i nas czworo  rozdało około 15 tysięcy ulotek.
– Jak pan to znosił kondycyjnie?
– O bardzo trudno, bo w połowie przeziębiłem się bardzo poważnie. Miałem duży kaszel. Dzięki Bogu, że w moim budynku była klinika Sante, piętro niżej, gdzie miałem bardzo dobrą pomoc medyczną i po dwóch dniach się jakoś z tego wykaraskałem, ale musiałem wziąć antybiotyk. Mimo to cały czas byłem na ulicach mimo deszczu, wiatru.
– Jak prawdziwy polityk, to znaczy jak ten nie siedzący za biurkiem
– Po prostu stary partyzant.
-No właśnie, proszę powiedzieć, jakie wrażenia z kontaktu z ludźmi?  
– Ludzie najwięcej pamiętali czarną teczkę. Czarna teczka jest reklamowana w Polsce bardziej niż Coca-Cola.
– A nie pamiętali spotkania w Spodku, które wtedy zrobiło takie niesamowite wrażenie podczas tamtej kampanii prezydenckiej?
– Nie, o tym nie było mowy, tylko czarna teczka była widoczna. Zawsze była w rozmowach. No ale jeśli chodzi o okręg 71, to jest okręg bardzo biedny i wyludniony. Szczególnie Zabrze ma niechlubny rekord, że jest miastem, z którego wyjeżdża najwięcej Polaków. Uciekają po prostu od biedy przez to, że górnictwo siadło, że zamykane są kopalnie. Zresztą to są tak zwane tereny poniemieckie. Jest bardzo blisko do Niemiec. Ja myślę, że ludzie wyjeżdżają na roboty, żeby zarobić, żeby się utrzymać przy życiu, bo trudno im jest w takim Zabrzu.
Na ulicach jest bardzo dużo starszych ludzi, emerytów, zawiedzionych, zatroskanych o swój los. Tak że nie było młodzieży. A jeśli chodzi o młodzież szkolną, to ten okręg cierpi na prawdziwy kłopot  mafii narkotykowych, które są bardzo silne w Zabrzu i Bytomiu. I młodzi ludzie, młodzi chłopcy boją się chodzić po ulicach po zmroku. To jest poważny problem. To jest o wiele gorsze niż to, co widziałem z mafią narkotykową w Peru. Prawdziwy strach. Myślę, że tam gdzie jest mafia narkotykowa, są pieniądze i korupcja, i korupcja aparatu policyjnego i sądowniczego,   bo to są duże pieniądze, duża kasa. I te mafie są brutalne.
Zresztą to nie jest tylko jedna mafia. Ja widziałem mafię, o czym ludzie opowiadali na ulicach, mafię w zarządach miasta Bytomia, szczególnie i Zabrza. To jest administracja partyjny beton nie do ruszenia. Ci ludzie są tam od generacji, nikt ich nie ruszy i są zdolni do wszelkiej korupcji włącznie ze skorumpowaniem wyników wyborów.
– Miasto należy do nich?
– Tak, tak to jest. To jest zdecydowanie ich miasto. I to jest groteskowa rzecz, bo nie tylko w Bytomiu i Zabrzu, ale i w Katowicach są ulokowani w starych poniemieckich budynkach, które wyglądają, jakby były w Berlinie i tam się gnieżdżą.  Nie ruszani od drugiej wojny światowej. Tak że to jest niepokojąca sytuacja. Trudno tutaj mówić o jakiejkolwiek demokracji, bo ci ludzie mają wszystko w swoich łapach.
Oni nie dopuszczą kogoś nowego.
– Ale zapytam po co pan chciał być tym senatorem? Jaki był pana pomysł, czy tylko żeby pomóc stowarzyszeniu? Co pan by w tym Senacie chciał robić? 
