– Mama nie gadaj, że będzie deszcz – przed pieszą wędrówką do Killarney Park.
Oczywiście deszcz był. Zgadnijcie czyja to była wina? Oczywiście moja, bo zrobiłam jingxing pogody. Chciałabym mieć taką siłę! Rach, ciach, ciach i stoliczku nakryj się.
Jeszcze by powiedział ‘nie wywołuj wilka z lasu’. Czyli tak na wszelki wypadek lepiej nie mówić o złych możliwościach. Dlaczego? Bo takie rozważanie tego co mogłoby pójść źle nas paraliżuje. I zamiast podjąć walkę, iść do przodu i zwyciężać to koncentrujemy się na minimalnym ryzyku. Minimalnym, bo akurat nasze wołanie żadnego wilka z lasu nie jest w stanie wywołać. Wyobraźcie to sobie, stoję i wołam:
– Hej, wilku! – i ten wilk wychodzi na moje wołanie.
Co za nonsens! Podobnie jak z moim jinxing deszczu podczas pieszej wędrówki moich dzieci. Wiem. Były sfrustrowane, że obfity deszcz popsuł im kilkudniowe łażenie po górach. No i zwaliły na pierwszego słabego, czyli na matkę. Zwal na matkę ‘blame the mother’, jest inną dość głupią mądrością ludową. Niestety, uniwersalną. Spotykaną na wszystkich kontynentach. Tak, szanujemy i kochamy, a jak odejdzie to nigdy już nie dochodzimy do siebie, ale jak jest pod ręką, to na nią zwalamy swoje niepowodzenia, Bo co? Obrazi się? Ale tak to już jest, że rozładowujemy swoje frustracje na kimś w pobliżu, kto przyjmie je bez szemrania, bo najczęściej nie ma wyjścia. Co, na własne dzieci się obrazicie?
Ale czasem, po prostu nie warto budzić licha, albo i dawno zapomnianych demonów.
Jeśli coś siedzi sobie w lamusie zapomnienia, to i może lepiej to tam zostawić. Ni stąd ni zowąd zadzwoniła do mnie (była) szwagierka, która mnie zwalczała wszystkimi możliwymi sposobami przez całe moje małżeństwo. Tak po prawdzie to do dzisiaj nie wiem dlaczego się tak starała, żeby rozwalić małżeństwo swojego brata. W końcu jej się udało. Ale jej to nie pomogło, za to mnie tak. Po ponad wielu latach starań zostawiłam to w spokoju, chowając do lamusa niepamięci. To nie ja jestem od osądzania i wyroków.
Zadzwoniła. Odebrałam, bo myślałam, że znów ktoś umarł w Polsce. A tu nie. Słodko śpiewający głosik, pyta mnie jak się mam, i co u mnie słychać. Ki czort? Przez ponad 20 lat nie zapytała mnie nigdy, jak się czuję, a teraz ją to obchodzi? No i obudziła licho, które spało. Chcąc, nie chcąc przypomniałam sobie wiele podłości jakie mi wyrządziła. I co mam jej o tym przypominać? Gdyby chciała to mogła mnie przeprosić, ale tego nie zrobiła, bo po to potrzebne są normy moralne, które się przekracza. A ona przecież nigdy niczego złego nie zrobiła – gdzieżby tam. Była słodziutka jak sztuczny miodzik z PRL-u. Nie dałam się sprowokować. Podziękowałam za telefon, i już – do lamusa stare zadry, nie będę budzić starego licha.
To ciekawe jak chodzą przypadki, bo właśnie pisząc tę Michalinkę przeczytałam felieton ‘Cetno i licho’ z wyboru 200 felietonów o Polszczyźnie Jana Miodka. Licho to kiedyś była liczba nieparzysta, a cetno – parzysta.
A ten telefon, i ból zadany mi przez (byłą) szwagierkę? Zapomniałam. Tak jak Bóg odpuszczając nasze grzechy przebacza (oczywiście warunkowo za szczere odpokutowanie) i zapomina. Nie pozwolę budzić uśpionego licha. Niech więc licho dalej śpi.
MichalinkaToronto@gmail.com Toronto 10 listopada, 2023