– Przede wszystkim nie chciałem być marionetką, która by głosowała pod dyktat jakiejś partii politycznej. Chciałem być prawdziwie niezależny; nie chciałem być senatorem, który siedzi w 25 komisjach tylko po to, żeby pobierać większe apanaże. Mnie interesowała głównie komisja gospodarcza, żeby zobaczyć, czy okręg 71 dostaje sprawiedliwy podział podatków z budżetu w Warszawie. No i moim zadaniem było przyciąganie zagranicznych inwestycji, żeby obniżyć bezrobocie czy stworzyć miejsca pracy w okręgu 71, żeby wprowadzić jakiś stan dobrobytu, bo do tej pory to się nie dzieje.
– To jest taki okręg, który stracił w wyniku tych wszystkich przekształceń i teraz nie ma nowej gospodarki?
– Rządzi beton administracyjny, który nie jest zainteresowany jakimkolwiek rozwojem, tylko utrzymaniem  status quo. No więc myślałem, że  tam moje doświadczenie w biznesie, znajomość kultury Zachodu stworzy możliwość delikatnych negocjacji, bo w tej chwili nie ma możliwości jakiegoś przewrotu w Polsce. Polska jest ujarzmiona kapitałem zagranicznym do tego stopnia, że wszelkie dramatyczne ruchy nie są dozwolone, bo to grozi rewolucją, a rewolucja zniszczy wszystko.
– Nawet jest  ustawa, która dopuszcza interwencję wojsk obcych na terenie Polski w wypadku, gdyby doszło tam do niepokojów.
– Teren chroniony. Cała Polska jest przygotowana na kolorowy – ja to nazywam – kolorowy  wyzysk. Wszystko jest bardzo kolorowe, opakowania w sklepach, zachodnie szosy, zachodnie stacje benzynowe, wszystko jest przygotowane na kolorowy wyzysk. Więc Polska jest utrzymywana na kroplówce pożyczek z Zachodu, który pożycza  tylko wtedy, kiedy ma z tego zysk. Przecież Zachód nie jest głupi, nie będzie rozdawał pieniędzy za darmo. Tak, że oni chcą utrzymać Polskę w takim stanie, żeby nie było rewolucji.
– Sądzi pan, że Polska jest teraz zapleczem siły roboczej dla Zachodu, dla Niemiec, dla gospodarki niemieckiej i w tym sensie rozwój Polski jest ograniczony, bo nikt nie chce mieć konkurencji w Polsce dla swoich przedsiębiorstw?
– Jak najbardziej. Konkurencja ze strony Polski nie jest dozwolona, nie jest mile widziana. Nikt nie da pożyczek. Pożyczki są tylko dawane wtedy, jeśli to się Zachodowi opłaca i na takie projekty, które z nim nie konkurują.
– Mówi pan Zachód, czy to jest Unia Europejska,  Niemcy?
– Nie tylko,  Stany Zjednoczone maczają w tym palce, duży jest udział Izraela. Wiadomo ze względu na setki lat powiązań z Polską ma swoje udziały w gospodarce rynkowej. Tak że sytuacja jest naprawdę patowa i to wymaga delikatnych negocjacji. Kiedy ja mówię o negocjacjach, kiedy mówię o konieczności negocjacji w Polsce, to słowo jest w Polsce nieznane. Nie uczą studentów sztuki negocjacji w Polsce. Jakby to było coś niedozwolonego. Także byłem zaskoczony, kiedy wydałem książkę „Przyczynek do wolności”. Jest tam rozdział o negocjacji. Wielu ludzi mi za to dziękowało, bo nigdy o tym nie słyszeli. A przecież w dzisiejszym świecie to podstawa biznesu, podstawa sukcesu. Negocjacje aż do bólu, aż do granicy wytrzymałości. Wtedy się wie, że jak partner odchodzi, to był dobry interes, prawda? Ale Polacy tego nie robią, za przeproszeniem dają tyłka.
–  Nie robią tego też na poziomie państwa, nie negocjują swoich umów?
– W biznesie to jeszcze. Ale jeśli chodzi o państwo, to w ogóle mowy nie ma. Te partie polityczne polegają więcej na poklepaniu po plecach z Zachodu i nagrody z Zachodu niż na własnym narodzie, obronie własnego narodu. One się boją.
– Uważa pan, że gdyby to byli inni ludzie, którzy mają inną mentalność, są bardziej asertywni, byliby w stanie dla Polski wynegocjować więcej w ramach tego układu, który i tak jest absolutnie niekorzystny?
– Dam przykład z Kanady. Kanada jest podobna do Polski w tym sensie, że tutaj kapitał jest nie nasz. To jest za mały kraj, żeby miał kapitał na rzeczy rozwojowe. Jak widzimy dookoła główne fabryki są w rękach zagranicznych, kapitału zagranicznego. No i Kanada się musi bronić. To znaczy rząd kanadyjski ma obowiązek obrony obywateli przed kapitalistycznym wyzyskiem, który może być bardzo przykry i szkodliwy dla ludzi. No ale, jak to mówią obecne statystyki, mimo że Kanada dzisiejsza nie jest tak dobra jak była kiedyś, to jednak jest na pierwszym czy drugim miejscu na świecie jeśli chodzi o standard życia. Tak że ten kraj jeszcze nie jest zły porównawczo, bo mówimy tu o skali porównawczej. Oczywiście, gdy ja przyjechałem do Kanady pięćdziesiąt parę lat temu, ten kraj był o wiele lepszy, były mniejsze podatki, mieliśmy większą siłę nabywczą, łatwiej było kupić dom, samochód. Było inaczej, było luźniej, było lepiej, było prowadzić biznes. Wtedy oczywiście było mniej ograniczeń między temu. Dlatego z małą ilością, prawie bez kapitału. Zacząłem biznes w 75 roku, bo wiedziałem, że każdego roku będzie coraz trudniej. Będzie coraz więcej podatków, coraz więcej ograniczeń administracyjnych, coraz więcej papierów, aplikacji różnego rodzaju. I wtedy rzuciłem się w wir biznesu i się okazało to sukcesem. Ale wtedy było łatwiej. Dzisiaj zacząć biznes. To jest bardzo trudno i bardzo kosztownie.
– A jak jest w Polsce? Czy w Polsce też rozwija się  mały biznes, z którego mogą wyrosnąć duże rzeczy?
– Mały biznes do tej pory nie jest doceniony. Wszyscy patrzą się na molochy, wielkie molochy. Przyjdzie taki Opel zatrudni 5000 pracowników. O proszę, to jest dobry biznes..
– I podobnie wyjdzie.
– Nie tylko to, ale wszystkie zyski wyniesie ze sobą jak to wszyscy robią z granicy. Sytuacja jest patowa, jeśli chodzi o mały biznes. On jest w ogóle niedoceniony, a przecież większość ludzi w Kanadzie jest zatrudniona w małym biznesie, zdecydowana większość, a nie w tych dużych firmach. Ja mówię o tych firmach do 15 ludzi.
– I w małym biznesie jest bardzo duża wydajność, dlatego że ci ludzie usiłują osiągnąć sukces,  pracują wiele więcej. 
– I jest lepsza jakość. Na czym korzystają duże firmy. Bo to jest współpraca dużych firm z małymi firmami, które oferują jakość. Tak że duża firma ma do wyboru, powiedzmy z 20 małych przedsiębiorców, który daje najlepszą jakość. I na tym to polega selekcja.
– Jak pan to widzi w Polsce? Bo wybory się zakończyły, prawdopodobnie będzie zmiana tego obozu rządzącego. Pan uzyskał w tych wyborach do Senatu, z tego, co czytałem 18 000 głosów.
– 18 045 głosów, 13%, co jest 2 razy więcej niż Konfederacja.
– Gratuluję panu wyniku, bo po tylu latach z tak ograniczoną  kampanią, bez partyjnych pieniędzy, bez zaplecza partyjnego, bez środków przekazu… 
O to chciałem zapytać, czy był Pan zapraszany do jakichś mediów?
– Nie, proszę pana, wszyscy ode mnie stronili. Związek Słowiański załatwił wypowiedź krótką wypowiedź radiową i telewizyjną, która nam się należała z okazji referendum. W telewizji wszyscy byli przestraszeni, przerażeni, „co on tu robi i co on powie”. Przeszła jakaś wielka specjalistka z góry, z wyższego piętra, żeby kontrolować tę sytuację. Czułem strach w ludziach. A jakie tam bezpieczeństwo! Strażnicy! W ogóle to jest twierdza. Żeby tam wejść trzeba się dobrze wylegitymować.
– To było w telewizji, w Katowicach?
– Tak, w Katowicach. Byłem wtedy zaskoczony.
– No i pomimo tego 18 000 osób zagłosowało…
– Panie Andrzeju, byłoby więcej, gdybym się zadeklarował na obwieszczeniu na karcie wyborczej jako niezależny. Były takie sytuacje, że jak rozdawaliśmy ulotki to ludzie się pytali, jaka partia.  Musieliśmy powiedzieć, jak powiedzieliśmy, partia, Związek Słowiański. Uciekali, nie chcieli nawet wziąć ulotki.
– Myśleli, że to jest jakieś folklor polityczny?
– Dzisiaj Związek Słowiański to taka nazwa patriotyczna. To się nie opłaca. Wszyscy chcą pieniędzy, nie patriotyzmu.
– Ale też związek słowiański, to ludzie mogą podejrzewać, że coś z Rosją ma wspólnego, że to Słowianie, Rosjanie i tym podobne rzeczy.
– Myślę, że ludzie mają dosyć partyjniactwa. Ja myślę, że po prostu chodziło o partię.
– Gdyby pan był kandydatem niezależnym, to poparcie byłoby większe? Sądzi pan to po tych wypowiedziach?
– Tak i  jeszcze miejsce zamieszkania, Komorów.  To znaczy, że nie tam na miejscu, czyli „spadochroniarz”.  Te dwa elementy miałem przeciwko sobie.
– No, ale chyba dobre doświadczenie dla pana, żeby porozmawiać z Polakami.
– Bardzo dobre. I bardzo dużo rozmawiałem ze starszymi ludźmi i widziałem ich ogromną niedolę i krzywdę. Krzywdę głównie ze strony własnych rodzin, ludzi, którzy starszym ludziom kradli wszystko mieszkania, grunty, cokolwiek. Straszne, straszne to.
– Chciwość pieniądza, tego młodszego pokolenia, żeby już dostać i już używać?
– Tak? Absolutnie. To było straszne. Tak, że wiele razy wyciągnąłem pieniądze z kieszeni, żeby pomóc  tym staruszkom
-Wie pan, emeryci sobie chwalili te ostatnie rządy, bo trzynasta, czternasta emerytura. Niektórzy mówili, że nigdy tak dobrze nie było jak teraz, kiedy mają więcej pieniędzy, kiedy te emerytury nie są takie jak w latach 90 tych, kiedy emeryci chodzili i szukali w śmietnikach jedzenia.
– Jest dużo niezrozumienia, ponieważ cokolwiek Morawiecki da, zabierze więcej w podatkach. I taka jest sytuacja. Ludzie tego nie rozumieją, widzą, że coś zostało zaoferowane, ale nie wiedzą jak to skonsumować, bo to jest kiedyś w przyszłości. I nie wiedzą o podatkach. Mówiąc zupełnie inaczej.  Ja już się nie mieszałem, po prostu chciałem wziąć udział w tej kampanii. Chodziłem przeziębiony, kaszląc po ulicach na antybiotykach, było mokro.
– Ale panie Stanisławie, to jest pana żywioł, przecież.
– No i miałem okropne schody do swojego apartamentu w Bytomiu. Bardzo wysokie schody. Musiałem trzy razy stawać, żeby odpocząć, żeby wejść na drugie piętro.  Byłem szczęśliwy, kiedy w końcu się znalazłem w swoim mieszkaniu.
– Gratuluję Panu kampanii i gratuluję, że Pan się zdecydował, bo tak jak mówiłem, myślałem, że Pan już nie będzie nic podejmował, żadnych wyzwań.
– Myślałem, że będę tam pożyteczny ze swoim doświadczeniem i przykładem jak system może lepiej pracować, powiedzmy na przykładzie Kanady. Pomimo tego, że jest wiele rzeczy, z którymi się nie zgadzamy. Jednak jest to jeszcze bardzo dobry kraj. I miejmy nadzieję, że go więcej nie zniszczą.
– Jeśli chodzi o Kanadę, to trzeba trzymać kciuki, żeby to się nie stało, ale chciałbym jeszcze porozmawiać o Polsce. Co pan sądzi  o tej zmianie władzy? Czy będzie lepiej? Gorzej? Co będzie? Jak pan to widzi?
– Myślę, że Tuskowi się uda przyciągnąć te kapitały z Europy, które PiS odrzucił przez zmiany w sądownictwie.
– Te zablokowane kapitały, te pożyczkę w ramach KPO?
– Na pewno to będzie wymagało delikatnych negocjacji. Tuskowi pomoże doświadczenie jako byłemu prezydentowi zjednoczonej Europy? Ma tam dobre wejścia i układy i może mu się uda przyciągnąć kapitał. Ale czy przeciętny obywatel będzie z tego miał jakiś zysk? Ja nie wiem, bo to wszystko pójdzie do góry, do rozdziału, do podziału, nie wiadomo w jaki sposób. Tak że ja nie jestem pewien, czy normalny obywatel będzie beneficjentem, będzie miał z tego korzyść, a szczególnie mali przedsiębiorcy czy w ogóle przedsiębiorcy.
– Ale wie pan, część ludzi mówi, pan sam mówił, że w Polsce się poprawiło w tym sensie, że są zaopatrzone sklepy, są lepsze drogi, lepsze samochody. Jest oczywiście drożej. Pan mówi o tym „kolorowym” wyzysku, że jest bardziej kolorowo na ulicach, bardziej to wygląda porządnie, zagospodarowane, nie ma tego brudu, który był kiedyś na dworcach kolejowych… 
– Dodam jeszcze do tego, że jak byłem w Katowicach, to muszę powiedzieć, że galerie były bardziej pełne ludzi niż w Kanadzie.
– No właśnie to o czymś świadczy.
– Byłem zaskoczony, że są tłumy i to nawet w tygodniu.
– To może o to ludziom w Polsce chodzi? Chcą być dobrze opłacanymi pracownikami na niemiecki rynek.
– Spotkałem ludzi na ulicach, którzy powiedzieli mi, że bardzo chcieli mieć pensję na wysokości 6000 złotych, to jest jakieś 2000 dolarów.
– Skąd się ci ludzie biorą w tych galeriach w takim razie?
– Ja tego nie wiem. Byłem w Polsce przez trzy tygodnie. To jest jakaś tajemnica, że są te drogie galerie, bo one tanie nie są. Są bardzo ładnie zbudowane, nowocześnie nawet. Rzadko taką galerię spotkać można w Kanadzie. No i pełne ludzi,  tłumy.
– Nie sądzi pan, że jest drugi obieg, że jest szara strefa gospodarcza?
– Być może, ale ja tak głęboko w to nie wchodziłem. Po prostu byłem zajęty kampanią wyborczą i jak się jest na ulicy, to się jest właściwie na ulicach bez kontaktu ze światem. A od zwykłych ludzi trudno się dowiedzieć, o co chodzi.
– A zwykli ludzie panu narzekali?
– Narzekali i potwierdzali, że jest ogromna korupcja w zarządach miast Zabrza i Bytomia.
– No właśnie, to chyba taki trudny rejon w tym momencie.
– Trudny, zapomniany, zaniedbany. Muszę powiedzieć, że ta mafia administracyjna, oni mają bardzo dobre kontakty nie tylko między sobą, ale też i z Warszawą. Nie ma mowy, żeby ich wszystkich wymienić. Tam siedzą pokolenia.
Mój ulubiony ekonomista, świętej pamięci profesor Olson, był Norwegiem, który został Amerykaninem. On po wojnie chciał przestudiować, dlaczego Niemcy szybciej szły w rozwoju gospodarczym do przodu w porównaniu z Anglią, która rzeczywiście niby wojnę wygrała. No więc jego konkluzja była taka, że wojna zniszczyła w Niemczech wszystkie powiązania korupcyjne, co wymaga 10 – 20 lat, żeby te powiązania powstały tajne, ciche i solidne.
– Czyli to głębokie państwo zostało zniszczone?
– Całkowicie i dzięki temu Niemcy się rozwijały najszybciej w Europie, bo przyszła nowa krew,  nowi ludzie
– To ciekawe spostrzeżenie.  Ja słyszałem też wersję, że przez to, że bombardowane były wielkie zakłady i centra przemysłowe, Niemcy po prostu rozdzieliły produkcję na bardzo wiele małych miejscowości, czyli zaczęły kooperować, zaczęły to, co później było normą,  że nie produkowali w jednym miejscu, jak się wtedy produkowało w fabryce od A do Z. 
Panie Stanisławie, tak usiłuję o tą Polskę cały czas wypytywać. Był pan też w innych miejscach, był pan w Warszawie, był pan tam, gdzie się urodził…
– Bardzo krótko. Tylko pojechałem na północ do Aleksandrowa Kujawskiego, żeby zobaczyć nowy grób, który postawiłem ojcu.
– Chciałem zapytać o młodych ludzi. Czy miał pan też tego rodzaju kontakty? Czy jest jakaś nadzieja, że ci ludzie chcą trochę innej Polski? Chcą tej Polski, w której nie będzie im się dyktowały, z zagranicy co mają robić, tylko sami będą korzystać z wolności?
– Bardzo mało kontaktu miałem z młodymi ludźmi. Chociaż na ulicach Bytomia i Zabrza spotykałem studentów, młodych, inteligentnych studentów i bardzo mi było ich żal, że wychowywali się w takiej opresyjnej sytuacji, w takim trudnym miejscu w Polsce. Tak że dla mnie jedyna rada dla tej studentów to tak jak inni uciekaj, jak najdalej.
– Myśli pan, że w dużych miastach Warszawa, Łódź, Kraków, że jest lepiej, że lepsze są szanse dla młodych ludzi?
– Pewnie tak, ale to są bardzo drogie miasta.
– O to właśnie też chciałem zapytać. Jak pan to czuje? Bo mówiliśmy o tym, że te zarobki emerytów trochę się poprawiły, ale ceny są teraz w Polsce bardzo wysokie.
– Zarobki to jest mizeria. Gdziekolwiek pan pójdzie, to 200 złotych szybko idzie. Tak, ceny są bardzo wyśrubowane. Drożej niż w Kanadzie, a zarobki są o wiele mniejsze.
– Też to w ten sposób widziałem. Porównywałem indeks kawowy, że kawa w Polsce jest droższa niż kawa w Timie Hortonie.
– W Kociej Kawiarni w Bytomiu kawa była, espresso  po 15 zł.
– To jest 5 dolarów.
– Można się było pobawić z kotkami w piwnicy. Zresztą to była moja ulubiona kawiarnia.
– Wrócił pan tutaj. Chyba nie było takiego spadku emocji jak podczas tych poprzednich pana kampanii w Polsce? Tak jak pan mówi, spokojnie pan do tego podszedł?
– Wróciłem bardzo zmęczony. Zresztą mnie tam media poważnie pobiły znowu, bo prezentowany byłem nie jako Kanadyjczyk, tylko jako „Peruwiańczyk ze sklepem komputerowym”.
– Czyli te wzorce mówienia o panu cały czas funkcjonują w redakcjach. W dziewięćdziesiątych latach był „zakład elektro mechaniczny” czy coś takiego.
– Tym razem sklep komputerowy i Peru, on mieszka w Peru. Wielu ludzi mówiło, że nie rozpoznali mnie; co ulotka od Tymińskiego? Przecież on mieszka w Peru, ja mówię, „stoi przed panem, to pan chyba czyta Gazetę Wyborczą, bo ona tak mówi” –  O, to bardzo przepraszam”.
– Pan był atakowany i przez jednych, i przez drugich.  
-Tak, ale dla mnie to była normalka; myślę, że wynik był całkiem przyzwoity, jeśli chodzi o te wszystkie fakty, bo nawet prasa ogólnopolska na mnie  pyrczała. Takie pisma jak Polityka, to wszystkie artykuły na mój temat były wybitnie negatywne. Tak że widać było ten strach przed Tymińskim. Ale co ciekawe, potem jak ogłoszono wyniki i zobaczyli, dostałem ponad 18 tysięcy głosów. Wszyscy zamilkli. Cisza, bo wielu posłów w Sejmie dzisiejszym ma o wiele mniejszy wynik a tu Tyminski przyjechał na wakacje do Polski. Dostał 18 tysięcy.
– Podsumowując jest pan zadowolony z tego, że pan podjął się tego?
– Wróciłem bardzo zmęczony i do tej pory odpoczywam, bo to zajmuje czas, żeby odreagować i emocje, i  to okropne przeziębienie.
– Nie przychodzi panu do głowy, żeby się zaangażować w Polsce w jakieś projekty?
– Nie, proszę pana. Jeśli chodzi o pozycję senatora, to uważałem, że mógłbym pomóc w wielu sprawach, przynajmniej argumentować, podawać nowe pomysły, być takim, bym powiedział niechcianym doradcą, no bo tam głosują pod sznurek herszta mafii politycznych, tam jest partyjniactwo.
Nawet nie byłem pewnym, czy ktokolwiek by mi rękę w Senacie podał, bo to wszystko wrogowie, boją się podać rękę Tyminskiemu, bo to wróg naszego szefa, prawda? Tak że byłaby to trudna sytuacja.
Ale o dziwo, dostałem pozwolenie od mojej żony na kandydowanie, co mnie miło zaskoczyło, prawda? Chyba, że ona wiedziała, że pojedzie na wakacje i się pobawi.  Kobieca intuicja. A w moim wieku to mówią, żeby więcej nie inwestować, więcej nic nie budować, bo się nie skończy. Oszczędności wydać na przyjemności i korzystać z życia.
– To jest teraz pana dewiza?
Cindy, moja córka zaprosiła mnie na cruise  Disney’a ze Stanów na Bahama. O dziwo sama płaci. Pierwszy raz.
– Skorzysta Pan?
– Tak, powiedziałem, że skorzystam. Oczywiście ja jej oddam pieniądze, ale liczy się samo zaproszenie Tak, że pojadę z córką i wnuczką na bardzo miły rejs na Bahamach. Takie rzeczy powinny człowieka cieszyć.
– Pan ma dużą rodzinę. Ma pan oparcie na starość.
– W Polsce zaoferowałem swoje zdolności, Zrobiłem, co mogłem, żeby się przedstawić. Ciężko odchorowałem te głosy wyborcze na ulicach Zabrza i Bytomia, no i uważałem, że więcej nie trzeba było wydawać pieniędzy ani stawać na głowie. Wystarczyło, że byłem.
– Dziękuję bardzo. Dziękuję bardzo za postawę patrioty przez tyle, tyle lat.
– Dziękuję panu, panie Andrzeju, panu też gratuluję postawy patrioty przez tyle, tyle lat. Powodzenia.